Ten biedny, polny ogień, blaskiem ogrodniczym
Mały jak konik polny, pełgał ledwie w trawie
Tlił się słabo w patykach kasłaniem gruźliczym
I w zwiędłych dookolnych badylach przy stawie
Jesteś duchem silniejszym, możesz robić dobrze
Lepiej – tak mu mówiłem – niż ludzie, mój bracie
Głaskając jego płomień, macałem po biodrze
Bądź silnym wiłłem – w jowiszowej chacie
Tańcząc z ogniem czerpałem „wiedzę” z mej boskości
Depcząc leśne paproci, żyzną tkankę sromu
Że jestem interwałem swej niedorzeczności
Odpustowych łakoci w mrokach nieboskłonu
Wobec jądrowych mocy jego siła z drewna
Nie może wiele zdziałać, chociaż rękę parzy
Jak biała dama nocy, bezkarności pewna
Chciałaby dawać ciała, ale nie ma twarzy
Mimo tego tańczyłem, bijąc się po udzie
w środku ognia z serc pańskich, a muzyka Grala
Grała, gdy ją niańczyłem, w modrzewiowej budzie
Chuja w gaciach niebiańskich, co wszystko ocala
Wchłaniało mnie zacisze między żywiołami
Boskie cienie liczyłem razem z bydlętami
Trawiąc mnie niczym kliszę z przepalonej stali
Aż się stałem czym byłem, falami fraktali
Ocknąwszy się na łące rośnego pokosu
Gdzie zbłądziłem szukając alchemicznych kodów
Obdarzony mądrością boskiego Logosu
Wróciłem do początku wiecznego porodu
Inne tematy w dziale Kultura