Nenia 28. (carmina burana)
Trzeba sobie wyznać w oczy, że się bardzo, bardzo boję (689
Powiedziałem sobie wara, nie zjem nigdy matce dziecka
Gdy śmierć ku mnie cicho kroczy, a ja jestem zwykłym gnojem
Lecz na koniec zjem tatara, gdy śmierć patrzy spod zapiecka
Los mnie krzywdzi od półwiecza, wie że za kimś bardzo tęsknię
Lecz mi nie da zaspokoić prawa ojca do zygoty
Który dzierżę prawem miecza ukrywając łzy niemęskie
By się rany mogły zgoić śmierć wybawi mnie z tęsknoty
Nie dożyję tej pociechy picia wody z własnej studni
Pragnąc skropić dla ochłody siwą głowę w kręgu cienia
Obcy weźmie moje grzechy, dom mój obcy ród zaludni
A śmierć dobra dla ugody nie oszczędzi mi ościenia
Klęska klęski, kłamstwo w kłamstwie, klątwa w klątwę z przeniesienia
Zanim zdążę płód donosić, wszystko pada poronione
Matki boskie ostrobramskie już nie dają ukojenia
O jedno śmierć pragnę prosić, że mą rozpacz w siebie wchłonie
We śnie stoi mi przed okiem, brat mój, Kain na zagonie
Mówi z Bogiem o mej winie, którą zgładził własną ręką
I tak mija rok za rokiem, nikt nie staje w mej obronie
Tylko jeden świerszcz w kominie i śmierć z moją zgniłą szczęką
42
BLOG
Komentarze
Pokaż komentarze (1)