Konflikt Anglia kontra Hiszpania i UE? Komentarze po ostatniej akcji dyplomatycznej Donalda Tuska odpływają w tworzenie analogii do konfliktu o Falklandy, lecz czy takie porównanie jest uzasadnione? Starcie pomiędzy Anglią a UE jest jak najbardziej możliwe. Już teraz jesteśmy w jego trakcie - w trakcie konfliktu dyplomatycznego, ale jak mawiał pruski generał Carl von Clausewitz: “wojna jest przedłużeniem polityki”. Oczywiście w chwili obecnej konflikt militarny nie wydaje się prawdopodobny, ale czy taki stan utrzyma się w ciągu najbliższych kilkunastu lat - tego nie jestem pewien.
Europa w ciągu ostatnich pięciu lat zmieniła się nie do poznania i nic nie wskazuje na to by ten proces się zatrzymał lub zaczął wyhamowywać. Wręcz przeciwnie wydaje się, że dynamiczny proces zmian będzie przyśpieszał. Przypatrzmy się wybranym z tych procesów i zastanówmy się czy mogą one doprowadzić w konsekwencji do wojny.
Przyczyną wojny o Falklandy nie była chęć poszerzenia terytorium Argentyny, czynniki ekonomiczne lecz sytuacja wewnętrzna kraju. Władzę sprawowała junta Leopoldo Galtierego. Zaprowadzała ona represje wobec opozycji, masowe aresztowania, zabójstwa przeciwników politycznych. Dodatkowo doprowadziła do zapaści gospodarczej. Inflacja przekroczyła 150% w ciągu roku, a PKB spadało o 6%. Dochodziło do tego masowe bezrobocie. Władza junty zaczęła się chwiać. Poparcie społeczne dramatycznie spadało. Leopoldo Galtierii stwierdził, że nie rozwiąże problemów trapiących jego kraj. Zamiast tego uznał, że skanalizuje zainteresowanie społeczne na wykreowanym konflikcie o Falklandy.
Analogia wprost rzuca się w oczy. Zachwianie się autorytetu władzy i establishmentu zarówno na szczeblu unijnym jak i państwowym. Obecnie grupy władzy są atakowane na wszystkich frontach. Przez radykalną lewicę paneuropejską i światową, tzw. młodą lewicę, nacjonalistyczne ugrupowania oraz ruchy secesjonistyczne. Już dziś widać oznaki osłabienia i degeneracji aktualnych grup władzy. Podobnie jak w Argentynie obecne rządy nie widzą wyjścia z takiej sytuacji i zamiast radykalnej zmiany polityki preferują utrzymanie status quo. W pewnym momencie jedynym rozwiązaniem nawarstwionych problemów będzie “ucieczka do przodu” - czyli przyśpieszenie procesów zmian i stanięcie na ich czele. Drugim wyjściem jest wykreowanie sztucznego problemu, który przykryłby te realnie istniejące. Tą metodą posłużyła się junta Argentyńska.
Mimo wszystko nie wydaje mi się prawdopodobne, aby w najbliższych kilu latach doszło do poważniejszego konfliktu wykraczającego poza standardowe narzędzia dyplomatyczne. Jednak nie wykluczam, przy dzisiejszej dynamice zmian i radykalizacji nastrojów społecznych, eskalacji działań wojennych na małą skalę w perspektywie kilkunastu lat. Jeżeli wydaje nam się to zbyt nieprawdopodobne, to spróbuję zwrócić uwagę, że pierwszą od drugiej wojny światowej dzieliło tylko dwadzieścia jeden lat. Pozostawiając już w spokoju teoretyzowanie, chciałbym zwrócić uwagę, że już samo oświadczenie ingerujące w wewnętrzne sprawy, dotyczy najbardziej newralgicznego elementu państwa czyli jego terytorium. Trudno sobie wyobrazić bardziej nieprzyjazny, agresywny i nie pozostawiający wątpliwosci ruch dyplomatyczny.
Krótko i na temat. Nie nudząc czytelników, szanując ich czas niekiedy sypnę garścią informacji. Staram się też je trochę skomentować. Czasami może nawet uda mi się co nieco wyjaśnić.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka