W dniu czternastego nissan usiadłem pod glorią
W martwym powietrzu wypatrując gzika
Frasuję się zarazą naszego imbrolio
W którym nie mogę pierdnąć bez zgody sprawnika
Przychodzi śmierć po trupa, który ledwie żywie
Zaprasza skurwysyna na piknik wieczysty
Klecha mu śpiewa egzekwie parszywe
Kiedy się zbliża kurwiszon kościsty
Ukrywam się przed ludźmi ucieczką do chlewa
Byleby nerki nie dać za czczą obietnicę
Że anieli mnie żywcem zaniosą do nieba
Gdy dla bliźniego dam z miłości życie
Bronię się lewatywą przed wejściem w zaświaty
Wobec kłamstwa, że tam mi wycałują dupę
Że Jezus mnie obłóczy w świeża białą szatę
A może nawet namaści biskupem
Bo wszystko jest możliwe, ukrywane w sierści
Uczonych kłamców, życie wieczne duszy
Im bardziej wierzgasz przeciw ościeniowi śmierci
Tym szybciej warstwa błota na tobie się suszy
Przyjmujesz życie, które śmierć ci daje
W bankowych transzach kredyt francowaty
Zamykając ci gębę skryptem okurwiałym
Na pohybel twym dzieciom, byleś spłacał raty
Kiedy stajesz pod krzyżem swego zbawiciela
Morderco bliźnich łotrów, żeby mu złorzeczyć
On czeka z Gralem na ciebie w burdelach
Niebieskiego pałacu, żeby cię wyleczyć
Zdjąć skrofuły z twych piersi, raki penisiste
Przerażenia kostuchą w rozkwicie nieżytu
Gdy w ustach wyhodujesz robaczywą glistę
Zrozumiesz świętość boskiego odbytu
Bo wszystko jest zakryte przed twym ślepym okiem
I twarzą w twarz nie możesz zajrzeć w jądro bytu
Jednak posil się ślepcze jego boskim sokiem
Który spływa z macicy wiecznego zachwytu
Inne tematy w dziale Kultura