Jak donosiGazeta Wyborcza (por. [1]), już w tym tygodniu sejm zajmie się projektami ustaw o związkach partnerskich. Aby nieco zmiękczyć optykę problemu, red. Renata Grochal podkreśla, że owe związki nie są podnoszone li tylko ze względu na homoseksualistów, ale także dla heteroseksualnych konkubinatów. Na poparcie swojej tezy podkreśla, że we Francji aż 95,5% związków partnerskich to właśnie heteroseksualiści, którzy nie chcą zawierać małżeństwa.
Nas zastanawia jednak w takim razie, dlaczego Pani redaktor korzysta z tak taniej sofistyki. Zastanówmy się co by powiedziały media, gdyby politycy zaproponowali następujące rozwiązanie: jako, że związki partnerskie w krajach zachodnich dotyczą głównie par heteroseksualnych, to aby nie mnożyć zbędnie przepisów, zaleciliby umowy cywilno-prawne, które załatwiają kwestie takie jak pochówek, dziedziczenie lokalu czy majątku. Jeśli te nie odpowiadają parom heteroseksualnym, wszelkie formalności związane z małżeństwem zostaną zminimalizowane, aby mogli taki związek zawrzeć. Przecież chyba nikt nie będzie kłócił się o nazwę, skoro dwójka dorosłych ludzi zawiera jakiś związek – cóż za różnica, czy nazywa się partnerski czy małżeński? Dodatkowo taka para biorąc ślub cywilny, skorzystałaby z ulg podatkowych, niedostępnych „singlom” ani związkom partnerskim (wg projektu PO), więc tym lepiej dla nich! Podejrzewamy jednak, że zrobiłby się szum – bo jak to tak, a homoseksualiści? I tu leży pies pogrzebany. To nie konkubinaty organizują manifestacje, lobbują projekty o związkach partnerskich i są głównym punktem tej kwestii. Fakt, że na zachodzie stanowią większość wynika jedynie z tego, że homoseksualistów jest, jak sama red. Grochal zauważyła, ok. 4-5%. Po co więc czarować i wmawiać opinii publicznej (nawet tej konserwatywnej jej części), jakie to profity będą mieli z tego powodu heteroseksualiści? Nieładnie Pani redaktor... nieładnie.
Jak w każdej kwestii dotyczącej spraw polityki i społeczeństwa, doskonałym sposobem weryfikacji jest doświadczenie. Mówi nam ono na przykładzie Polski, że konkubinaty mają się nieźle, jeśli ktoś chce upoważnić partnera, robi to pisemnie a argument o „sprawdzeniu się przed małżeństwem” byłby coś wart, gdyby nie to, że ludzie radzą sobie doskonale bez formalizacji związków, będąc na przykład narzeczeństwem. Urocza jest również troska Pani redaktor o to, by osoby nie będące w związku małżeńskim, mogły zapytać w szpitalu o stan zdrowia swojego chorego partnera. Wszyscy, którzy mieli do czynienia z taką sytuacją, wiedzą jak wygląda rzeczywistość i że nie jest to realny problem. Prosilibyśmy więc Panią Grochal o szczerość – tu nie chodzi o heteroseksualne konkubinaty, a właśnie o homoseksualistów. I nie chodzi o umowy cywilno-prawne, które załatwiają sprawę, tylko o pokazanie, że homoseksualiści mają swoje prawa i siłę przebicia w ich egzekwowaniu, co by katolicki ciemnogród nie zaglądał ludziom pod pierzynę. Jest tylko jeden problem – ostentacyjne manifestacje homoseksualistów czy stwierdzenie mężczyzny w szpitalu przy wizycie u chorego „to mój partner” to właśnie jest odkrywanie pierzyny, pod którą ten katolicki ciemnogród tak naprawdę wcale nie ma ochoty zaglądać.
[1] wyborcza.pl/1,75968,13272842,Nie_straszcie_gejami_.html
Nikanor
&
Balthasar Colbaert
Dwóch zgredów z filozoficzno-analitycznym zacięciem, mających nadzieję na uchylenie rąbka prawdy. Interesują nas idee, światopoglądy i argumenty. Chcemy wiedzieć jak ludzie uzasadniają to, co głoszą. Jesteśmy również autorami serwisu: http://luznemysli.pl/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka