Odcinek 27 dalszy ciąg przedwiecznego
Jak już mówiliśmy, we wszechświecie nic inne ginie istnieje prócz kołka i dziury, prócz dwóch rzeczy, które sczepiają się z sobą, tworząc nowy konglomerat substancji i cech, a każdy taki punkt zaczepienia się o siebie jest w swój istocie haczykiem i koluszkiem, kołkiem i dziurą, plusem i minusem, wrębem i zaczepem. Demokryt takie zczepienie się z soba hipotetycznych atomów rzeczy, zdań, umysłu, nazywał "klimanion". Nie jest to mechanicystyczny pogląd na świat, bo również byty niematerialne, byty idealne mają właśnie takie zaczepy jak dwie płaszczyzny albo dwa pola, bez których pomyśleć się ich nie da, a to co się da, to już jest tylko jedną płaszczyzną i jednym polem, ale to jest raczej trup niż absolut, dlatego starożytnie odrzucali istnienie jedynego Boga bez części i bez treści. Raczej to jest tak, że przy pojęciu płaszczyzny mamy do czynienia w wielkością, co najmniej dwóch i dlatego w Genesis napisano: Uczyńmy człowieka na obraz i podobieństwo swoje i wychodzi na to, że każdy człowiek jest dwójnią i nie istnieje pojedyncze ja. Z tym ja jest tak samo jak z pojedynczą płaszczyzną, o której się myśli, jako o pojedynczej, ale jednocześnie jako od podwójnej i wielokrotnej, bo tylko w wielokrotności dana rzecz na swoje wytłumaczenie, sens i możliwość istnienia. Nie może zaistnieć to, co może zaistnieć tylko w jednym egzemplarzu. Nie istnieje możliwość rzeczy istniejących w jednym egzemplarzu. Zawsze musi być powtarzalność, bo wtedy nie ma sposobu na istnienie rzeczy. Jeden, jedno, jedność, nie jest „sposobem”. Sposób jest powtarzalnością. Dlatego współczesna kultura goniąc za oryginalnością, niepowtarzalnością i pojedynczością osoby, zmierza do degeneracji. Jednostka narzekająca na to, że nie czuje w sobie, z samą sobą i ze światem scalenia i jedności, nie wie, czego żąda i jest wewnętrznie sprzeczna. Taska rzecz nie istnieje i istnieć nie może. Człowiek musi być wewnętrznie sprzeczny, czyli rozdwojony (jak diabolo), a przez to nie może być zbawiony. Zbawienie jest kłamstwem. Scalenie człowieka, z czym:? z naturą, z Bogiem, z samym sobą? - oznacza jego wykastrowanie z prawdziwej potencji rozróżniania dwóch rzeczy, z rozróżniania rzeczywistej (pojedynczej) płaszczyzny w swym umyśle, składającej się z wiązki płaszczyzn, (jakby nie mogła istnieć jedna płaszczyzna) od płaszczyzny horror vacui, niezgodnej ze zdrowym rozumem, nie dającej się pomyśleć a tym bardziej wyobrazić, chociaż takie monstrum można pomyśleć pojęciowo i dokonywać na nim logicznych operacji, ale nie da się dokonywać na nim operacji intuicji kosmologicznej ani wyjścia w świat „urojony”, który podlega dziwnie rygorystycznym prawom doświadczenia wewnętrznego. Słowo „urojony” nie jest tu użyte szczęśliwie, bo powinniśmy powiedzieć: „świat aprioryczny”, o którym sądzimy, że powstał podczas wielkiego wybuchu, ale nie możemy tego zweryfikować, bo fotografa przy tym nie było.
