No może nie Liberte!, ale p. T. Kłosiński na pewno. Długo można by się rozwodzić nad niekompetencją autora tekstu pod wdzięcznym tytułem „Słowa opisujące i wartościujące” [1], ale nie mamy na to ani czasu, ani ochoty. Skupimy się zatem tylko na rzeczach najważniejszych.
Zdaniem autora tekstu o wdzięcznym tytule terminy takie jak „demokracja” i „równość” nie są wartościujące. Przynajmniej w pierwszym zdaniu pierwszego akapitu. Już w drugim akapicie (również w pierwszym zdaniu) czytamy bowiem: Egalitarna religia socjaldemokratyczna – narodowa (czy wręcz nacjonalistyczna) w treści, choć międzynarodowa w formie - sprawiła, że słowa „demokracja” i „równość” nie opisują pewnego zastanego stanu rzeczy, pewnego porządku politycznego.
Pomińmy już to i napiszmy dwa słowa, o tym co znaczy właściwie bycie słowem wartościującym. Słowo wartościujące to takie, które poza pewną treścią, przekazuje nam również pewne emocje. Pewne słowa lub zwroty są wartościujące ex definitione, słowa te wyrażają uczucia. Np. „mój misiaczek”, „moja księżniczka”, „miłość”, „nienawiść”. Tylko w pewnych bardzo określonych okolicznościach i środowiskach tracą one swoje zabarwienie emocjonalne (np. w trakcie analiz psycholingwistycznych). Generalnie jednak służą one właśnie temu, by emocje wzbudzać. Taki jest ich cel i przeznaczenie, taki jest też sens ich istnienia.
Istnieją słowa, które tylko czasem nabierają zabarwienia wartościującego (np. „browar” – u stałych bywalców pubów oraz odzyskanych dla trzeźwości alkoholików, albo „gej” – różne zabarwienia w zależności od tego, czy mamy do czynienia z miłośnikami męskich wdzięków i powabów, czy też z miłośnikami tzw. heteronormatywności[2], czyli po prostu panami lubiącymi panie, a nie lubiącymi panów, którzy ich lubią, za bardzo). Takim słowem może być każde słowo w określonych okolicznościach. W środowisku naszych znajomych słowem, które cieszy się dużym uznaniem, a zarazem wywołuje niezdrowe podniecenie jest termin „dziewczyna z Częstochowy”. Ani emocji przezeń ujawnianych wyjawiać nie będziemy, ani sytuacji, w których owe emocje pojawiły się też.
Istnieją ostatecznie słowa i zwroty, które mają docelowo nie mieć żadnej funkcji wartościującej. Nazywa się te zwroty czasami „zwrotami deskryptywnymi”, a więc po prostu opisowymi. Oczywiście są one takie tylko w teorii, gdyż zawsze znajdą się ludzie, którzy zwiążą z pewnymi zwrotami emocje, ot np. „funkcja” to tyle co pewien byt matematyczny (ale ma już charakterystykę wartościującą dla tegorocznych – i nie tylko - maturzystów).
Czy istnieją terminy, które można nazwać chronicznie deskryptywnymi? Naszym zdaniem nie. Każdy termin może wzbudzać emocje. Weźmy np. termin „demokracja”. W swej warstwie treściowej, to tyle co nazwa dość rozpowszechnionego systemu politycznego. Dla większości ludzi posiada on jednak taką własność, że wzbudza w nich emocje. W pewnych pozytywne, w innych negatywne. Czy w związku z tym termin ten przestaje być opisowy? Oczywiście nie. Nie może przestać takim by, ponieważ przestał by wtedy wzbudzać emocje. Termin, który faktycznie nie posiada żadnej treści, nie posiada również możliwości wzbudzania emocji. Treść ta nie musi adekwatnie opisywać rzeczywistości, ale musi jakaś być.
W ostatnim akapicie p. T. Kłosiński pisze: Jak można trzeźwo patrzeć na sprawy polityczne, gdy podstawowe przymiotniki opisujące instytucje polityczne konotują się z sądami wartościującymi? Trzeba brać rzeczy takimi, jakimi one są. Inaczej nasz ogląd rzeczywistości będzie ułomny, a wraz z nim nasze działania i nasze życie społeczne. Naszym zdaniem sytuacja przedstawia się diametralnie odwrotnie. Jeżeli pewne terminy (np. „cenzura”, „sprawiedliwość”, „terror”, „policja”, „patriotyzm” oraz oczywiście: „demokracja”, „równość”, „wolny rynek” itp.) nie posiadają pewnego wartościowania, nie posiadają również tej dziwnej własności pociągania za sobą. Stają się przeto terminami podobnymi do terminów takich jaki: „podboje Aleksandra Wielkiego”, „prawo starożytnego Egiptu”, czy „filantropia Fenicjan”. Mają one wtedy funkcję jedynie opisową (mogącą pobudzić do działania jedynie grupę zafascynowanych tematem uczonych). Sprawia to, że terminy takie stają się impotentne dla życia publicznego. Nie możemy bowiem bronić czegoś, jeżeli tego nie cenimy. Nie możemy z czymś walczyć, jeżeli nie uważamy tego za zło (jakbyśmy tego zła nie rozumieli). Nie możemy ostatecznie być lojalni, jeżeli nie uważamy czegoś za wartościowe na tyle, by ze swej istoty domagało się lojalności. Innymi słowy pozbawiając pewnych terminów mocy wartościowania, odmawiamy rzeczom, które te terminy odpisują, cz nazywają, wartości. A to skończyć się może jedynie anarchią w sferze aksjologicznej, która w najlepszym wypadku doprowadzi do niesamowitej nudy, a w najgorszym do dyktatury barbarzyńców.
Żadnego ze scenariuszy Państwu nie życzymy. Prosimy zatem, oceniajcie Państwo
i wartościujcie, już na poziomie semantycznym. Jest to bowiem jedna z najbardziej ludzkich czynności jakie możemy sobie wyobrazić.
[1] industrial.salon24.pl/525230,t-klosinski-slowa-opisujace-i-wartosciujace
[2] Nasz Word nie zna tego słowa, co zapewne oznacza, że jego stanowisko w tej sprawie jest ścisle kesnofobiczno-homofobiczne.
Dwóch zgredów z filozoficzno-analitycznym zacięciem, mających nadzieję na uchylenie rąbka prawdy. Interesują nas idee, światopoglądy i argumenty. Chcemy wiedzieć jak ludzie uzasadniają to, co głoszą. Jesteśmy również autorami serwisu: http://luznemysli.pl/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka