Odcinek 15 – burdel przedwieczny (będzie w następnych odcinku)
Bóg nie ma pretensji do ewolucji, jako swego pomocnika i korektora błędów, bo sam ją projektował, tylko, o to, że poszła w złym kierunku.
Stąd dwa pojęcia natury, czyli „natury pierwszej” złożonej z pierwiastków boskości i „natury drugiej” złożonej z pierwiastków przyziemnych, wulgarnych i zbrodniczych. Przy czym, rozum ludzki, jaki przy niektórych jednostkach pozostał, jest tak przenikliwy, że z określeniem natur, która jest „lepsza” bardziej „ludzka”, „natura pierwsza” czy „druga”, ma kłopoty. Bo tu, jak się okazuje Pac jest wart pałaca, a rzezimieszki oba. Natura „druga”, rzekomo szlachetniejsza od pierwszej, bo przebóstwiona, pełna łaski uświecającej, przepełniona siedmioma darami ducha świętego, charyzmatami, cnotami, odporniejsza na pokusy grzechu, tere fere… natura podobna do boskiej i czerpiąca z niej pokrzepienie i energie, wcale nie jest lepsza od diablej! Bóg ma też wiele cech diabła i nie wiadomo, czy nie jest to jedna i ta sama osoba co lucyfer, w chwilach znudzenia, dla rozrywki przebierający się w rogi i kopyta i udający się do piekła na ognistego drinka. Powiedziałbym, że to niemożliwe, obserwując pozorną stałość natury u siebie, gdy się osłucham do zupełnego napełnienia duszy różnych symfonii Wagnera, Brahmsa, Straussa, gdy się naczytam Rajów utraconych Miltona, to mi się wydaje, że nią mógłbym się oddać seksualnym uciechom z piętnastoletnią dziewczynką, a tymczasem, gdyby tylko kozie pokazać kapustę a wilkowi kozę… Natura jest silniejsza, by my, to jest owa natura. Czegoś więcej tu trzeba, niż powierzchowne osłuchanie i omodlenie nawet codzienne przystępowanie do spowiedzi i komunii z biczowaniem, bo po każdym biczowaniu ma się jeszcze większą ochotę na seks z piętnastolatką. Tu nic nie pomoże gadanina o przezwyciężaniu stanem łaski uświecającej i spowiedzią ani postem (trzeba ciało karcić – (biczować) - żeby nie grzeszyło: św. Bernard) „drugiej”, tej gorszej, upadłej natury. Jeśli człowiek nie urodzi się z „iskrą bożą”, jako kosmita i odmieniec, jako dziwoląg, nieprzystosowany do życia w społeczeństwie, cudak i nonkonformista, jako anarchista i szyderca, to nic nie pomoże post, kazanie i komunia, nie ustąpi z kutasa chęć do spółkowania z dwunastolatką. Jeśli członki zwierzęce, nie posiadają w sobie śladów dotknięcia boskim węglem z ołtarza palącego się przed Tronem, to próżne nasze wysiłki do zrozumienia istoty świętości. Bóg nie dogada się nigdy ze zwykłym zjadaczem chleba, który udaje że rozumie, że Bóg jest dobry, że świat jest stworzony dobrze, że ludzie są dobrzy, ponieważ heretyk, który wypadł Bogu na ziemię przez nieuwagę z kamizelki, a nie powinien, żeby nie gorszyć reszty ludzkiego bydełka – i Bóg dobrze wiedzą, że świat jest stworzony do dupy, ludzie są kanalie, bo bydlaki inne być nie mogą, a bóg jest ponad dobrem i złem, bez wyczucia, i gdy mu arcy-łotr, działający jako adwokat ludzkości, nie zwróci uwagi, że przesadza w swej „zbrodniczej dobroci”, to wszystko może iść ku zatraceniu. Dzieje się tak, dlatego, że boska Veritas, czy jak jej tam, Logos przedwieczna, nie jest skrojona na rozum człowieka, ale nie jest też na rozum boga, bo jest od rozumu boskiego większa. Przynajmniej od rozumu tego boga, którego trochę znamy z Objawienia. Gdyby była poznawalna do końca, dla jakichś Osób lub Istot we wszechświecie to znaczyłoby to, że te osoby egzemplifikując się przez akty poznania ze światem, stając się nim, są wszechświatem i właściwie ich nie ma. Natomiast Osoby rozumiejące i poznające wszechświat istnieją, dlatego, że to wszechświat jest nimi, a nie odwrotnie. Nie obeznani z refleksją sądzą, że to jakaś sztuczka tanich filozofów, tymczasem, oni sami, gdyby zadali sobie pytanie, czy „istnieją”, rozumując poprawnie, zgodnie z zasadami zdrowego rozsądku, ale poddanego rygorowi Logosu, musieliby odrzec tak samo: To nie ja jestem światem, ale świat jest mną! Ja nie znikam w świecie, ale świat znika we mnie! W tym sensie jestem światem, a świat jest mną. Na tym też polega relacja „od” i „do” świata. Wydaje się dla ukonstytuowania we mnie świata, jako aktywnej, twórczej siły, powstającego natychmiast do istnienia bytu z nicości, ważniejsza jest relacja ode mnie, „do” świata, jako, że to we mnie ogniskują się siły rodzące wszelką egzystencję świata (i nie tylko świata, również antyświata) jednakże, bez relacji przeciwnej, „od” świata ku mnie, nie byłoby aktów, zwanych w logice jako eintailment, czyli potwierdzania. Bo egzystencja ŚWIATA MUSI Być POTWIERDZONA. Bóg nie jest solipsystą, świat jest realny, zło jest namacalne bytowo, absurd można objąć umysłem i osądzić a nawet mu zapobiec. Naturalnie, że nerwic nie powinno się leczyć na kurwie w burdelu, ale powiedz to człowieku samemu Bogu, to wzruszy obojętnie ramionami, bo wszyscy od tego poszukiwania dobra i dobrych rozwiązań są zmęczeni. Nikt nie chce przyznać, że nie ma wyjścia z tej matni, w której wszystko, co się uczyni dla poprawy sytuacji jest złe i powoduje jeszcze gorsze perturbacje. Oczywiście dzieje się to tylko wtedy, gdy się posługujemy logiką normalnych, pobożnych i mądrych ludzi. Gdy społeczność jakiejś Utopii przyjmuje sposób myślenia bezbożników i dewiantów to sprawy idą jeszcze gorzej, bo ten świat jest najlepszym możliwych światów, czyli najgorszym z możliwych i nie ma sensu go polepszać, czyli pogorszać, bo każde polepszanie prowadzi do jego pogorszenia. Poważnym filozofem być Kartezjusz, bo oparcie aktu świadomości na dziwności, na zdziwieniu, że coś jest, czego powinno nie być, jest odkryciem. Descartes nie wiedział, dlaczego świat nie powinien istnieć ani tego, czy istnienie łączy się z geometrią i liczeniem; w każdym razie zaliczając myśl do bytów geometrii, o których domniemywał, że istnieją, tym samym nadawał myśleniu i aktom pojawiania się bytów w naszej świadomości, o których jesteśmy przekonani, że istnieją, tych samych praw, co tworom geometrii, kołom i trójkątom, takich jak liczby pi i prawa Pitagorasa. Jeśli się da przeprowadzić dowód na prawo Pitagorasa, to się da również przeprowadzić dowód na istnienie stołu stojącego przede mną, który też się składa z kątów prostych o trójkątów. Myśl jest również geometryczna w ten sposób, że nie jest istotne, jak zapamiętałem smak brokułów, które jadłem na obiad, ale ważne jest to, że jadłem na talerzu wielobocznym o dwunastu kątach i o ile nie mogę sobie tych siedemnastu kątów przedstawić i zobaczyć w wyobrażeniu, bo ich jest za dużo, to mogę je sobie przedstawić w pojęciu, a tu już pojęcie nie podsuwa mi sugestii, że talerz o siedemnastu rogach (kątach) jest dziwny i dlatego nie powinien istnieć. W geometrii kategoria dziwności w ogóle nie posiada znaczenia. Obcując z bytami geometrycznymi, czy to w umyśle, czy to w zegzemplifikowaniu w przedmiocie użytkowym nie doznajemy uczucia dziwności, czy też dziwaczności i gdyby postaci ludzkie, lub wszystkie rzeczy, które nas otaczają, posiadały wyraźne cechy bytów geometrycznych, to złudzenie przygodności by znikło w miejsce jakiejś koszmarnej konieczności. Przykład pierwszy z brzegu, gdyby kobieca wgina posiadała kształt trójkąta, jaki rysują na płotach młodociani chuligani? Mam z tym wyraźny problem, bo jest to jedyna rzeczna świecie, która mnie wprowadza w stan zdziwienia, że taki brzydkie potrafi tak pociągać i powodować zapomnienie o swojej brzydocie, jakby było jakimś narkotykiem, albo rodzajem oszałamiającego grzyba. Gdyby „to” było w kształcie trójkąta, czyli pretendowało do bycia literalnym trójkątem, to bym zaraz zastosował analizę matematyczną i byłoby po krzyku. A jak się to ma do problemu „natury pierwszej” (przebóstwionej i nadnaturalnej) i natury „drugiej”, przyziemnej „z krwi i ciała”, która nie mogła niczego powiedzieć św. Piotrowi o boskości Jezusa? Naturalnie bardzo prosto, mianowicie pizda z trójkąta malowanego na płocie, należy do „natury pierwszej”, jest boskiej „nadnaturalnej proweniencji”, która nie budzi uczucia dziwności, że „jest” i oczywiście ona musi być, bo każdy jest o tym przekonany, mając w mózgu zakodowane poczucie jej niezbędności; natomiast rzeczywista pizda z krwi i ciała należy, do enigmy przyrodzonego świata natury, „natury drugiej”, która budzi obrzydzenie burzą swych dumnych kłaków, zażenowanie intensywnością smrodu i dziwność oszołomienia, jakiego doznaje mężczyzna na jej widok, drżąc z emocji jak noworodek. Aż dziwność bierze, mówi sobie nieszczęśnik, mężczyzna, że takie coś, budzi takie pożądanie, że człowiek lezie za tym na koniec świata. Ergo, jeśli lezie do granic naszej galaktyki, drogi mlecznej i włazi za tym czarnej dziury (przypadku, gdy nie jest uodporniony na dziwności bytu), to znaczy, że wszechświat jest DAMSKĄ CIPĄ (w tekście jest to kategoria literacka, coś jak miejsca niedookreślone w teorii R. Ingardena – ale poza tekstem [tekstem rozumianym literalnie, jak i „tekstem” jako sens napisu], w świecie „realnych” rzeczy, jej sylogizm jest fundamentem każdej rzeczy) bo nie ma takiej ludzkiej istoty (naturalnie poza homoseksualistami, impotentami i kastratami, chociaż może i oni wszyscy bardzo się nią interesują, bardziej niż heterycy), która by była na tę „rzecz” obojętną
Inne tematy w dziale Rozmaitości