Podobne dywagacje możemy snuć, gdy chodzi i metafizyczne konotacje kondycji kurwy, że też jest jak jakaś płaszczyzna pojedyncza, która się nie da pojedynczo pomyśleć, bo jest zbyt skomplikowana wewnętrznie, na jedynie pojedynczość, a więc taki stan, aby składała się z jednej rzeczy, bo przecież wiadomo, że składa się ona (płaszczyzna) z wielości punktów, a te ze środków punktu i z okręgu. Między okręgami prześwieca (konstruktywna) pustka i tak ją sobie wyobrażają niektórzy nowsi matematycy usiłujący pokonać horror wacus czystej płaszczyzny, na której nic więcej nie ma, jak jeden punkt na płaszczyźnie. To jeszcze pół biedy, bo taką płaszczyznę łatwo ująć w akcie poznawczym, trudność zaczyna się dopiero, gdy nie ma żadnego punktu, żadnego kołka i dziury, żadnego członka i waginy, tylko sama płaszczyzna, która z powodu nieokreśloności zaczyna wariować. A w istocie rzeczy, to my, nasz umysł zaczyna wariować. Co ciekawe, wielu przypadkach, naturalną właściwością pojedynczej płaszczyzny jest to, że zaczyna ona falować i zaginać się w rurkę, a nasz umysł, niczym członek męski, fascinus, kutas i chuj, stara się w nią wejrzeć, wejść do niej i ją kopulować ruchem frykcyjnym, pocierającym a ona się rozciąga i kurczy z rozkoszy. Bierze w tym udział całe nasze ciało i nasze gałki oczne, ponieważ cale myślenie na amplitudę w przód i w tył, oczy również biorą w tym udział a gdy umysł pomyśli o huśtawce, gałki oczne i całe działo poruszy się nieznacznie do przodu i do tyłu kilka razy z właściwą amplitudą. Dlatego można powiedzieć, że umysł potrafi liczyć tylko do dwóch, czyli taktować, bo na tyle pozwalają możliwości ciała, kiwającego się raz w przód raz w tył, natomiast wszystko co jest większą liczbą od trzech jest symbolem i matematyka jest operacją na symbolach. Stąd, z możliwości analizy matematycznej umysłu, wracamy znów do kurwy, która jest jak pojedyncza płaszczyzna w bezkresie umysłu, pozbawiona wszelkich właściwości, budzi niepokój, bo nie można jej sobie wyobrazić samotnej, bez jednoczesnego porównania jej z innymi płaszczyznami, jakby jedność była dostępna w akcie poznania w kontraście z innymi; i być może ta samotność, nie do wyobrażenia i tajemniczość (gnoseologiczna) połączona z trudnością posiadania budzi u mężczyzn, u kołków i fascinusów, chęć rozerwania tajemnicy tego cyborium i posięścia, czyli zapchania tej „dziury” swoim „kołkiem”, żeby nie dręczyła naszej intuicji.
Ten wywód jest to po, żeby uzmysłowić filiacje tych samych praw i zasad biorących udział w powstaniu wszechświata, a następnie wszelkich „rzeczy”, zwierząt, bogów, ludzi, osób i maszyn. Nie wymieniłem kurew i burdelu, bo one były częścią tych praw konstytuujących powstanie wszechświata i były długo przed jego powstaniem.
Co zaś do Wielkiego Wybuchu, to sądzę, że był to wybuch wielkiego bezwstydu. Podczas gdy poprzedniej epoce, zwijania się kosmosu w mikroskopijny punkcik G, gdzie cała energia naszego świata starała się ukryć przed diabłem i Logosem, żeby być niezauważoną przez aktywność Obcego, coś, jakiś nadmiar energii odśrodkowej przeważył nad dośrodkowością i kołek rozsadził waginę. Była to oczywiście wagina żonina, prawowiernej małżonki sakramentalnego stadła, świętej rodziny, a kutas był cnotliwego małżonka, bo wagina paradygmatycznej kurwy, która jest istotą i zasadą świata i jego obrotów, była akurat wtedy z metafizycznym kołkiem wszech-bytu w swym wnętrzu, doznając niebiańskiego upojenia. Właśnie, ten mały kołeczek w dziurce waginki, obserwując dokazywanie mistycznego (w sferze idealnej) fascinusa na mentalnej waginie wszechbytu (który jest źródłem istnienia dla naszego niby-realnego bytu) doznał takiego podniecenia, ze wytrysnął nasieniem podniecając z kolei (mikroskopijną) waginkę, która dostając orgazmu zaczęła rosnąć, potężnieć aż doszło do Boom! Do Wielkiego Wybuchu. Dlatego nie bez racji Platon twierdzi, że rzeczy istnieją naprawdę tylko w sferze idealnej, w umyśle Boga etc. natomiast tu, na ziemi mamy do czynienia z ich iluzyjnym odbiciem. To samo jest w sferze seksu, nasze fallusy są kopią boskiego fallusa a waginy są odzwierciedleniem boskiej pizdy i dlatego, jako w niebie tak i na ziemi, gdy kuros wszechświata podniecił się spółkowaniem pozaświatowych potęg, musiało dojść do nieszczęścia i zapłodnienia tego poronionego bękarta naszego kosmosu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości