Odcinek 2
Par. 1 (to oznaczenie: Par.1, zostało dopisane czerwonym ołówkiem na karcie-formrzu obok zeznań spisanych w formie maszynopisu)
A swoją drogą, popatrzcie panowie, nasz papież Wojtyła był na duszpasterskich odwiedzinach w więzieniu, a o gwałceniu więźniów w odbytnice, ani słowa oburzenia. Jakby nie wiedział co się tam dzieje. Chciał im dawać pana Jezusa w opłatku, a nie potrafił ich ochronić od zboczeńców. Gdybym ja miał taką władzę!
Ale w ogóle, to coś mi tu nie gra. Chrystus i hipisi. Chrystus i dwunastu zboczeńców. Co oni robili z nim w tym czasie, do Kalwarii, łowili ryby?, łazikowali?, migdalili się?, kradli?, zamiast zakładać komuny królestwa bożego? Zamiast tworzyć wielkie wspólnotowe rodziny z mnóstwem chętnych do pieprzenia się kobiet i chędożyć, chędożyć, chędożyć. Jeśli uciekli z Qumran, to byli wyrzutkami… ani tu ani tam. I słusznie faryzeusze mieli do nich pretensje jako do odstępców. Chrystus z tamtego czasu, z pokolenia hipisów, to zupełnie inny Chrystus, niż Jezus z przebitym sercem z obrazów domostw w polskich rodzinach. Nowoczesny, posoborowy Chrystus lat siedemdziesiątych, to Chrystus zwycięskiej opozycji demokratycznej, otoczony przez dwunastu, dwunastu brodatych Pyjasów i Maleszka w roli Judasza, od których to wizerunków zawsze mnie odrzucało, jako od czegoś podejrzanie pedalskiego. Brak mi było w tym kobiet, i to tych współczesnych, które chciały się posuwać. No, normalnie, pieprzyć. Przecież mówię. No! Jako kochanki, dziewczyny, żony, a nawet cichodajki, na jedną noc. A tymczasem Chrystus w otoczeniu dwunastu, tfu, fałszywie spoglądający studenci, z korowskiej dysydencji i wianuszek wdzięczących się młodych księży.
W młodości jakiś czas hipisowałem... „Flower power”, „Woodstok”, „Jimmy Hendrix”, dzieci kwiaty, amerykańska wojna w Wietnamie... Chodziłem na kawę do piwnicy „Pod Krzysztofory”, tam poznałem Kantora, widziałem happening Beresia. Nie chcę się o tym wypowiadać – każdy orze jak może.
Zamiast myśleć o robieniu pieniędzy, ożenku, karierze, przyszłości, to się miało fiu-bździu w kudłatej głowie. Roiły się głupoty o niezrealizowanej przez komunistów idei braterstwa, wolności i sprawiedliwości. A komuniści kazali nas za to bić pałką, bo dobrze wiedzieli, że dla realnej władzy ponad wszystko potrzebna jest dyscyplina i praca. Żadne tam mędrkowanie, żadne chciejstwo próżniaczego życia, żadne brzdąkanie na gitarze nie napełni pustego brzucha. Robotnika należy pędzić do roboty i wyzyskiwać tak samo jak w kapitalizmie, żeby mieć za co budować te społeczne ideały. A mnie się marzył zbiorowy seks i komunistyczna wspólnota kobiet.
Mówicie, żebym się trzymał tematu? Chyba mówię o tym co was interesuje – nie interesują was moje zwyrodniałe poglądy na temat społeczeństwa, władzy i religii? Tak, dobrze słyszeliście, władzę uważam za szajkę morderców, a księży za klikę kłamców hamujących buntownicze zapędy prostaków. Nie gadać?
Pytacie to mówię. Nie da się powiedzieć w paru słowach, o motywach swego postępowania. Że pluję nienawiścią? Dziwi was, że nienawidzę? A co, może mam kochać? Wy oczywiście pilnujecie tego, jak Jan Józef Szczepański, żeby człowiek pokrzywdzony kochał swoich prześladowców.
W młodości nie mogłem się zdecydować na żaden wybór drogi życiowej. Wszędzie wietrzyłem nauczycielskie oszustwo i zgniliznę. Nie wierzyłem komunistom, że tworzą zręby nowego świata, bez oszustw, przedwojennego wyzysku i zbrodni. Przecież widziałem wokół starych ludzi, wychowanych w sanacji, patrzących coś ukraść, przywłaszczyć, kiedy nikt nie widzi - żeby lepiej żyć. To zrozumiałe. Każdy ma zakodowane małpie geny, nie pozwalające na żaden idealizm. Jakże więc komuniści mogli twierdzić, że zbudują nowy świat rękami starych, przedwojennych nauczycieli, sędziów, inteligentów, urzędników, no jednym słowem zwyrodnialców, choćby i zdeklarowanych „dla chleba” do komunistycznej partii?
Kogo mam konkretnie na myśli? Choćby stołecznych krakowskich dziennikarzy, albo nawet żydowskich pismaków z Przekroju Eilego, albo synów mieszczańskich rodzin, kamieniczników, którzy dla zachowania wpływów, kazali się synom zapisać do bolszewików. Ze starym Daszyńskim znali się doskonale. Żyd Żyda, swój swego poznaje na kilometr i popiera w staraniach do urzędu.
W latach sześćdziesiątych widziałem jeszcze takich nauczycieli, którzy uczyli w szkołach przedwojennych, sędziów studiujących przed wojną prawo u Woltera, porównywałem kodeksy przedwojenne, z tymi, na podstawie których sądziły komunistyczne sądy i nie widziałem ich fundamentalnej różnicy w stosunku do sanacyjnej represyjności wobec przeciwników reżymu. Tylko się role odwróciły, przed wojną gnębiono komunistów, po wojnie komuniści gnębili akowców na podstawie tego samego kodeksu karnego. Wszystkie jego przepisy opierają się pandektach prawa rzymskiego; bić w mordę chama i zmuszać do posłuchu. Sam jestem za tym samym, ale najpierw daj mu równe szanse. Pandekty są wciąż te same, zmienia się tylko pan, któremu służą. Jeśli chodzi o ciemnego chłopa, to inteligenckie prawo zawsze stosowało podwójna miarę. Całe chmary przedwojennych urzędników, a każdy uczył się po to, żeby „nad chłopem panować” stosowało tę praktykę. Tak samo swoje powołanie rozumieli księża, lekarze uczyli się po to, „żeby im było dobrze” – również inżynierowie i prawnicy, zdobywali dyplomy, żeby nie robić łopatą. Cóż z tego, że wszyscy oni nosili legitymacje partyjne, skoro wlekli za sobą gangrenę przedwojennego ustroju.
Inne tematy w dziale Rozmaitości