Najpierw szukałam po całej Polsce ceramicznej figurki Buddy, z którą mogłabym identyfikować się wewnętrznie, a niedługo po tym zaczęłam szukać po całej Polsce drewnianej rzeźby Jezusa, z którą chciałam nawiązać podobnego typu relację wewnętrzną. Dużo wtedy wałęsałam się po kraju, więc było dla mnie normalne, że Buddę znalazłam na Karmelickiej w Krakowie, a Jezusa w Zakopanem, w tamtejszej szkole plastycznej. Mieszkałam na swoim Pomorzu, ale cały kraj był mi domem.
*
Budda, którego kupiłam w małym sklepiku na Karmelickiej, nie siedział w pozycji lotosu, ale stał prosto, z wypchniętym do przodu brzuszkiem i obiema rękoma wyciągniętymi prosto w niebo, jakby przeciągał się radośnie. Na takiego Buddę trafiłam, i takiego Buddę polubiłam. Po pierwszym nawróceniu do świata Ducha, kiedy miałam dwadzieścia parę lat, i kiedy nie wiedziałam jeszcze, kto tak naprawdę jest Autorem mojego nawrócenia, szukałam swojej duchowej drogi w różnych miejscach. Kiedy po tym, co mówiłam o szczęściu, ktoś stwierdził, że jestem buddystką, zaczęłam przymierzać się do tej drogi i w ramach tych przymiarek nabyłam figurkę wyluzowanego oświeconego Buddy. A potem przyszedł do mnie żywy Autor mojego nawrócenia i powiedział: - Pójdziesz moją drogą.
Kiedy wiele lat później opisywałam w szczegółach swoją drogę do Boga, w tym etap buddyjski, ale też przymiarki do innych religii niechrześcijańskich, chociaż formalnie byłam chrześcijanką po chrzcie, bierzmowaniu oraz inicjacji eucharystycznej, powiedziano, że moja osobista droga powrotu do Boga po młodzieńczym buncie i odejściu od religii stanowiła w miniaturze odzwierciedlenie religijnego rozwoju ludzkości. Ciekawe.
*
Figura Jezusa, która dołączyła do radosnego Buddy, miała całkiem inny charakter. Była to postać określana mianem Jezusa Frasobliwego: Król w cierniowej koronie, Bóg doświadczający ludzkiej niedoli i cierpienia. Taka postać Zbawiciela przemówiła do mnie po raz pierwszy w pewnym kościele w mieście moich studiów: w ciemnej niszy w kruchcie świątyni, na podwyższeniu kamiennego ołtarza, cierpiący Bóg. Tam zrozumiałam, że On mnie po prostu rozumie. I takie wyobrażenie Zbawiciela zapragnęłam mieć blisko siebie.
Jakieś czterdzieści lat temu wyrzeźbił je dla mnie nieznany mi osobiście uczeń liceum plastycznego w Zakopanem, a jego praca nadal towarzyszy mojemu codziennemu życiu, spoglądając na nie z półki wypełnionej literaturą teologiczną. Oddziaływanie materialnych przedstawień treści religijnych, które mogą w pewnych okresach ogniskować na sobie to, co w wymiarze niematerialnym dzieje się w duszy osoby wierzącej, z czasem traci na znaczeniu, a przynajmniej powinno tracić, tak żeby można było coraz bardziej przechodzić od materialnych podpórek do coraz bardziej duchowego przeżywania wiary.
*
Świątek z półki z literaturą teologiczną, która również teraz mnie już tak nie zajmuje jak kiedyś, kiedy musiałam wiele rzeczy zrozumieć, i która kiedyś miała bardzo wyraźny duchowy smak, ożył w ostatnich dniach, kiedy uczyniłam z niego modela w sesji zdjęciowej do winietki na jedną z ostatnio zdigitalizowanych moich dawnych składanek muzycznych (mix2. Wysłuchane modlitwy. Aria na Strunie G). Mój świątek doskonale dał sobie radę z nową rolą, czego dowody dołączam do notki. Figurki Buddy nie mam od chyba dwudziestu lat, ponieważ nie da się dwom panom służyć (por. Mt 6, 24). Po drugim nawróceniu pełną radość oświecenia znalazłam w Chrystusie - zmartwychwstałym i żyjącym.
w Duchu i Prawdzie: żyję dniem dzisiejszym, szykuję się na wieczność, robię swoje; rocznik 1952; katoliczka rzymska; w s24 od roku 2007; kopie wszystkich edycji tego bloga - ponad 500 notek oraz niektóre gorące dyskusje tutaj: https://prowincjalka.blogspot.com/ .
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości