Tyle uczuć poranionych we wspomnieniu wciąż się wije
I obietnic niespełnionych kąsa cię jadem jak żmije
Po zanadrzu wciąż się plącze i o łaskę zapomnienia
Gdy w rozporku puszcza kłącze suplikacji do zbawienia
Tyle było dobrych chęci, tyle płaczów, tyle westchnień
Nie wiedzieli wszyscy święci, że nie trzeba pierdzieć w przestrzeń
Ileż godzin przemodliłem karmiąc nieboszczyków serem
Nim cię cnoty pozbawiłem, zanim wyszło tere-fere
Sadziłem cię przed ikoną kołkiem do sadzenia ludzi
Żebyś była dobrą żoną, bym nie musiał się utrudzić
A tymczasem wyszło z worka, co noc budzi mnie straszydło
Coś podobne do potworka i kłuje jak szewskie szydło
Żyć w tym stadzie niepodobna niebezpiecznych ludzkich gadów
Choć się próbowałem co dnia przystosować do owadów
Wszystko złodziejowi oddać przystosować do mogiły
Nie pomoże mu się poddać żadną pracą ponad siły
Nigdy nie chciałem cudownych interwencji prosto z nieba
Ani podarków duchownych oprócz komiśnego chleba
Bo wiedziałem, że prócz diabła gdy uklękniesz przed trójzębem
Nie da ci lepszego jadła nikt kto nasra ci na gębę
Idę coraz dalej w ogień rozwierają się nożyce
Śmieci dawnych postanowień zasypały już śnieżyce
To co było jak dźwięk pusty akord gasi moje lęki
Kiedy diabeł jak kot tłusty łasi się do martwej ręki
Inne tematy w dziale Kultura