Drugi odcinek czwarty
Jednostki prymitywne, jak ja, nie umiejąc sobie poradzić z problemem, uciekają umysłem do natury, szukając ratunku w krzakach, w dzikości, w prymitywie. Są ludzie kultury, którzy w obliczu niebezpieczeństwa szukają ukrycia wśród ludzi, w mrowisku wielkich miast i są tacy jak ja, ludzie natury, szukający schronienia w głuszy, żalu i samotności. Nawet nienawiści.
Może dlatego, przypatrując mu się widziałem w nim przegniły grzyb, anemiczne, wyschnięte sutki kobiece, obwisłe starcze pośladki, wymacane, zbrunatniałe bagnisko kobiecego krocza, brak słonecznego światła w starych babskich majtkach, z których kwasem masłowym śmierdzi, zielony liszaj glonu widoczny na skórze uschniętego drzewa...
Brakowało tylko, żebym się w nim dopatrzył jakiegoś baśniowego „Grabca”, „Skierki” albo innego omszałego pieńka.
Chociaż było lato, wszystko mi się kojarzyło z jakimś złowieszczym szumem jesieni, wszędzie widziałem jakiś mroczne cienie, jakieś uroczyska, zewsząd dolatywały mnie smrodliwe wyziewy, krakanie wron, rozpatrywałem swoje przeżyte i przegrane życie, w przekonaniu, że wszystko musi się źle skończyć. Jeśli nie teraz, w szpitalu, to w niedalekiej przyszłości. Na przykład, ubezpieczalnie społeczne wskutek konowań zachodnich kapitalistów zbankrutują i przestaną mi wypłacać rentę, właściciel kamienicy (przeklęty gudłaj), w której mieszkam (u kuzyna), wyrzuci mnie do piwnicy, a ja się będę musiał powiesić... Takie skutki daje źle leczona nerwica i chyba zbliżające się, jak u mnie, bakteryjne zapalenie woreczka żółciowego.
Rozglądałem się trwożliwie i łykałem pastylki uspokajające.
Inne tematy w dziale Rozmaitości