Żeby nieco odetchnąć od nawalanki politycznej zajrzałem dzisiaj do bliskiego memu sercu działu kulinarnego.
Przeczytałem ciekawą notkę Alamiry o tym dlaczego Francuzi jedzą tomaty a nie jabłka miłości a z niej trafiłem na nie mniej ciekawą notkę, którą popełnił Kunigas17 pod tytułem Dlaczego i jak nauczyłem się gotować. No i przypomniały mi się moje początki w kuchni. Korciło mnie żeby mojej notce dać ten sam tytuł, i że fajnie by było gdyby powstał cykl notek różnych blogerów opisujących zmagania z kuchnią a wszystko pod jednym tytułem. Korciło mnie więc napisałem do blogera Kunigas 17 list z prośbą o opinię o tym pomyśle. Wszak to on jest autorem tego tytułu więc może decydować o jego losie. Ale Kunigas 17 gdzieś się zapodział to zmieniłem tytuł.
Jeść lubiłem zawsze. Już jako dziecko lubiłem jeść. Z przyjemnością zjadałem nawet to co dla innych dzieci było kulinarną torturą - zupy mleczne. Wszystko jedno czy to były płatki owsiane na mleku czy lane kluski na mleku czy kasza manna. Kiedy mieszkaliśmy u dziadków śniadania robił nam dziadek. Pod względem ważności poszczególnych posiłków wyznawał zasadę że śniadanie jest najważniejsze. Nie było mowy żebyśmy wyszli z domu przed śniadaniem. I nie było mowy żebyśmy wstali od stołu zanim talerze będą puste. A talerze serwowane przez dziadka były solidne. Potrafił do zupy mlecznej podać dodatkowo talerz odsmażanych ziemniaków. Męczyli się wszyscy z wyjątkiem mnie. Co prawda z powodu ilości ledwo dawałem radę ale nie narzekałem. Zimą oprócz śniadania obowiązkowo dostawaliśmy jeszcze po łyżce tranu i kawałek chleba razowego dobrze posolonego na zakąskę. To już była prawdziwa tortura nawet dla takiego łakomczucha jak ja. Latem natomiast zamiast tranu było surowe jajko. Każdy kto w dzieciństwie musiał pić tran czy surowe jajka wie jak ciężkie to przeżycie. Nie mieszkaliśmy u dziadków zbyt długo a i dziadek też nie żył zbyt długo więc o jego umiejętnościach kulinarnych mogę napisać niewiele. Oprócz śniadań pamiętam że robił fantastyczny sos pomidorowy z własnych z miłością hodowanych pomidorów i do tego sosu sine kluski łyżką kładzione. No mówię wam - poezja. Miałem dobrą przemianę materii więc mimo że jadłem za dwóch byłem szczupły a nawet chudy tak że pod łopatkami mogłem nosić pieniądze. Ach kiedy to było...
No ale jak powiedziałem nie długo mieszkaliśmy u dziadków. Rodzice woleli samodzielność. W nowym domu już było inaczej. Mama zapracowana. Prawie sama nas wychowywała. Ojciec miał swoje ważniejsze zajęcia najczęściej jak nie był w pracy to był na rybach. Nie mogę powiedzieć miał do tego talent. Sam robił wędki, sam wymyślał różne zanęty i trzeba przyznać miał wybitne osiągnięcia w wędkowaniu.
Mama robiła obiady z dnia na dzień. Wystarczyło po przyjściu ze szkoły podgrzać. Śniadanie rano czekało na nas na stole a drugie śniadanie już zapakowane w kredensie. Dosyć szybko zauważyłem że część kolegów stołuje się w szkolnej stołówce. Powiedziałem mamie że nie musi dla nas gotować obiadów bo możemy jeść w szkole. Mama nie była przekonana, że to dobre rozwiązanie, ale z czasem przekonała się i wykupiła nam obiady. No tak tylko, że obiad zjadałem po czwartej lekcji a lekcji z czasem było coraz więcej. w dodatku rosłem. tak że do domu wracałem głodny. Moja siostra chociaż starsza nie przejawiała żadnych skłonności do gotowania raczej czekała aż ja coś przygotuję, więc zacząłem sam grzebać w kuchni. Proste rzeczy jak kanapki, jajecznica czy jajka sadzone to żadna filozofia, ale szybko przyszła mi ochota na prawdziwe gotowanie. Zdawało mi się że wystarczy naśladować mamę. Tyle że nie bardzo zwracałem uwagę jak mama gotuje i zong… Kilka mało udanych eksperymentów przekonało mnie że to nie takie proste i że trzeba zabrać się do tego bardziej fachowo.
