prowincjałka prowincjałka
193
BLOG

►PostScriptum 2. Azylem jestem

prowincjałka prowincjałka Rozmaitości Obserwuj notkę 6

Kiedy byłam młoda, twierdziłam, że nie boję się samotnej starości. Kiedy jestem stara, twierdzę, że nie wiedziałam, o czym mówiłam. Kiedy miałam lat czternaście lub piętnaście, byłam w pełni świadoma, że życie zmierza ku śmierci. Jednak kiedy w tamtym czasie wypowiadałam takie górnolotne deklaracje, jedynie teoretycznie wiedziałam, o co chodzi. Teraz, kiedy jestem stara, w słabości i pokorze przygotowuję się do praktycznej finalizacji tamtego młodzieńczego manifestu. Kiedy miałam tamtych kilkanaście lat, z jednej strony karmiłam się filozofią modnych wtedy hippisów, a z drugiej filozofią zupełnie niemodnych - stoików. Słuchałam rozpasanych Rolling Stonesów i poczytywałam ascetycznego Marka Aureliusza. Pewnie pod wpływem tego ostatniego, wygłaszałam wtedy mądrości o tym, że należy żyć tak, aby w chwili śmierci nie żałować przeżytego życia i w spokoju z tego świata odchodzić. Po czym żyłam w sposób o wiele bliższy klimatom ówczesnej niespokojnej muzyki młodzieżowego buntu, niż pełnej ładu ascetycznej myśli stoików. Klimaty bliższe filozofii tych ostatnich będą pojawiać się w moim życiu nieco później, wraz z kolejnymi nawróceniami do Boga [Wracam, ciągle wracam] [Świadectwo] [Wysłuchane modlitwy. Duch].

*

Swój sposób społecznego funkcjonowania mogłam zobaczyć jak pod mikroskopem w czasie internowania, w stanie wojennym. Podczas osadzenia w ośrodku odosobnienia pełną parą żyłam społecznie, tak jak przez całe wcześniejsze życie na wolności. Zawsze byłam wśród ludzi, z ludźmi i dla ludzi, chociażby w organizacyjnych zaangażowaniach na rzecz grup, których członkiem zdarzało mi się być [Idą krzycząc]. W zamknięciu również angażowałam się w życie tymczasowej, płynnej wspólnoty internowanych kobiet.

Kiedy po półtoramiesięcznym osadzeniu dowiedziałam się, że oto jestem zwolniona  i mam zaraz spakować się i pójść sobie za bramę na wolność, podczas pożegnań jedna ze współinternowanych powiedziała: - Wiesz, że teraz bez ciebie dziewczynom będzie trudniej? - Kiwnęłam głową, jako że nie było czasu na drążenie tematu, ale tak naprawdę nie wiedziałam, o co jej chodzi. Niczego aż tak specjalnego tam nie robiłam, poza tym że byłam prawie wszędzie, co nawet znalazło odbicie w ksywce, którą mnie tam ochrzczono: Włóczykij - z  odniesieniem do jednego z bohaterów serii książek o Muminkach. Włóczykij to przyjacielski samotnik, łazęga, myśliciel, gawędziarz, muzykant - ceniący swobodę, doceniający smaki życia.

Wałęsałam się od lat po kraju [Auto! Stop!], więc co za problem powłóczyć się trochę po ośrodku dla internowanych. W czasie kiedy tam przebywałam, podczas dnia można było już swobodnie przemieszczać się między pokojami ośrodka wypoczynkowego - otoczonego drutem kolczastym i wianuszkiem uzbrojonych żołnierzy - do którego od grudnia 1981 z całego kraju zwożono kobiety uhonorowane tym wyróżnieniem [Ukochany kraj, umiłowany kraj]. Korzystałam więc z między-pokojowej swobody ruchu, bywając tu czy tam, i najczęściej wnosząc do towarzystwa pogodę ducha, poczucie humoru i dobry nastrój - zakorzenione w prostej wierze. Byłam po prostu sobą.

