Odcinek 35 - Jest problem – mówił ten, co się „spowiadał” doktorom w Kobierzynie. Mam problem, bowiem ciągle nie mogę opisać i ująć fenomenologicznie istoty burdelu, czyli dlaczego burdel jest tak potrzebny Światu. Czego nie dostaje Światu, (o którym, Biblia mówi (kłamliwie), że jest dobrze i mądrze stworzony przez Boga), że musi go uzupełniać burdel; że, burdel musi być skutkiem i sensem istnienia Świata i viceversa, Świat, żeby był „zupełny”, kompletny etc. musi by skutkiem i sensem Burdelu? Musi by burdelem. Jednym słowem, co to jest Ten ponadczasowy Burdel, który nadaje sens społecznemu życiu i czyni człowieka istotą pełną człowieczeństwa i godności? Chodzę koło tematu jak pies koło jeża, bo chyba każdy rozumie, że nie chodzi tu wcale o realny, literalny burdel, dom publiczny, zamtuz, lupanar (rzymski dom wilczyc), tylko o termin kulturowy, szersze ujęcie zjawiska destrukcji, które spełnia zadanie tego, który pragnąc robi zło, czyni dobro i tworzy. Postaram się to zrobić w następnym odcinku, może mi się uda, tymczasem, poniżej przedstawiam jego przymiarkę:
Burdel jest burdel, burdlowaty burdel, na burdelu burdel – (tak niektórzy przenikliwi ludzie określają ten stan naszego świata, próbując wytłumaczyć jego absurdalność i wynaturzenie). A na tym burdelu jeszcze jeden… (Nasz świat jest oddzielony od prawdziwej, „prymitywnej” Natury, która nas wydała na świat z macic naszych matek i obdarzyła zdrowym, czyt. normalnym rozumieniem spraw, przyczyn, skutków i rzeczy, których sens wykoszlawili twórcy kultury (culturae), kapłani, przywódcy, moraliści, duchowi przewodnicy stada instygatorzy etc. – zmuszając nas do przyjęcia ich wynaturzonego rozumienia kłamliwych wartości).
Wskutek porzucenia naturalnego rozumienia świata, wszyscy, nic, tylko pragną, pragniemy burdelu i marzymy o burdelu, żeby prostytutki czekały tam na nas, pokonywały nasz wstyd, żeby to one, istoty upadłe (w istocie niewinne ofiary naszego zwyrodnienia), brały na siebie, (męczennice i współczesne Chrystusy) – nasze boleści, łotrostwa i wyrzuty sumienia, i czekały nagie, albo w samych pończochach i biusthalterach na nas, za czerwonymi kotarami i stękały jak i im dobrze pod naszym zwiędłym kutasem, bo przecież, nie da się żyć godnie z takim flakiem pod brzuchem, między nogami, z zanikającym, małym chujkiem, którego do szczania trzeba szukać przez parę minut w zakamarkach i fałdach brudnych gaci. No, to nie jest życie, powiadam, dlatego każdy intuicyjnie pragnie i wie, że golgota, niebo i zbawienie jest i będzie wtedy, gdy na każdej niemal klatce schodowej będzie burdel, w którym się będą oddawać za darmo swym sąsiadom, żony i córki naszych sąsiadów i lokatorów end domowników, a te naiwne krakowskie żule myślą, że za którymś razem nie natrafią w tym zaimprowizowanym lokatorskim burdelu na swe córki albo żonę, która wydrze na nich mordę jak zawsze, spierdalaj stąd głupi bucu, kutasie, która by cię chciała z takim marnym chujem niedołęgo, spierdalaj mówię, żeby cię moje piękne oczy nie widziały. Tak mu powie po dwudziestu pięciu latach małżeństwa i facet poczuje się dobrze na duszy i pokrzepiony tym szczerym przekleństwem, jak najczulszym wyznaniem miłości. Ale może to nastąpi tylko w wyniku nieszczęśliwego wypadku, nieprzewidzianej kolizji, gdy się on się pospieszy a żona spóźni z zejściem ze stanowiska „ogniowego” (zza brudnej kotary, gdzie stoją dwa łóżka i miednica), bo burdel będzie zarejestrowany, jako domowa jednostka ochotniczej straży pożarnej a prostytutki, jako nasze żony będą piastować stanowiska westalek ognisk rodzinnych, jako strażniczki i ogniomistrzynie kurewskiego fachu. Mogą nawet nosić ze sobą (albo przekazywać sobie) trąbki sygnałowe, pożarnicze, którymi się będą, dmąc w mosiężne rury, porozumiewały, że „już idzie” następny frajer i niedołęga, mąż naszej, takiej a takiej lafiryndy, tej kurwy spod piętnastki i należy mu dać na dupie niezły wycisk… która tam ma dziś dyżur?, nieszczęsna sraka, czy nie nasza szerokodupna Ruda Zośka, której szpara pomieści pięciu chłopa?, takie tam złośliwe gadanie, niech go ona weźmie, tego wymoczka i spuści do dziury, żeby nie gadał, że życie nie ma sensu, że nic tylko się powiesić, bo mu żonina szpara „malizną śmierdzi”, więc boga nie ma, tylko skurwysyn i diabeł miesza w koźlich, ludzkopodobnych głowach, żeby kapitaliści byli jeszcze gorsi (są są, pełno ich skurwysynów) i do roboty nie ma chodzić po co (pracują wszędzie automaty robiąc jednorazowe pończochy i majtki), tylko iść coś ukraść w sąsiedniej piwnicy, co nie ma sensu, bo o tak wszystko rozkradzione w tej Polsce, w tym Krakowie, że na wódkę w sklepiku, ani na jakiś piwny, alkoholizowany koktajl (za dwa złote) nie wystarczy, bo nie ma dwóch złotych, baba ma, ale nie da, bo potrzebuje dla córki do szkoły. Patrzcie ludzie to są jeszcze w Polsce szkoły, gdzie dzieci (jakieś dzieci!) chodzą na lekcje katechezy, uczyć się o dobrym bozi, o miłosierdziu Pana Jezusa na krzyżu, a niech go licho, co za figlarz… on mi daje miłosierdzie! Obiecuje zbawienie na kredyt, na niski procent, chwilówka ulgi od Pieła za grobem, ale nie tu, od tego nieustannego piekła, które jest w Krakowie!
He He.. Albo ten niedołęga Bóg Ojciec, jemu należałoby się to samo powiedzieć, co każdemu facetowi zakładającemu robotniczo-menelską rodzinę, żeby kutasa wsadził do zimnej wody, jak mu stoi a nie brał się do płodzenia czy też do stwarzania, w wypadku Pana Boga, świata (do dupy z takim stworzeniem, ziemia się chwieje pod nogami, słońca ciągle nie ma – nie można się go doprosić - albo parzy; księżyc się krzywo ustawia, ciągle bokiem do plantówy-lafiryndy czekającej pod Teatrem Słowackiego).
Takie myśli chodzą człowiekowi po głowie i jedyne, co go może od tych samobójczych myśli odstręczyć, to wizja bezpłatnego burdeliku prowadzonego przez domowe lokatorki, na koszt całej kamienicy i ku pożytkowi wszystkich mężczyzn tejże kamienicy, na najwyższym półpiętrze, pod strychem, klatki schodowej. Zresztą, jaki tam koszt, skoro wszystko się odbywa na starym łóżku za kotarą, ochotniczo, kurewski wolontariat, w czynie społecznym, taki socjalny burdelik. Nawet można by na ludowo, co gdzieniegdzie na pewno zaowocuje społeczną inicjatywą pod szyldem „bordello”. Bo cóż to za koszt i robota wystawić na ścianie przy wejściu albo nad drzwiami wymalować napis przyozdobiony różyczkami: „Bordello”? A już inaczej się wchodzi do takiego przybytku wyższej sztuki (jak to w Krakowie) niż do zwyklej ogierni. A tam nie zwyczajna baba, którą znamy, jako sąsiadkę z oficyny z naprzeciwka, ale rasowa kurrr…wa, którą okazała się po latach, że marnowała talent, ale teraz się odnalazła w nowej rzeczywistości i spełnia swe posłannictwo używając swego wrodzonego kunsztu. Wyglądając, co chwilę przez szparę mówi: następny proszę. I wszystko to pod napisem ozdobionym różyczkami: „Bourdele (pisownia oryginalna) – ogródek miłości”. Przecież naród polski ma jeszcze fantazję i nie zapomniał makaronizmów księdza Paska. Wstęp, co łaska, ale właściwie za darmo, bo w Polsce po roku 2005 nikt już właściwie konkretnych pieniędzy nie oglądał.
Wiem, panowie doktorzy, że chcielibyście usłyszeć o pachnącym różami, boskim anturium, rozkosznym Empireum… że jest to ludyczna i siermiężna wersja tego, co powinno być egzemplifikacją Edenu, powrotu do Raju, do utraconego stanu szczęśliwości upadłej ludzkości, ale cóż robi, skoro tak krawiec kraje…
Inne tematy w dziale Kultura