Odcinek 17 – Burdel, jako trybik w systemie religijnego potlaczu
Tylko tacy zdobywają zbawienie, które polega na zwycięstwie determinacji i śmierci, bowiem każde przyznanie przed podmiot autonomii bytowej jakiejkolwiek innej poza sobą rzeczy, prowadzi do współzależności i utraty autonomii podmiotu. (Dla uproszczenia powiem, pytając, gdzie to zbawienie? Odpowiadam, w sobie, we własnym Ja, w swej nieśmiertelnej duszy, która przenika mroki śmierci. Innego zbawienia nie ma. Człowiek zbawia się sam! Tak twierdził również Jezus Chrystus)
Podmiot musi być niepodzielnie suwerenny, niezależny od nikogo w uznawaniu suwerenności bytowej swego przedmiotu (i podmiotu), bądź innych podmiotów, czyli prosto mówiąc, rzeczy (które – monadycznie – mogą uznawać lub nie uznawać podmiotowość człowieka) i ludzie tego świata muszą być dla niego nikim i niczym, dopiero wtedy, taki człowiek, taki podmiot nadaje się na kandydata do zbawienia, kto wzgardzi wszystkim innym poza samym sobą; to o takim Jezus powiadał, że kto się dla mnie (czyli dla własnego egoizmu upostaciowionego w Chrystusie) wyprze ojca matki żony, brata… ten jest godzien zbawienia. O zdobędzie zbawienie, bo w chwili krytycznej zdobywania zbawienia będzie sam, ze swym egoizmem bez niepotrzebnego brata, matki, żony etc. Spytacie, czy do osiągnięcia zbawienia trzeba umrzeć. Tak trzeba umrzeć – dla świata, dla świata zwyczajnych idiotów i kretynów, ale nie trzeba umierać fizycznie, aby być zbawionym. Wystarczy doznać Wielkiej Iluminacji. Od momentu wielkiej iluminacji, gdy się jest człowiekiem genialnym o żywym umyśle, już się jest zbawionym, już nie mogą ranić kolce tego świata. Jest to trudne ale możliwe. Takim był Jezus Chrystus, że nie uznawał autonomii niczego i nikogo poza sobą. On traktował rzecz nie w kategoriach posiadania, że ją posiada, włada nią etc. ale że ona dla „niego nie istnieje” – powtarzam, jest tak mała nieważna, że jej nie ma, że nie istniała jakby nie została stworzona, jej w ogóle mogłoby nie być i że w tym sensie jej w ogóle nie ma, wiec ten człowiek-zbawiony, po iluminacji, pan i władca rzeczy, jest nieograniczenie wolny. Wolny do pragnienia, wolny od posiadania rzeczy, jak Chrystus i Budda. Jeśli jest taki wielki pan, który może spalić cały świat, jako nie wartościowy śmieć, w kosmicznym potlaczu, to jest to właśnie ktoś, kto jest godzien być przyjacielem Chrystusa i dostąpić zbawienia. Zbawienie realizuje się przez ogromne siły unicestwiania świata i całego boskiego stworzenia; bo przecież żeby świat tracić, to trzeba go posiadać a posiadanie i tracenie posiadania ma odwrotną stronę i w awersie posiadania jak i tracenia jest domniemanie i uznanie, że rzecz tracona ma tak wielką wartość dla posiadania, że jest godna, żeby ją poświecić na stracenie (aby podnieść jeszcze bardziej jej wartość). Przecież rzeczy bezwartościowych nie wydaje się na ofiarę. Działa tu dialektyka obustronnej wartości, pozytywnej i negatywnej, nadmiaru i jej braku, przy czym nadmiar wartości podczas potlaczu i niszczenia jej dla zdobycia wolności od opętania posiadaniem, wiąże się z domniemanym brakiem wartości, a ów brak, z nadmiarem, dzięki któremu możemy niszcząc go, zdobywać własną wolność od tej wartości. Na końcu tego procesu czeka nas zupełne zobojętnienie, dekadencja, ataraksja, wolność ponad dobrem i złem, wolność od determinant, bo główną determinantą będziemy my. Wtedy już nam nic ni pozostaje jak tylko przyłączyć się do równie bezlitosnego i egoistycznego Boga, nie chcąc z nim toczyć wojny „o to samo”, bo w egoizmie i wzajemnej transplantacji wśród równych, chodzi o to samo, a już na pewno nie znajdziemy wspólnego języka z diabłem, który w czynieniu ponad dobrem i złym, nie dorasta nam do pięt. Przedstawiam to w wielkim skrócie, kto rozumie niechaj czyta. Chodzi mi o dwa rodzaje zmagania się z sobą, o dwa rodzaje buddyzmu. Pierwszy rodzaj, to ten, że jednostka odrzuca pragnienie posiadania rzeczy i pozornie zyskuje siebie, swoją wolność i autonomię w scaleniu świata, który dotąd był upadłą rzeczywistością i wzniosłym pozorem. To jednak nie jest zdobywanie rzeczywistej wolności, bo wolność nie polega na odrzuceniu posiadania rzeczy, które odrzucone więżą jednostkę jeszcze bardziej, bowiem świat, w której się porusza jest światem tychże rzeczy a przecież chodzi o to, żeby posiadając siebie posiadać świat, ponieważ świat to my sami, my jesteśmy światem.
Drugi rodzaj buddyzmu, drugi rodzaj autonomii i wolności to jak najściślejsze posiadanie rzeczy i takie ich „ożywienie” z martwoty „niczyjości”, z martwoty istnienia dla siebie samych, albo z tej martwoty, że robią nam „łaskę”, pozwalając się posiadać, a tymczasem my musimy je tak „schwycić za mordę”, jak pan niewolnika, jak SS-nam więźnia w Oświęcimiu, żeby bez naszego pozwolenia nie śmiały istnieć i oddychać, żeby marły i rozpadały się na nasze skinienie. A nam na nich wcale nie zależy, bo chcemy żeby zmarły, bo w ich miejsce mamy inne, nowe, i wymieniamy na ciągle nowsze bez żadnych wyrzutów sumienie, bo to my jesteśmy panami sumienia a nie vice-versa, i to my jesteśmy panami samych siebie i całej planety. Dopiero tacy demiurgowie, którzy wyzbyli się pragnienia posiadania, bo go nie cenią do tego stopnia, że w mgnieniu oka potrafią zniszczyć wszystko bez żalu i zwątpienia, jak bogowie. Tacy potrafią rzucić bombę atomową na Hiroszimę, bez celu, bez celu! Bo przecież nie o posiadanie Japonii tu chodzi, bo na Wall Street Japonię już mają, nie o panowanie nad ziemianami chodzi, bo już nad ziemianami panują i panować będą nie bojąc się nikogo, nawet samych siebie, bo nawet na nich samych im nie zależy. Oni osiągnęli stan boskości i należy się tylko dziwić, że jeszcze nie nacisnęli atomowych guzików i w tym sensie zawdzięczmy im życie, że im, współczesnym bogom z Wall Street, na nas, jako na rzeczach nie zależy, w jakiś sposób nieodczuwaną do nas metafizyką opętania posiadaniem. Oni są opętani już posiadaniem wyższego stopnia, opisanym w Matrixe, jako pragnienie opanowania wszechrzeczy przez ludzką wolę, egzemplifikowaną w wiecznej i niewyczerpywalnej potędze INFORMACJI, przyjmującej najczęściej postać energii promienistej lub czarnej implozji. To, do jakiej klasy podobnych fenomenów, o dziwnym sposobie istnienia, zechce przynależeć wola ludzkiej motywacji istnienia, zależy od wielu czynników, tajemniczych, bo zanurzonych głęboko w oceanach nieludzkiego ID.
Natomiast aby pociągnąć dalej, ten wywód w kierunku semiotycznej zrozumiałości, należy powiedzieć, że aby „rzecz” użyć w sensie poznawczym, sublimującym naszą naturę (często w takim sensie, że obcowanie z rzeczami cywilizacyjnymi czyni nas bardziej ludzkimi), sublimacyjnym, należy odwrócić relację, od rzeczy ku umysłowi poznającemu, czyniąc ją relacją „od”, od rzeczy ku podmiotowi.
Wracając do naszego głównego tematu, że najważniejszym, bo wzorcowym podmiotem i zarazem przedmiotem do bogobojnego użycia, w celu uświęcenia, jak Chrystus, (bo przecież Chrystus został nam dany do używania, jako narzędzie i pokarm do przebóstwienia człowieka), jest kurwa. Kurwa również ma nas prowadzić do królestwa niebieskiego, (skoro nie potrafi tego własna żona, a nie potrafi, bo w noc poślubną traci status dziwności istnienia i nie budzi już metafizycznych dreszczy, jakie budziła w stanie dziewictwa. Vide, kurwa nie traci dziwności, alienując natychmiast (wobec samego siebie, samej siebie, tj. rzeczy i świata) swego posiadacza wzajemnym posiadaniem {(posiadanie jest oswojeniem z dziwnością istnienia!), bo jest wieczną dziewica, jak Dziewica z Nazaretu)}. Jednym słowem, trzeba mieć mocne nerwy, żeby nie dać się opętać posiadaniu, które z nas, zamiast Panow samych siebie i rzeczy, usiłuje zrobić niewolnika zgubnych namiętności (i rzeczy). A właściwie relacji rzeczy, które są ułudą. Jak się to ma do kurwy w burdelu, po co idzie tam spragniony miłości nieszczęsny mężczyzna? Idzie tam po to samo, czego oczekuje Polinezyjczyk w obrzędzie potlaczu, tego samego, czego szuka pobożny wyznawca Chrystusa, Buddy, Kriszny etc. w ofiarowaniu mu, czyli w zniszczeniu cennej dla siebie rzeczy. W jakim celu niszczymy rytualnie cenne rzeczy? – Niszczymy żeby je prawdziwie posiąść ma wieczność w ich niezniszczalnych ciałach duchowych. Potęgujemy w ten sposób ich wartość, podnosząc je do wartości absolutnych. Niszczymy je w powłoce cielesnej, żeby zyskać ich boski oryginał. W ten sposób ludzkie istoty zdobywają dla siebie prawdziwie boski świat. Boski świat, którego kurwa jest cząstką (odbiciem) idealnej miłości przedwiecznej; pozostałej po tej miłości, która w małżeństwie została zniszczona; i nie jest to jej wina, że dla mężczyzny jest czasem tylko namiastką. Często proces powstawania takiej absolutnej miłości wygląda tak, że mężczyzna traci miłość w domu, w rodzinie, w małżeństwie, żeby ją prawdziwą, w pigułce, odartą z ziemskich pobudek prostytucji małżeńskiej, doznać w burdelu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości