Zelig-ski Zelig-ski
174
BLOG

Protokoły psychiatryczne - teczka ze szpitala w Kobierzynie

Zelig-ski Zelig-ski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Odcinek 16 – burdel biblijny, czyli daj kurwę dla Joba. Jest w tym myśl, że zakład Boga z szatanem dotyczący wierności wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby Jobem zaopiekowała się litościwa kurwa. Tylko gdzie taką znaleźć? Wprawdzie stara żona namawiała go, żeby wypowiedział Bogu posłuszeństwo i przeklął go z fałszywą dobrocią, bo ona nie chce powtórki z rodzenia tuzina żydowskich bachorów, bo już ma pizdę jak obarzanek; ale to nie to, co kojące balsamy z młodej waginy nakładane na wrzody troskliwymi rączkami ślicznej kurwy.
 
     Wracając do metafizycznych stron sedna egzystencji (dlatego metafizycznych, że może być ona trojaka, odczuwana psychologicznie, jako naoczna i przytomna codzienność; jako ejdetyczne przekonanie o niewątpliwości istnienia w stanach skrajnych, brzegowych etc, kiedy trzeba rozpoznać złudzenie od fałszu, pozoru, zmyślenia; stanów które Merle-Ponty nazywa przed-refleksyjnymi i przedustawnymi – w tym wypadku, opisując sytuację świętej prostytutki mamy tu raczej na myśli ten trzeci przypadek, przede rzeczywistości, rzeczywistości jeszcze nie ustawionej przez umysł w psychicznych dekoracjach bytu), wypada zauważyć, że jawnogrzesznica, jako szacowna ewangeliczna instytucja, powinna po żydowsku traktować swoje powołanie, wiedząc, że pod postacią zwykłego mężczyzny, może przyjść w któryś wieczór sam boski Oblubieniec, czyli sam Bóg, by zakosztować ziemskich rozkoszy, których mu brakuje na pokojach nieba. Skoro przyjął, jako Nazarejczyk, ciało i naturę ludzką, nie brzydząc się człowieczego potu, do dlaczego miałby się brzydzić lubricatio z kurewskiego krocza. No co, a cóż mu wypada robić, skoro nie ma żony? Sam sobie ślubu nie udzieli z pierwszą lepszą, a przecież dziewica mężczyźnie (i to takiemu jak Bóg!) nie wystarcza. Z dziewicą nie zazna tego, co z dojrzałą, świadomą swej kobiecości i zarazem jego męskiej wartości, dawczynią rozkoszy. Przecież nie każecie się chyba Bogu ożenić, żeby nie musiał zaglądać do zamtuza? – spojrzał na mnie z wyrzutem wielkimi oczami przerośniętego krasnala. W ogóle był podobny do jakieś hobbita. W myślach nazywałem go gnomem. A propos, mormoni uważają, że Bóg ma żonę, Boginię, a my ludzie jesteśmy bogami na ziemskiej misji uszlachetniania kosmosu, ale tak naprawę to sprawa relacji małżeństwa do burdelu, boskiej instytucji takiej samej jak rodzina i państwo, który został splugawiony i zdezawuowany przez konkurencję królów i papiestwa uzurpujące sobie sferę sacrum, jest bardzo poważna teologicznie i „biblijna”. W wielkich religiach Wschodu, takich jak szinto i hinduizm, zresztą też. W gradacji ważności boskich instytucji dla ludzi, pierwsze miejsce dałbym rodzinie, drugie burdelowi, a państwu, królom i papieżom dopiero trzecie i poślednie. Wynika z tego, że w burdelu jest więcej sacrum niż w potrójnej tiarze papieża i koronie króla. Kurwa jest ważniejszym pomazańcem niż papież i cesarz. Król i papież są pomazani tylko olejem, a kurwa spermą wielu mężczyzn, którą w hierarchii życia i świętości Bóg stawia wyżej od rzepaku. U kurwy zresztą, rytualne pomazanie idzie w dwóch kierunkach, „od” i „do”, „od nieba” i „do nieba”, od krocza i do krocza, „od” dziwności metafizycznej narządów płciowych, „do” ich dziwności”, jak w filozofii spotkania, jak w relacjach osobowościowych ty i ja, gdzie Osoba jest relacją a nie wartością i jakością samą w sobie. Tak samo jest z każdą rzeczą, że w momencie bliższego kontaktu i poznania, staje się natychmiast obca i dziwna. Dlatego użycie rzeczy, zniszczenie lub „pomazanie” oznacza przekroczenie granic obcości i dziwności. Tak dzieje się tylko w codziennym użyciu rzeczy, gdzie występuje relacja pomazani (użycia, konsumpcji’ „communio”), relacja ”do”, która z rzeczy obcej i onieśmielającej nas, uczyni rzecz oswojoną, „naszą”. Ale rzecz „nasza” przestaje być natychmiast „rzeczą” a staje się częścią nas, staje się nami. My stajemy się rzeczą, u jako urzeczowieni, zaczynamy cierpieć katusze alienacji, wyobcowania rzeczy wobec nas samych. Stajemy się w rzeczach obcy dla samego siebie. Dlatego konieczny jest nieustanny balans wobec nas i rzeczy, „od” i do”. Uczłowieczamy się dopiero, będąc gdzieś po środku, między alienacją a przebóstwieniem, między będąc rzeczą a jej brakiem, czy też pożądaniem jej posiadania. Należy zaznaczyć, że nie wchodzi tu w grę wyrzeczenie się posiadania rzeczy jako warunku przebóstwienia, bo wtedy tracimy również samych siebie, tracąc zdolność do zatracenia się w zawłaszczaniu i popadnięciu w alienację, czyli w naturalny stan upadłości człowieka, niezbędny do wyzwolenia go w przebóstwieniu. Tutaj jedno warunkuje drugie i nie ma świętości bez grzechu ani grzechu bez świętości. Zbawienie jest dostępne tylko grzesznikom wyrwanym z piekła. Nie grzesznicy, świeci, to nie są ludzie, bo nie znają alienacji ani upadku w grzeszności. A ten, kto nie był człowiekiem, jak powiada poeta, nie może dostąpić zbawienia w niebie. Mówi tak poeta,, już po zapoznaniu się z teologią Andrzeja Towiańskiego. Ci więcej stan świętości jest jednocześnie stanem piekielnym. Święty, zbawiony w niebie nie jest, jak sobie naiwnie wyobrażamy, „dobrym człowiekiem”, który wyzbył się posiadania wszelkich dóbr materialnych i wszystko co ma, rozdał biedakom, a sam nic nie posiada, tylko nagi jak Piotrowin, odżywia się wodą i korzonkami. Nie jest tak. Zbawiony i święty, to kawał, mówiąc kolokwialnie, skurwysyna, który nie zrezygnował ze swoich dóbr i z posiadania rzeczy, nad którymi niepodzielnie, czyli nieludzko, panuje. Panuje nad rzeczami i innymi ludźmi tak jak Bóg. Gdyby próbował być trochę ludzki, dać ludziom i rzeczom trochę wolności, od razu by stracił nad nimi panowanie i przestał je posiadać, podpadając w nowe alienacje. Bóg dla tych samych względów nie może być ludzki, a to, co mówią księża o boskiej miłości i dawaniu ludziom wolności, jest kłamstwem. Bóg jest tyranem nad urzeczowionym człowiekiem, którego Bóg traktuje jak swoją rzecz, okłamując go pozorem wolności, jak Hioba. Hiob ani przez chwilę nie jest wolny, nie jest spuszczony z łańcucha a cała ta zabawa w odbieranie i dawanie mu własności prowadzi do wystrychnięcia na dudka. Niech się głupi cieszy, że coś miał i tera ma nadal. Tymczasem Hiob, jak nic nie miał „przed”, tak nic nie ma „po”. Nic nie ma, bo mieć nie umie i nie potrafi. Nie potrafi mieć tak skutecznie, że by sam bóg niemiał do tego dostępu i odebrać mu nie potrafił. Są takie rzeczy w człowieku, których mu nie potrafi zabrać Bóg ani diabeł i o takie prawdziwe panowaniu tu chodzi. Kościół katolicki pracuje na tym, żeby nie stworzyć takiego człowieka, który będzie posiadał rzeczy, których nie zawdzięcza Bogu i nie musi ich oddawać mu w posiadanie. Mając takie „rzeczy”, może je Bogu dobrowolnie darować i czuć się jak równy z równym. Księża nad zwalczaniem takich ludzi gorliwie pracują. Powiadam, Hiob do takich ludzi nie należy, bo gdyby należał umiejąc niepodzielnie panować, to Bóg ani diabeł, nie śmieli by go wystawiać na próbę ani w jakikolwiek sposób ruszać. Tylko niezdecydowanych i nie mających władzy wystawiamy na próbę. Hiob panujący niepodzielnie nad rzeczami i ludźmi zdegradowanymi do poziomu (egzystencjalnego i esencjalnego, jeżeli prześladowca do esencji radę, a chodzi tu o pomniejszenie bytu i tak już pomniejszonego do statusu „przygodności”, co potrafi jedynie Bóg) jest nieśmiertelny, a w chwili śmierci traci panowanie nad rzeczami, ale w jego naturze zostają paradygmaty niepodzielnego władztwa i boskiej istoty, które uprawniają go do wejścia do nieba, składającego się z samych bezwzględnych tyranów władających niepodzielnie rzeczami i sprowadzającymi je właśnie do roli służącej tyranowi rzeczy.
Zelig-ski
O mnie Zelig-ski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości