Odcinek 13 – klasyfikacja „natur”, czyli istot (burdelowych również)
Wypadało by tutaj, króciutko, dla przypomnienia, zrobić diabelski wykładzik, o tym, czym są prawa natury w stosunku do praw nadnaturalnych i czy takowe są aby w ogóle realne. Otóż to – są, są, nadnaturalne, nadrealne, takie, o których się filozofom nie śniło. Dlatego św. Tomasz z Akwinu był również magiem i alchemikiem a po części kacerzem i kurwiarzem, ale wysokiej kategorii, takim co to poucza samych papieży i kardynałów świętego oficjum o kurestwie wyższych klas społecznych, spółkowaniu z diabłem, zachwalając jakie to bezpieczne dla kobiety nie chcącej zajść w ciążę i szkodzić mężowi w karierze, rzekłbym antykoncepcyjne, bo tam gdzie trzeba dać tyłka, w kurii, w urzędzie, w notariacie królewskim w papieskiej antykamerze, dla poparcia awansu męża lub syna, to diabeł zostawia jej w pochwie „talmudziki”, śluzy piekielne stawiające zapory obcym, niechcianym plemnikom chcącym wejść do macicy. O takich to sprawach gwarzono i gwarzą kardynałowie w Watykanie z udziałem takich ekspertów jak doktor anielski zwany Akwinatą. Bo, popatrzcie, fratelli – mówią – ta świętobliwa Bruna od kości ogonowej świętego Ptacentego, cnotliwa żona burmistrza Rzymu, dupczy się gdzie popadło, a to na balu u Karola Piątego, a to na imieninach u Franciszka z Nawarry i nic jej nie szkodzi na buzi, pryszczy nie ma, nie zaszła dotąd w ciążę. Musi to być sprawa diabła, który zimnym bindasem czyni ją odporną na gorące karesy ludzkich ogierów.
Ustalono również w toku badań na istotą natury, (które są dwie, a nawet trzy, bo ostatnio pojawiła się trzecia) „naturalnej” i „nadnaturalnej”, że Bóg, jak się uprze, to jest panem ludzkiej duszy i ludzkiego ciała, gwałcąc dane mu przyrzeczenie, że nie będzie go do niczego przymuszał, zostawi mu wolność wyboru dobrego bądź złego, nie naruszy jego autonomiczności etc. używając ludzkiego ciała i ducha czasem do niecnych rzeczy, ale co do dupy, to jest ona szanowana i zostawiona w spokoju, do wyłącznego rozporządzenia przez człowieka. Co jednak nie do końca jest prawdą, bo człowiek jest panem swego ciała i nie jest, jako, że ciało jest panem duszy ludzkiej, a szczególnie dupa rządzi słabym rozumem i chuciami ducha. Paremia św. Barnaby, że trzeba ciało karcić, żeby nie grzeszyło nie jest prawdziwa, bo gdy duch nie znajdzie upodobania w fałdce lub w pieprzyku na sromie między nogami kochanki, to choćbyś katował ciało rózgami i przypalał papierosem, nie zmusisz go do dreszczu pożądania, nie wywołasz w nim chęci do wzwodu i… chuj nie stanie. Pod tym względem człowiek jest podobny Bogu, że działa w nim szlachetny fluid uzdatniający umysł do dostrzegania Dobra, Prawdy i Piękna. Nie wdając się w szczegóły o istocie natury owych transcedentaliów, (których istnienia niektórzy zaprzeczają), dostępnych do oglądu rozumowo, że Piękno, Prawda i Dobro ludzkiej dupy są doceniane zarówno przez Boga, diabła jak i przez człowieka, a dokładniej były doceniane, jakiś czas temu, przez ludzi poprzednich tysiącleci, aż do końca XX wieku, dopóki nie nadeszły do Polski brednie modernizmu, postmodernizmu, scjentyzmu, poprawności politycznej, kontekstualizmu itp. kurestw zamącających zdrowy umysł i od ciągających chłopa do babskiej rzyci, mężczyzny od kobiety, żony od męża, apokalipsa! Wykryto, że podobno natura, to jest rodzaj płciowości, męskiej, damskiej, podwójnej, hermafrodycznej, androgynicznej, opresyjnej, wypartej, anorektycznej, przeniesionej, rany boskie! Natura nie jest sposobem kopulacji ani preferencji płciowych i z płcią, wbrew pozorom ma niewiele wspólnego. Płciowość jest rzeczą wtórną wobec innych, podstawowych, metafizycznych komponent, tworzących całość ludzkiego życia, całość sięgająca swym obszarem na długo przed urodzeniem i ciągnąca się długo po śmierci człowieka. Zanim człowiek się urodzi, musi upłynąć dużo czasu potrzebnego do przygotowań jego urodzenia, natomiast, gdy umrze, musi upłynąć również dużo czasu, zanim się skończy bilans jego ziemskiego życia, a właściwie ten bilans nie kończy się nigdy, bo wchodzi w aktywa i straty następnych pokoleń i następnych danych świadomości powszechnej, wpływających na jakość wszechświata. Wszechświata, powtórzmy, który się składa z substancji tej świadomości.
Natura, jako sposób, w której człowiek realizuje swoje istnienia, będąc zanurzony w siatce współrzędnych współzależności stworzonych przez niszczycielską wolę życia człowieka, który chce żyć, niezależnie, jakim kosztem i udziałem w zbrodniach, gnojach i hekatombach. Śmierdzące jedzenie, nie szkodzi, zjemy, byle nam służyło do przeżycia, brudna woda, nie szkodzi, byle przeżyć do jutra, ludzka posoka w kaszance, nie szkodzi, byle nie myśleć, że jest to część wątroby nieboszczyka, a da się zjeść. W tym ujęciu natura jest homeostazą i adaptacją. Możliwy jest człowiek o pięciu oczach i trzech rękach. Bo nie istnieje człowiek, ani zwierzę, ani żadne rzecz, tylko natura. To natura jest c człowiekiem i wszelką rzeczą. Ale istnieje dzięki człowiekowi, jako koronie stworzenia, jako końcowemu rezultatowi istnienia wszechrzeczy, który w końcu czasów pożre dzieciątko na ręku dziewicy, opisanej w Apokalipsie św. Jana, jako symbol „ludzkiego” świata, czyli wyobrażonego przez wieśniaków, zbierających jagody, żnących jęczmień, wycielających krowę, wdzięcznych słońcu, że raczyło wzejść na niebie i ogrzać mroki nocy. O takiej naturze pisze Apokalipsa, że jest czasami zła, bo upadła w Raju, bardziej skłonna do złego; czyli natura, jako rodzicielka ludzi i ludzkiej zdolności, czy nawet wręcz, jako ludzka zdolność, sama w sobie, do rodzenia świadomości dobrego i złego, ale wieśniacza i dopóki pozostanie wieśniaczą, to wszechświatowi nie grozi pożarcie przez pseudo-ludzkiego polipa, tworzącego miasta, zmutowanego w postaci natury „trzeciej”. W Apokalipsie człowiek współczesny, scjentysta, nowoczesny mieszkaniec kapitalistycznej suburbia, jest przedstawiony, jako Lewiatan atakujący boską Dziewicę i pożerający jej dzieciątko. Tak już się dzieje, kiedy korporacje zamierzają eksploatować kopaliny na księżycu i przywozić je na ziemię do przerabiania ich na superkomputery rywalizujące w myśleniu z tzw. Panem Bogiem. Już istnieją dwa rodzaje ludzi, jeden rodzaj rozumujący w sposób wieśniacki, ograniczony, czyli myślący normalnie i rodzaj drugi, genialnych wariatów, których wysoki procent rodzi się wśród współczesnych Żydów, którzy myślą szybciej i adekwatniej na matematyczne tematy warunków kosmicznej egzystencji, od najszybszych komputerów. To oni są twórcami i panami tych myślących maszyn. To oni szukają wśród komputerów partnerów do rozmowy i rozwiązywania problemów. Bo cóż to jest problem? Cóż to jest „rzecz” (czyli problem do rozwiązania) powołana z nicości, której przedtem nie było i dalej nie ma (jedynie tylko w głowach ludzkich demiurgów z żydowskiej czołówki intelektualnej), a jest, dopóki nie zostanie przełożona na rzecz praktyczną, bo rzecz niepraktyczna nie jest „rzeczą” (nie może być rzeczownikiem w częściach mowy i komunikacji, a wiec myślenia) a wtedy przestanie istnieć i wróci do nicości, jako problem „nabrzmiały boleśnie” bo powiększony o swoje dotychczasowe rozwiązanie, które jest tymczasowym rozwiązaniem, zawikłującym (i uniemożliwiającym być może) prawdziwe rozwiązanie, dopóki się nie urodzi następny geniusz, powołujący rzeczywistość z niebytu.
Zreasumujmy: istnieje natura, która powstała przy stwarzaniu świata, a nawet Bryla prze stworzeniem, jako plan budowy kosmosu, czyli budowy świata, jako całości, ze względna Człowieka. Co do tego, że ze względna człowieka, to wydaje się, że ten pogląd jest kłamstwem antropocentrystów, bowiem świat nie jest tylko dla człowieka, ale również pozostałych istot, robaczków i zwierząt. A tymczasem antropocentryści opierając się na fałszywym przesłaniu z Genesis, gdzie jest napisane Rośnijcie, mnóżcie się i zapełniajcie ziemię czyniąc ją sobie poddaną, prą do zagłady, świata, który w końcu zostanie przez odmóżdżonego ludzkiego potwora pożarty. Antropocentryści, postmoderniści i ponowocześni, to są diabły, którzy nienawidząc prawdziwego człowieka, bo go nie znają, człowieka już wymarłego w miasteczkach i na wsiach, są wrogami ludzkości, którą chcą sprowadzić na manowce autodestrukcji. Natura, która była obecna przy Bogu podczas stwarzania świata, rydzykowego, powiedzielibyśmy obrazowo i radiomaryjnego świata, bezzębnego dziadka i kulawej babki, (którzy jednakowoż się, jeśli znajdą siłę i popiją okowity, to się też grzmocą), to jest, taką nazywają: „natura pierwsza”, czyli inaczej, porządek nadnaturalny, albo mistyczny. Tam są możliwe wszystkie cuda, odżywianie się korzonkami, ascezy do granic niemożliwości, uświecenia i loty św. Józefa z Kopertino, zarówno te, dosłowne, jak i te, nad jaskółczym gniazdem etc.
Po upadku Adama i Ewy i wygnaniu ich z Raju, pozostała w człowieku i w świecie również upadla natura zwana „naturą przyrodzoną”, czyli „drugą”. Jest to zespół cech nabytych podczas urodzenia i przysługujących mu z boskiego rozdzielnika, czyniących go istotą ludzką. Polega to na tym, że człowiek przyzwoity, o wrodzonej prostej naturze, rodem z wieśniaczego Edenu nigdy by niczego podłego nie zrobił, nie dalby złem za zło, nie ma w nim odwetu i zawiści, nie odpłaca pięknem za nadobne, brzydzi się przemocą, pamięta o honorze, szanuje umowy, choćby z własną stratą. Takich ludzi już nie ma, są ale na wymarciu nadchodzi człowiek podły i pseudo-człowiek. Jak sądzę i obserwuję, to jeszcze wielkiej tragedii nie ma, że istnieją ludzie „po upadku”, zmagając się (bo zawsze to jest zmaganie w celu trzymania homeostazy i adaptacji) z naturą „drugą”, przyrodzoną i upadłą, ale jeszcze pozwalającą na postępowanie w miarę przyzwoite. Natomiast tragiczne jest to, że ludzkość i świat bierze w swoje władanie natura „trzecia”, natura sztuczna i „nienaturalna”, (tworzona np. w języku naukowym „zulu-gula”, wykorzystywanym w porozumiewaniu się komputerów), bo człowiek, który przyjmie za swoją, ową pseudo „naturę”, (a na tym etapie rozwoju techniki, może już to w pewnym sensie uczynić ze swoim życiem), staje się już polipem i pożeraczem energii, światła, informacji i przestrzeni. I ciągłemu mało, bo kultura i natura sprzężona z tą culturae jest byto-żerna, pożerajaca coraz więcej istnień, by istnieć i królować. Czymże w końcu jest natura? Jest to właściwość ludzka, jako że świat został stworzony po to, by Bóg w nim był uwielbiony a Logos rozprowadzony po wszystkich zakątkach możliwych przestrzeni; ale żeby Bóg był uwielbiony, co jest zgodne z zasadą sprawiedliwości, człowiek musi być również uwielbiony, aby mógł godnie wielbić a Bóg był wielbiony przez godnego sobie i dlatego świat został stworzony, jako ludzki korelat przez człowieka i dla człowieka i dalej, ludzkie urodzenie do człowieczeństwa odróżnia się od urodzenia zwierzęcia tym, że urodzenie ludzkie stwarza naturę, naturę świata, uświadomionego, możnościowego i dążącego do celu, a urodzenie zwierzęce nie. Można rzec, że istnieje tyle natur i światów ile istnieje ludzi i dlatego maja rację ci, którzy twierdzą, że każde urodzenie ludzkie jest cenne, bo przymnaża bogactwo wszechświata w pierwiastek psychiczny, który kiedyś w punkcie Alfa zmieni się w żywego człowieka, oczywiście pod postacią róży bez kolca, świętego pawiana z Orisy, dzieciątka Kryszny itd. Będzie wiele postaci i żadnej postaci nie będzie, bo miłość postaci nie potrzebuje. Mówicie, że jest to dziwaczne? Zgoda, ale przecież samo istnienie człowieka z jego dobrem i złem, jest dziwaczne. A my, nie rozumiejąc dlaczego, musimy to strawić (i wysrać!).
PS. Te wszystkie „słówka” w stylu, czkać, pierdzieć, wysrać, są potrzebne, jako dopowiedzenie prawdy, która jest dosadna, bo pomijając je, pomijamy aspekty, które pominięte powodują tragiczne skutki naszej egzystencji. Zło bierze się w głównej mierze z przemilczenia, a potem u świętoszkowatego obłudnika jest lament, skąd się wzięła ta sromota, to zatwardzenie, ten choroby, te wrzody na ciele zdrowego organizmu, ten zgon w boleściach etc. no jakże skąd, skoro się wstydził wulgarności a żarł za dwóch (mówię tu o sytuacji kulturowej w kondycji współczesnego człowieka) jak świnia; żarł a wstydził się wysrać ze względu na poprawność kulturową inteligenckiego środowiska, aż go rozerwało… głuptaka.
Jeśli się żre, substancję tego świata ze szkodą dla niego, to trzeba i srać bez fałszywego wstydu, ale nie, nie, inteligenckie bydlę woli udawać, że nie żre i nie sra, tylko w profesorskich biretach chodzi i z rulonem doctoris-causa pod pachą, zadaje szyku.
Inne tematy w dziale Rozmaitości