Sobótkowe… II
Tańczyłem na ogrodzie paląc stare szmaty
Wśród których była mięta, uschła niezabudka
Na przedsieniu matczynym jowiszowej chaty
Gdzie była diabla pięta i rdzawa krwi grudka
Wszystko ogryzał z gicza trawiąc snopy ziela
Pożeracz zwykłych śmieci – chłop utylizator
Trzaskał jak furman z bicza jadąc co niedziela
Ofiarować swe dzieci w krwawy saturator
Tańczyłem z ogniem znając tajemnicę
Że kupczę świętą mową z panami podziemia
Stojąc na opak światu wsparty o mównicę
Ryzykując swą głową, że się w kołtun zmienia
Wiedziałem, że przyjadą koźlonodzy w gleju
Bo płacę grecką zdradą kupując wymiona
Diablich samic bajońską gradiencją szaleju
Śniąc jaskinię platońską w objęciach pytona
Wiedziałem, że przyjadą koźlogłowi z sądu
by uczynić mnie błotem w saniach Ozyrysa
Bo perspektywę żabią oddałem do wglądu
Ekspertyzy psa z kotem - i powstała rysa
Tańczyłem pod gwiazdami wzywając Oriona
Wielki wóz leciał z dziobem podobnym do gęśli
Hesperydy pływały w kurzu gwiazd skorpiona
Co miał głowy połowę, nie większą od pięści
Albo inaczej mówiąc, że to moja głowa
Jak złota jabłoń, cielę, albo skrzynia z drewna
Doznała pomylenia uderzeniem słowa
I spłonęła w popiele poszukując sedna
Inne tematy w dziale Kultura