Za własne kieszonkowe kupiłem w księgarni niewielką książeczkę pod tytułem "Książka kucharska dla samotnych i zakochanych" do dzisiaj stoi dumnie na półce wśród opasłych tomów poświęconych kuchni staropolskiej czy litewskiej. No i tak się zaczęło. Pierwszą prawdziwą potrawą przygotowaną według tej książki był pilaw. Wspaniała potrawa jednogarnkowa. W dodatku można ją było przygotować w prodiżu.
Proporcje dla czterech osób:
80 dkg udźca baraniego (bez kości)
2 szklanki ryżu
1szklanka oleju
3 cebule
6 marchwi
4 pomidory
1 jabłko (winne)
pieprz, sól, papryka do smaku
Najlepsze naczynie to dość szeroki rondel albo prodiż. Mięso kroimy jak na gulasz. Olej wlewamy do rondla i rozgrzewamy do wrzenia. Wrzucamy mięso i cebulę niezbyt drobno pokrojoną. Smażymy mieszając do zrumienienia się cebuli. Zdejmujemy naczynie z ognia wrzucamy utartą na grubej tarce marchew, na marchwi układamy pokrojone w grube plastry pomidory a na pomidorach grubo pokrojone plastry jabłka (obrane i z wykrojonymi gniazdkami nasiennymi). Wszystko zalewamy wrzącą osoloną wodą tak żeby pokryła wszystko tak na około 5 cm. Przykrywamy i gotujemy przez godzinę na małym ogniu. NIE MIESZAMY. Po godzinie posypujemy papryką (łyżeczka) lub pieprzem (1/4 łyżeczki), wsypujemy ryż i ponownie zalewamy wrzącą osoloną wodą na mniej więcej 3 cm. Jeżeli robimy pilaw w prodiżu to zakrywamy pokrywą i włączamy na około trzy kwadranse max godzinę. Jeżeli w garnku to zakrywamy i wstawiamy do nagrzanego pieca również na trzy kwadranse do godziny.
To było moje pierwsze wielkie zwycięstwo kulinarne. Rodzina była zachwycona. Od tamtej pory robiłem pilaw wielokrotnie zawsze był znakomity. Tylko z baraniną bywają kłopoty. Nie wiem dlaczego nie zawsze i nie wszędzie można ją kupić.
Smacznego.
P.S. Nigdy nie przepadałem za szpinakiem. Owszem jadłem ale się nie zachwycałem. Raz w życiu w Kilcach jadłem placek ziemniaczany ze szpinakiem i byłem zachwycony. Ale to było raz więc się nie liczy.
Złote myśli takich różnych:
„czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić” Donald Tusk, Przekrój nr 5/2005
“Główną motywacją mojej aktywności politycznej była potrzeba władzy i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej, bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno…” Donald Tusk Gazeta Wyborcza”, 15–16 października 2005 "Uważam, że PO to twór sztuczny i pełen hipokryzji. Oni nie mają właściwie żadnego programu. Nie wyrażają w żadnej trudnej sprawie zdania. Nie występują pod własnym szyldem, bo to ich zwalnia z potrzeby zajmowania stanowiska w trudnych sprawach. To jest oczywiście gra na bardzo krótką metę. Udają, że nie są partią, a nią są. Udają, że wprowadzają nową jakość, że są tam nowi ludzie. (...) O PiS nie chcę mówić. Tam są moi przyjaciele. (...) Samego PiS nie chcę oceniać, jest tam dużo wspaniałych ludzi." Stefan Niesiołowski - w wywiadzie "Naśladujmy Litwę", Życie 01.08.2001 "Platforma jest przede wszystkim wielką mistyfikacją. (...) W istocie jest takim świecącym pudełkiem. Mamy do czynienia z elegancko opakowaną recydywą tymińszczyzny lub nowym wydaniem Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, której kilku liderów znakomicie się odnalazło w PO." Stefan Niesiołowski - "Świecące pudełko", Gazeta Wyborcza 19.09.2001 " PSL nie musi - PSL CHCE! Nie opuszcza się zwycięzcy - co najwyżej można się z nim targować i więcej uzyskać. A co ma PiS do zaoferowania PSL? Swoją nędzną koalicję z SLD? Odpowiedz sobie sama - czy lepiej dzielić łupy na trzy, czy na dwa?" - RR-K ....................................................................................................................................................................................................................................................................... "Liberalizm to mamienie naiwnych - liberalizm dla wszystkich kończy się tam, gdzie zaczyna się interes ich narodu".
Albert Einstein
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości