W teczce opisanej jako numer trzy, wśród zeznań pacjenta NN znalazła się kartka z wierszem, który zamieszaczam poniżej. Wiersz jest pisany ładnym, drobnym i równym pismem, zielonym, nieco wypłowialym atramentem na kartce z papieru kancelaryjnego. Kartka była zlożona "w czwórkę", co widac po śladach załamań i byc może było noszona w kieszeni. Wiesz nosi tytuł: Przyjaciółce z Wenus
Odpowiedzieć wypada, kwi na nieboskłonie
naszej, która wypływa, z nas jak sok z porzeczki
na stole w kuchni dziada, gdy łapczywe dłonie
puste skórki owoców zgarniają do beczki
W tym stanie wyciśnięcia, soków z naszej żyły
gdyśmy już bez wartości, podobni do śmieci
spasani w świńskim tuczu, bez woli i siły
karmią nami żebraków i bezdomne dzieci
Powiadam, wyciśnięci przez Żyda drenarza
w krwawej tłoczni biznesu z naszych sił witalnych
czekamy puści w środku, na jego pachciarza
aż nas kupi i sprzeda na przemiał szpitalny
Służymy za spadź słodką, nektar w tłoczni wina
leżąc potem na kupie wyciśniętej brzeczki
którą zbiera bezdomny jakiś starowina
wkładając do ust głodnych, garść niestrawnej sieczki
Takie to nasze życie, w leśnej wegetacji
Żremy jak konie słomę, wytłoki z winogron
bo sok poszedł na koniak, dupczy w fermentacji
samice sprośnych rodów, winnych szczepów Gorgon
Niestety, nam do wargi, chamskiej i sprośnawej
nie dojdzie nigdy tokaj, wysłodzony chujem
moczonym w miodnej stongwi, gęstej i złotawej
która dla boga rymu i rytmu jest wujem
Nie dla nas miodna mowa, słowa zamaszyste
pachnące życiem krocza, zbierającej grona
kobiety, której noga spermą operlona
miesza w kadzi sok winny, w nektary przeczyste
My musimy wyrażać, z wędzidłem na pysku
nowomowy, zachwyty nad współczesną blagą
pijąc do słów poprawnych, stosownych do zysku,
tanie winko i cienkie, smakujące trawą
Nam nie wolno przeklinać, suchego jak żużel
bez smaku życia, w karczmie, z której już wypito
lepsze trunki z krwi naszej, a pozostał fuzel,
bo skończymy jak „tamci”, których na pal wbito
A przecież się należą, parobkom z winnicy
te najlepsze mikstury, tłoczone z ich ramion
Czas najwyższy postawić, wielkiej szubienicy
słup gwiaździsty na niebie, na pochop tyranom
Bo mamy na to placet, płynący od nieba
że w kielichu krwi naszej, z Chrystusem pospołu
pływa z naszego ciała, część naszego chleba
bo nie zawiążesz pyska młócącemu wołu
Bo jakże blisko leża usta od odbytu
że wszystko się odbywa między nimi składnie
Satyr na cytrze członka wygrywa z zachwytu
pieśni miłosne, które muzom kradnie
Dlatego miody sztuki, refleksji, muzyki
Satyr wyciąga z kadzi mieszanej kopytem
w którą kutas Bachusa oddał boskie strzyki
żebyśmy do kobiety spuszczali się z szykiem
Żebyśmy odlatując, het, na nieboskłonie
naszej różanopalcej świetlistej jutrzenki
wytłoczonej z krwi naszej, całowali dłonie
składając za dar życia naszych kobiet dzięki
Niech je satyr napełni miłosnym napojem
a nas natchnie do czynów rubasznych i tłustych
tryskających z podbrzusza kosmicznym udojem
by już więcej nie płodzić egzystencji pustych
Inne tematy w dziale Rozmaitości