Budujemy wieże Babel lepiąc błotne mury (403
W robocie nam pomagają złośliwe lemury
Kiedy huragany biją nasze domy gną się
Nie ma laski bożej mocy, żeby klątwę zdjąć tę
Przekleństwem naszego żucia ciąg pokoleniowy
Rodząc dzieci do szlachtuza na pasztet drobiowy
Dzieci jedzą mięso z ojców, jak ojcowie z dziadków
Matka z synem do zamtuza idzie szukać spadku
Matka Boska sponad łóżek serdecznie boleje
Nad siermięgą swoich stryjów, aż ich krew zaleje
Kwiatki więdną przy kapliczce a my ginąc w szlei
Podobni do świńskich ryjów mrzemy po kolei
Nikt nie widzi z bielmem w oku, jaka miłość wredna
Omotała w złym uroku, zakrywając sedna
Święty Boże z kołkiem w kroku, błogosław bąblami
Co krwawią się od pieniędzy, zmiłuj się nad nami
Zmiłuj że się ty potworze, nad swym głupim stadem
Zły pastuchu, co nas karmisz, swoim trupim jadem
Świat się rozprzągł na rozworze – jedzie w różne strony
Nie ma sensu słuchać matki, kochać cudzej żony
Oślepieni blaskiem złota budujemy mury
Wielkie kondygnacje z błota, wśród kosmicznej dziury
Bo zabrakło bogu w pięści żelaznego dłuta
Żeby zlepić z różnych części człowieczego putta
Wielki bezsens w bożym oku, pilnuje chaosu
Żeby ognik buntu w mroku, nie odwracał losu
Bo zabrakło w bożej dłoni rzemiennego knuta
By wykroić z ludzkiej chrzęści ślemiączko do buta
Bo musimy zgnić w kajdanach, masońskiej niewoli
Która niesie śmierć w kredycie z niespłaconej roli
Między Bogiem a hołotą wrze masońska praca
Kasta mądrych boskim prawem, głupców w humus wraca
Gdy urodzi się idiota, w plebejskiej domenie
To w masońskiej loży kaci, mają zatrudnienie
Tylko tyle przeżyć może durni pożytecznych
Żeby kasta demiurgów miała żywot wieczny
To zaś co widzimy z bliska nazywając bogiem
To zgnilizna trutowiska, co jest naszym grobem
Póki życia mam wystarcza wielbimy w przestrachu
Bo śmierć jak rycerska tarcza trzyma podłość w szachu
Gdy wchodzimy coraz głębiej w tajemnice bytu
Dostępując ad absurdum wolności zaszczytu
Władzy nad bezsensem świata, jak świńskie koryto
W którym kaftan bezpieczeństwa z pajęczyny szyto
Ani mason ani żebrak w rozgrywce ostatniej
Nie wywinie się malignie z absurdalnej matni
Która zapisana w genach zgina wszelkie żądze
Do poziomu skurwysyna, który plwa w pieniądze
Bo mężczyźnie dano władzę prawem przyrodzonym
By naturę członkiem wielbić, spazmować i kląć
I prastarą kurwę Nanę we śnie wytęsknionym
W trawertynie piersi rzeźbić, w ciemne łoże wziąć
Budujemy szklane domy dla dziwki z alfonsem
Udających dobrych ludzi pokój miłujących
Budujących Europę bez złodziejskich granic
Dostęp władzy formujących dla perfidnych samic
Kiedy nam zezwala prawo by kustodie brać
Wtedy może mąż kaprawy nagą prawdę prać
By pojednać ziemię z niebem jak zrobił to Bóg
Kiedy schylił łeb kudłaty do kobiecych nóg
Naga prawda w pełnej mocy w której kutas staje
Mąż doznaje jej co nocy płodząc urodzaje
Bez potencji jego spermy łan nie zrodzi ziarna
Nie wypuści dżdżu z kawerny kobiecość mocarna
To jest prawda uporczywa z której kos się śmieje
Ale malarz nie drgnie ręką póki kur zapieje
Nie położy plamki farby póki chuj nie stanie
W mózgu trzepnie nasyceniem barwy zmartwychwstanie
Też poeta nie wymyśli głoski bogoburczej
Póki seksualny pędzel nie pobudzi twórczej
Uskrzydlonej szpetnej myśli niebiańskich kokonów
Bomby w ręku terrorysty i podpory tronów
W sumie na nic nasza wiedza i cośmy widzieli
Psa ubiją, świnie zjedzą, siądą przy niedzieli
A my z nimi zaświadczymy przed obliczem sądów
Że to wszystko jest omamem zgrai dziwolągów
Inne tematy w dziale Kultura