Zerkając do notki sprzed kilku miesięcy - TU , stwierdzam, że nie do końca byłam prorokiem we własnym kraju, a raczej cudzym.
Otóż dość nonszalancko podeszłam do kwestii lotu.
Raz tylko podczas zawracania maszyny nad lotniskiem - złapałam się siedzenia przede mną, jakby cokolwiek miało to w razie czegoś tam - pomóc.
Tak więc nie było większych, neurotycznych przeżyć w kwestii agorafobicznej.
Dorastam ;-)
Nic nie wyszło również w sprawie bosego udania się do Notre Dame, z prostej przyczyny - w Unii Europejskiej istnieje zakaz bosonogiego poruszania się po niej.
Ale w Notre Dame, boso czy w ostrogach przeżyłam największe uniesienie mistyczne.
Trafiliśmy na mszę, podczas której śpiewał zawodowiec.
Złożyć do kupy niebiańskie, gotyckie wnętrze, w którym niczego nie ma zbyt, ani brak..., ten śpiew, procesja biskupów, kawalerów i panien maltańskich, i jeszcze tego czegoś nienazwanego...poryczałam się.
Nikt się nie przejął, bo w katedrze było sześćset milionów ludzkości, co akurat wcale mi nie przeszkadzało, bo - to coś...
Tak więc nie kawa pod Eifelką była najważniejsza, o nie...
Na Eifelkę owszem też wjechałam, wcześniej mus było odstać 15 godzin w kolejce, ale to norma.
Przed Wersalem i Luwrem i innymi większymi zabytkami turyści pasjami lubią sobie postać, no to stałam, albo ktoś stał za mnie, bo ja cień wolałam ;-)
Wjazd na wieżę - u la, la. Trochę się złapałam czyjegoś ramienia - jakby to miało w razie czegoś tam pomóc ;-)
Wjeżdżaliśmy w dzień, zjeżdżaliśmy nocą.
Widok Paryża z góry nocą....Mój TY Panie Boże
Nawet te tłumy na górze nie zdołały go przyćmić.
Chodziliśmy kilkanaście godzin dziennie na nogach, chwilami tylko przemieszczając się RORami lub metrem.
W metrze, zwłaszcza w północnym Paryżu trochę byłam zszokowana brakiem białych ludzi, ale ponoć 54 procent dzieciaków rodzących się obecnie w Paryżu to czarnoskórzy.
Czarno to widzę...
Natomiast w centrum Paryża najlepiej ubranymi kobietami są niestety murzynki.
Przepiękne, z gustem i wyczuciem smaku - na polach Elizejskich było na co i na kogo popatrzeć.
No i kompulsywnie piłam kawę, wszędzie, gdzie się dało.
Przebitka czterokrotna, ale co tam - kawa w Paryżu być musiała, zwłaszcza, że mnogość kafejek przyprawiała o zawrót głowy.
Puentując, Esmeralda jest ukontentowana - poleciała, chodziła, jeździła, piła, jadła,płakała i się śmiała...
Paryż zachwycił i zaskoczył - również negatywnie, ale nie szukajmy ideału, bo srogo możemy się zawieść...
A w domu i tak najlepiej...
Zdjęcia zaraz jakieś wrzucę
Nauczyciel, przewodnik po Lubelszczyźnie, pasjonat turystyki,rozkminiania, pisania, życia. Zachęcam do zawodowego kontaktu - nikt tak Lubelszczyzny nie pokaże jak Promiss :-) 508 093 668 Właścicielka bloga na innej platformie, kiedyś tam - wiele lat, w kategorii - "Absurd". Myślę, że to istotna informacja dla komentujących, zwłaszcza, że czasem wchodzę w konwencję. Ale tylko czasem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości