Nenia 23.
Wisi giezło na stodole, moje cielsko obwiśnięte (657
Litościwie deszcz omywa, dokonałem wreszcie skoku
Wypełniłem Jego wolę, sprostowałem ścieżki kręte
gdzie Bóg Ojciec palcem kiwa, na śmierć, co mi kupi spokój
Świnie kwiczą, kłamcy kłamią, że to moja wolna wola
Przywiodła mnie do szlachtuza, do spowiedzi u rzeźnika
Świniom się sumienia łamią, prosząc kredyt na obola
Ciężka czeka mnie rekuza za obsranie pierdolnika
Bo nie chciałem ich karesów, zniewolenia w pięknym życiu
Gardząc hucpą wniebowzięcia, popełniłem wykroczenia
Unikałem interesów, które kończą się na biciu
I kalectwa przodozgięcia z chronicznego poronienia
Wiszę na podmiejskiej szopie z lemurem się czule witam
Śmierć usiadła mi na czole, czuję jej analny rowek
Cóż za piękne opus piszę, tańcząc dla świętego Wita
Wypełniłem swoją role, nareszcie zdycham jak człowiek
Wreszcie wiszę, bank na stole, odrzucam poślednie śmiecie
I spokojnie patrzę w pole, nareszcie powiek nie mrużę
Opowiastkę o zbawieniu traktuję jak grzeczne dziecię
Śmierć mnie gładzi po ciemieniu, kiedy szarpię się na sznurze
I w ostanią setną sekund – kiedy widzę mać kurewską
Przedwiecznego wraz szechiną, gdy w jej diablej piździe płodzi
Do psich swarów na majdanie, które wpadły w pasję szewską
Dodaję święte przekleństwo, które się z nicości rodzi
Inne tematy w dziale Kultura