Sobótkowe gody III
Tańczyłem z ciemnościanem oświetlając lampą
Aladyna, co miałem od Dżina poezji
Bijąc nieziemską stopą połączoną z tkanką
Wód wymieszanych z kałem słodszym od amnezji
A wkoło ciszy cieplnej pełnej kobiecości
Listowia wśród przepychu dojrzewania zgliszczy
Łączyłem się z macicą w zgodzie świadomości
Na te otchłanie syfu, który wszystko niszczy
Cóż mogłem temu począć wyciągając ręce
Pełne czucia do ognia, by przy „ego” świetle
Doznawać zrozumienia w tantalowej męce
Że nie rodzą się co dnia żydowskie bambetle
Pożegnałem się, tańcząc, z wiarą i nadzieją
Że się złoży rozumnie każdy byt konieczny
Jak klepki u bednarza, co się nie rozchwieją
Zdatne na trumnę i na żywot wieczny
Nie chciałem prosić o nic, łaskawa oliwa
Wyniesie mnie do góry, z wód, z penisem małym
Pośród wybrańców bogów, z którymi chcę pływać
W błękicie fal potopu wiecznie młodym ciałem
I nie chcę już pozorów, jeśli to konieczne
Do dawnego obłędu nieszczęsnych powrotów
Zdrad miłosnych waporów - cierpienia przedwieczne
Pełne diablego swędu i wiecznych obrotów
Inne tematy w dziale Kultura