Odcinek piąty, a faktycznie nie wiem który; w kobierzyńskim psychiatryku, za oknami kwitną wiśnie!
5) o równoległych rzeczywistościach (napisało mu się: „o „humorach” „tumorach”, „turgorach”, „soczystościach”) ale skreślił i poprawił na „frumorach”. Na polu, za oknem piękna marcowa pogoda! Przed oczami miał soczyste wargi sromowe, których różowe płatki wystają pięć centymetrów na zewnątrz z majtek, i nic na to nie można poradzić, taka (ohydna) natura.
Ech, co ja tu będę owijał w bawełnę, opowiadał jakieś bajdy, fiu-bździu, że go poznałem i nic więcej, oględnie, że usłyszałem, ale wcale nie chciałem słuchać, że nie pamiętam, co mówił, że słuchałem oburzony...
Skądże, nie byłem oburzony – słuchałem aż mi płonęły uszy, przyznając mu w duchu rację. Powinienem zacząć od razu, od tego, że od tej znajomości, z nim, zawalił się mój cały dotychczasowy system pojmowania świata.
Dotychczas nie uważałem rzeczywistości, jako melanżu różnych gatunków mięsa, jako przeciwstawnych składników, występujących naraz, jak udko w rosole, garnek w garnku, noga w bucie, kołek w dziurze, jedno z w drugim jednocześnie. Sądziłem, że świat musi być jednorodny, żeby być niesprzecznym. Brak sprzeczności uważałem za sine qua non wszelkiego istnienia. Bo jakże to, co istnieje, może być sprzeczne ze swą naturą, czyli zarazem skłonne do nieistnienia, a nawet częściowo nieistniejące. Przecież powtarzano mi w szkole, że w ciąży nie można być częściowo. Nie można być częściowo żonaty, częściowo szczęśliwy, nie można być częściowo winnym zbrodni itd. Z biegiem lat przekonałem się jednak, że można.
Tak, jak można być częściowo człowiekiem (i byc częściowo w ciąży!), tak istnieje częściowe dobro, prawda i piękno. Tak czy owak, uważałem, że świat jest jednorodny, jedyny i nie ma innego; że dobro, które nam oferują na podbudowie rozumu powszechnego, jest jedyne i nie ma innego. Świat jest przewidywalny, bezpieczny, niepodobny do chaosu, a dobro nie jest podobne do zła. Nie wiedziałem wtedy, że zło nie jest brakiem dobra, lecz odwrotnie, dobro jest brakiem zła – a to zasadnicza różnica. Diabeł nie potrafi samodzielnie stwarzać zła. Potrafi tylko czynić małe zło i namawiać Boga i człowieka do stwarzania prawdziwego zła. Zła, które jest zarazem dobrem. Diabeł tylko wykorzystuje fakt istnienia zła, które już jest stworzone przez Boga.
Tylko Bóg potrafi stwarzać zło (ontologiczne), które ma wszystkie pozory i cechy dobra. Zła, które działa jak dobro. Rodzi jak dobro, sprawie cierpienie jak dobro, zabija jak dobro. Natomiast prawdziwe dobro, ta chwila spokoju od ingerencji Boga w życie człowieka. Prawdziwe dobro, jest tam, gdzie Bóg zapomina wsadzać swoich trzech groszy stwarzając jakieś „dobra”, które „wychodzą bokiem”. Prawdziwe dobro jest efektem braku boskiego zła – tam gdzie nie ma boskiego, złego bytu, tam już jest dobrze, na chwilę. Gdzie nie ma Boga, tam i nie ma diabła. Tą złotą myśl powinno się rozwijać na religijnych uczelniach. Dlatego dobro jest tak trudne do osiągnięcia i kruche w swoich przejawach, że jest brakiem zła.
Tylko zło istnieje realnie, dobro jest chwilową ulgą w cierpieniu. To się zgadza z nauką buddystów. Dlatego jest tak relatywne, tak zależne od układów odniesienia, bo niesamodzielne, bo zależne od zła, które jest stanem normalnym i fundamentem świata. Tylko Bóg jest tak potężny, żeby stwarzać zło tak wspaniałe, że wprawia nas w zachwyt i pozwala rozgrzeszać sumienie. Zło, które nas zachwyca niesiemy w darze, ofiarowujemy naszym dzieciom i rodzinom. Również, to boskie zło, ofiarujemy społeczeństwu, jako fundament. Zło stwarzane przez Boga jest tak realne, że nam się zdaje, jakoby mogło nas uświęcić i przebóstwić.
Zło stwarzane przez Boga wydaje się nam zdolne nas zbawić, wprowadza nas w mistyczną ekstazę. A tymczasem ten Bóg i jego złe „dobro” wypycha nas już tu za ziemskiego życia, do piekła. Nie wiemy o tym, że chcąc się zbawić, musimy to boskie zło odrzucać. Mówił o tym Jezus, ale księża zamazali treść jego nauki, gorzej niż słudzy diabła. Tylko Bóg potrafi tak przetworzyć nicość w pozór, że nikt się nie pozna na kłamstwie, na nieczystej grze, którą prowadzi ze stworzeniem. Oszukuje, że daje życie, a nie daje, nie chce wprowadzić człowieka do swej cudownej „komnaty bytu”. Wykręca się tym, że musiał wyrzucić Adama z Raju, bo był nieposłuszny, jakby ślepe posłuszeństwo było warunkiem samodzielnego, boskiego istnienia.
Człowiek przebóstwiony jest Bogiem, albo nim nie jest. Jeśli przebostwienie jest kłamstwem, to i boskośc jedst kłamstwem i nie istnieje. Jeśli jednak stan przebóstwienia człowieka jest możliwy do osięgnięcia, to wtedy wszystko mu wolno, jak Bogu (poza dobrem i złem, poza zasadą przyjemności) - robić każde łajdactwo, nazywając dobrem, albo, być zastraszonym niewolnikiem. Co jest możliwe, bo Pisma prorockie nazywają mesjasza boskim niewolnikiem, jakby panowanie i niewola były dwoma stronami medalu. Jeśli Adam w raju chciał się wybić na suwerenność, to popełnił błąd niewolniczego odłączenia się od boskiego uniwersum, w których udział zapewnia trwanie w boskości. Człowiek jest tak biednym stworzeniem, słabym na umyśle, że choćby znajdował się w piekle, to i tak by tego nie spostrzegł. To mogą wyczuć swoim niezafałszowanym (kulturą podłości współczesnego człowieka), instynktem moralnym, tylko takie sowizdrzały i „waganci”, jak ja. Podejrzewam, że cała ludzkość siedzi w piekle, bo czymże było wypędzenie Adama i Ewy z Raju, jeśli nie do piekła? Gdzież mogli się udać z raju, jeśli nie do piekła? Siedząc na przeklętej ziemi siedzimy w piekle.
Inne tematy w dziale Rozmaitości