*

Po zwolnieniu i powrocie do domu, na fali nieuniknionych refleksji związanych z doświadczeniem internowania, zaczęłam rozumieć, o co mogło chodzić we wspomnianych słowach pożegnania. Przypomniałam też sobie inne sygnały dotyczące odbioru mojej osoby w tamtym miejscu, na przykład kiedy inna z internowanych, bardzo energiczna i wygadana, z którą w czasie całego pobytu może wymieniłam dwa słowa na krzyż, któregoś razu mijając mnie na korytarzu rzuciła w przelocie, że wystarczy kiedy chociaż raz dziennie mnie zobaczy i ma już dobry dzień.

Żadna z bliższych znajomości zawartych podczas internowania nie przetrwała, chociaż z niektórymi z koleżanek miałam okazję parę razy spotkać się prywatnie również na wolności. Jednak w świetle tego, co dane było mi poznać i zrozumieć, późniejszy brak kontaktów był oczywisty: z jakichś względów byłam potrzebna tam/wtedy, ale nie byłam już potrzebna teraz/tutaj. Moja obecność i to, co niezależnie ode mnie ze sobą niosła, przeznaczona była na tamten czas.

Powyższe doświadczenie wpisuje się również w inne podobne, kiedy różne osoby, z którymi w życiu bliżej zetknął mnie los, wyznawały, że jestem azylem, szpitalem, sanatorium czy schroniskiem, po czym w ten czy inny sposób znikały z mojego życia. Azyl, szpital, sanatorium, schronisko - to konieczna tymczasowość, a nie związek na całe życie. Azyl, szpital, sanatorium - to nie jest dom. Widocznie taka była moja karma, mój los, moje powołanie. Być dla każdego. W każdym miejscu.

*

W miejscu, w którym mieszkam od urodzenia, mam wielu znajomych, ale nie ma tutaj nikogo, kogo mogłabym nazwać przyjacielem w ścisłym znaczeniu tego słowa. Nie mam też tutaj rodziny: ani własnej, ani bliskiej, ani dalekiej. Kiedy byłam młodsza i zdrowsza, zgodnie ze swoją naturą, włóczyłam się po ludziach, zarówno z własnej, jak też z ich inicjatywy. Byłam z reguły gościem pożądanym i zapraszanym. Nie raz słyszałam, że do spotkania/rozmowy - szczególnie tych kameralnych -  potrafię wnieść swoją obecnością specyficzny mikroklimat. Byłam jak ślimak, wlokący wszędzie ze sobą dom, przystosowany do zamieszkania przez jedną tylko osobę.

Kiedy jestem stara i słaba, kiedy z różnych powodów nie bywam już jak dawniej wśród ludzi, kiedy nie za bardzo mogę spotykać się tu czy tam z mieszkającymi z dala ode mnie rodziną czy osobami, które mogłabym nazwać przyjaciółmi, jako że oni wszyscy też są coraz starsi, coraz bardziej obciążeni życiem, coraz mniej mobilni - siedzę sobie sama w swojej skorupce [Słowo na niedzielę], z tej samotności spisując na blogu swoje życie. Może tego opisu litera i duch przydadzą się kiedyś komuś - jak azyl, jak szpital, jak sanatorium, jak schronisko - w drodze [Words for the road].

Zaproście mnie do stołu*

Panie,
Zgadzam się na całkowitą samotność -
dla Ciebie.
Proszę tylko, daj mi w tym życiu czas i przestrzeń -
dla Ciebie.

Niech moja teraźniejszość
całkowicie zatopi się w Wieczności,
a moje życie
zjednoczy się z Życiem.

Niech JESTEM stanie się TERAZ,
a TRÓJCA niech stanie się TUTAJ.

Chcę zawsze być Twoim mieszkaniem
i proszę, bądź dla mnie na zawsze domem.

Amen.

grudzień 1999

* tytuł znanej piosenki w wykonaniu Elżbiety Wojnowskiej (tekst: Włodzimierz Szymanowicz; muzyka:Henryk Alber; rok wydania: 1974):



w Duchu i Prawdzie: żyję dniem dzisiejszym, szykuję się na wieczność, robię swoje; rocznik 1952; katoliczka rzymska; w s24 od roku 2007; kopie wszystkich edycji tego bloga - ponad 500 notek oraz niektóre gorące dyskusje tutaj: https://prowincjalka.blogspot.com/ .

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości