Poetyka
Po wypisaniu na kartce słowa kojot
Uważajmy, by ten krwiożerczy wyraz
Nie zawładnął całą stronnicą,
Nie schował się za słowem jacaranda
W oczekiwaniu, że wyskoczy słowo zając
A wtedy on je rozerwie na strzępy.
Żeby temu zapobiec
Należy podnieść głośny alarm
W chwili gdy kojot
Przygotowuje starannie zasadzkę.
Niektórzy dawni mistrzowie,
Znający zaklęcia języka
Radzą skreślić słowo zapałka,
Potrzeć je o słowo kamień
I rozpalić słowo stos,
Żeby go odstraszyć.
Z tomu Temporada de estatuas
Czytelnik kamieni
Kamienie:
Krążki wielkiego liczydła,
Skamieliny obłoków, kruchty księżyca.
Sylaby czasu.
Okruchy gwiazdy
Spadłe z ołtarza nieba.
Zanim stał się katedrą,
Wiatrem przyłapanym na gotyckim geście,
Kamień dostąpił chrztu przez rzekę,
Poznał dłuto deszczu.
Czytelnik kamieni
Ogląda ich zaczarowane, niewidome kształty.
Wie, że gdzieś wśród nich
Przebywają bogowie uśpionej krainy.
Czyżby dłoń trafu – Bożego górnika –
Rozstrzygała, który to kamień stanie się więzieniem,
Który kościołem, grobowcem,
A który ścianą płaczu, murem egzekucji?
Testament chińskiego malarza
Gdy wstrzemięźliwy Cesarz
Zagroził mi usunięciem z obrazu kaskady
-ustawiczny plusk wody odganiał mu sen –,
Jako dobry dworzanin usłuchałem i stonowałem strumień wody.
Natomiast pod rysunkiem czereśni ukryłem
Rechoczącą żabę, którą Cesarz pomylił
Z pulsowaniem swego wzburzonego serca.
Za lnianym parawanem
Namalowałem siebie.
Gdy tylko narysowałem konia,
Następnej nocy spłoszyłem go pędzlem,
Ponieważ nie mogłem słuchać jego rżenia.
Wkrótce wymażę przyciemnioną postać z obrazu,
Moją – Cesarza własnego ciała.
I dowiedzą się, że z tej samej materii
Jest nieobecność człowieka i konia.
Z tomu Las hipotesis de Nadie
Ostatni szew na wodzie
Nie da się pocerować wody.
Zapleść w warkocz deszczu.
Namalować jeziora głosów.
Lotosu ciszy.
Piszemy słowo kran,
Zostawiamy je odkręcone
I marzymy
-o, bando naiwniaków! –
Ze popłynie rzeką.
Monolog tancerki
Teraz jestem kwiatem.
Za chwilę będę kaskadą.
Sekretny ptak dyryguje lotem
Moich stóp zwiewnych na estradzie.
Jeśli nawet pod baletkami
Jest świat stabilny, ja nic o tym nie wiem.
Czy zrozumiecie, jeśli powiem,
Ze krople potu są dla mnie cenniejsze
Niż naszyjnik z pereł?
Teraz się iskrzę płomieniem
Gdy znów jestem sobą,
Gdy ustaje muzyka
I widzę innych, którzy są dla mnie lustrem,
Wzdrygam się na myśl, że byłam kwiatem,
Ze byłam kaskadą, że byłam ogniem.
Z tomu Cantar de lejania
Wiadomości kieszonkowe
W kieszeni marynarki Shelleya
Wiersze Keatsa i tom Sofoklesa!
Raymond Carrier
W stosie bielizny Rimbauda
Książka Micheleta
Traktująca o przeszłości Francji
Opowiada o czasach minionych
Człowiekowi, który ucieka przed przyszłością.
W wygniecionym tobołku Trakla
Wygniecione wiersze Rimbauda.
Pod żółtą bluzą Majakowskiego
Wiersze Jesienina.
Jedyna ręka Cendrarsa
Wyciąga z walizki zeszyt
Wierszy Apollinaire’a. W plecaku Kerouaca
Obok szczoteczki do zębów
Wiersze Whitmana.
Kieszenie, kieszonki, w których ciemność wchodzą
-jak do tajemnej skrytki –
Ręce, klucze, jakieś monety,
I prawie zawsze plik wierszy
W kieszeni Bretona wiersze Azji.
Wszystko to tłoczy się, w czasie gdy moja matka
Przyszywa mi kieszeń do welwetowych spodni.
Wczoraj wpadły tam dalekie głosy,
Rozfalował się ogród, dom stał się bezsenny.
Z tomu De parte de la noche
Lekcja anatomii
Przyznano nam ciało
Byśmy trzymali wroga tuż przy sobie
I mieli go na oku.
Nie dajmy mu czasu
Zasadzić się na nas za drzewem
W oczekiwaniu, że tamtędy będziemy przechodzić.
Przyznano nam ciało
By między nim a nami
Nie było pól minowych
Ani zasadzek
Przyznano nam, choć nie prosiliśmy o to,
Jak księciu ofiarowuje się koronę,
By nie mogło
Dosypać do wina trucizny
Zanim nie ogłosi abdykacji.
Od tej pory narzucono nam
Zwyczaj przemieszczania się wszędzie
Ze swym ciałem,
Kąpania się wraz z nim,
By ominęła nas niespodzianka
Błysku sztyletu zza kotary.
Stworzyliśmy nawyk
Towarzyszenia ciału,
Podstawiając mu pułapkę lustra.
Nie zostawialiśmy go samego
Nawet podczas snu.
Przyznano nam ciało
Byśmy trzymali wroga tuż przy sobie.
Z tomu Las hipotesis de Nadie
Skrzypce dla Chagalla
W Witebsku wszystko wzlatuje w powietrze: stary Żyd z czarną sakwą, aerostatyczna
chałupa, koń zbiegły ze stajni Giotta. Fruwają krowy, narzeczeni, dni i skrzypek na dachu.
Co gra w nocy, na równinie śniegu?
W jakiej tonacji grucha wioska , gasną ikony i nocne strachy?
Tylko nie upuśćcie skrzypiec, tego świadka wesel i pogrzebów. Nie dajcie im zamilknąć!
Czy to skrzypce cygańskie – wynalazek diabła?
Czy to skrzypce nie pozwalają się zgubić wędrowcom wielkich stepów?
Strzaskane skrzypce tragicznej Rosji?
Nikt nie wie, że w worku, szorstkim worku, niesie starego Żyda , okutanego w kapotę.
A może na samym dnie kryje się księga, opowiadająca o walce Jakuba z aniołem?
Jeżeli to skrzypce, niech wpadną w ręce Chagalla.
I wszystko ulatuje: czerwone dachy, kandelabry, woskowe dłonie rabina, mrugające
światła synagogi.
Z tomu Cantar de lejania
O miłości i dobrach materialnych
Kiedy potrzebujesz mieszkania,
postaraj się o osobę,
zamiast mieszkania. Zamieszkaj w niej.
Yoko Ono
Osaczony przez samotność i niepogodę,
Zdecydowałem się pójść za radą wiedźmy Wschodu.
Zamiast starać się o mieszkanie,
Wybrałem kobietę, żeby żyć w jej wnętrzu.
Przechodziła akurat, wyprostowana jak córka faraona,
Miedzianoskóra; coś ze schroniska nad brzegiem morza.
Czym prędzej poprosiłem o azyl w jej ciele.
Miałem szczęście, bo wkrótce się przeprowadziłem.
Wszystko szło dobrze. Słyszałem bicie jej serca,
Jakby to był zegar ścienny w domu.
Huśtałem się co rano,
Gdy ona tańczyła przed lustrem.
Stałem się jej posłusznym i wiernym mieszkańcem.
Któregoś dnia ujrzałem dziewczynę,
W której, mimo jej chudości modliszki,
Wyczuwałem wewnętrzne ogrody
Z księżycem w pełni na niebie
I patiem zacisznym wśród roślin.
Powtórzyłem lekkomyślną operację
I zamieszkałem w niej, przysięgam,
Z naiwną intencją, że spędzę tam wieczność.
Kilka miesięcy później, gdy sądziłem, że jestem kimś więcej
Niż przelotnym wędrowcem,
Gdy stanowiłem już część jej skąpego umeblowania,
Dziewczyna uparła się, że mnie wyprowadzi
Ze swojego ciała, a przede wszystkim ze swego porywczego serca,
Aby przygarnąć pewnego muzyka z sąsiedztwa,
Który napełniał ją arpeggiami.
Nie powiem, że przestałem już ufać kobietom,
Lecz na pewno konfuzji panującej
Między najczystszą miłością a dobrem materialnym
Z tomu La temporada de estatua
Przypowieść o samotności
Gdy samotność przybierała na sile,
Zdejmując, jedna po drugiej, swoje maski,
Zabierałem ją na spacer po plaży.
Bardzo często
Zapraszałem samotność na tańce
Lub na wielki kongres samotności
Celebrowany tłumnie na stadionach.
Nie chcąc patrzeć na jej poniewierkę,
Któregoś dnia zabrałem ją do krawca.
Wśród ubrań pustych w środku
Krawiec
Z ustami pełnymi szpilek
Niczym lalka vudu
Rozpostarł czarną tkaninę na stole,
Wziął miarę dzikusce-samotności
I oznaczył kredą jej formę.
Miała dokładnie rozmiar mego cienia.
Z tomu Biblia de pobres
W kawiarni świata
O poranku,
Gdy słońce stepowe włóczy się po mieście,
Kelnerki z kawiarni
Sprzątają resztki rozmów,
Zmywają z podłogi plamy
Nocnych głosów.
Komuś wypadło w łazience
Słowo miłość,
Bo nie do zniesienia był zapach zwiędłych kwiatów,
Który przyklejał się do ścian.
Wyczyśćcie słowa rozlane na obrusie,
Lub rozrzucone jak niedopałki
Po kątach. Jeszcze tlą się tutaj głosy,
Popiół zdań, zwłoki owoców.
Kelnerki odganiają gazetą muchy.
Słowa, to nie czarodziejki, które wypadły z ust bajkopisarzom,
Ani trupy, odchodzące w pustkę.
Muchy pocierają sobie odnóża
Nad smętnymi resztkami.
Może na brzegu szklanki z pianą po piwie
Słowo kraj stanie się wspomnieniem?
Wokół stołu jest coś z pajęczyny, ruiny czasu,
Mieszaniny snu i gnijącego smutku.
Jeszcze leżą krzesła nogami do góry
Jak bocznice, piramidy lub wieże
Umilkłej wieży Babel.
I kelnerki szykują się do uprzątnięcia
Tej jesieni głosów.
Słowa pokąsane namiętnością
Lub schwytane za włosy i odrzucone,
Słowa jąkające się na ustach rannego,
Lub namaszczone trwałą melancholią,
Motyle strącone w locie.
Kelnerki nie wiedzą, że czyszczą, wymiatają słowa,
Ze niektóre z tych słów przemierzyły światy,
nabrzeża , hangary,
By dokonać żywota tu, pod stołem.
Słowo wolność ze swym sztandarem w strzępach
Rozwiewa się wśród resztek nocy
I niełatwo pozszywać je igłami deszczu.
Ani psy ani koty nie zwęszą rumowisk
Z synonimami człowieka.
Nawet słowo strach
Zmieniło skórę i już nie drży.
Ach! te zwinne kelnerki porządkują
Przedmioty. których już nikt nie nazwie.
Obserwuję, jak zbierają odłamki słowa szkło
Wśród zaślepionych Narcyzów,
Którzy udają, że nie widzą siebie
W bagnistych wodach.
Słowo śmierć nie chce umierać,
Broni się przed kresem w kawiarni nocy.
Schludne kelnerki zbierają
Wśród zmiętych papierów, włosów, widziadeł i cieni,
Sylaby dnia, ich niepewne włości.
Zamiatajcie, wymiećcie równiny, przedmieścia, linie metra,
Lodowce i ogrody, naszyjniki i patia ,
Echo ciszy, które idzie przez noc.
Z tomu De parte de la noche
Papierowe bitwy
Znacznie prościej jest rozminować język,
Szermować ołówkiem jak różdżką do sondowania terenu
-byle tylko wiersz nie wyleciał w powietrze –
Niż patrzeć na inwalidów tego świata,
Na pochód okaleczonych
Przez handlarzy wojną.
Cóż ze mnie za wojownik,
Co omija wyłącznie miny banału,
Zakamuflowane okopy wielkich prawd,
Rany postrzałowe przysłówka,
Uchyla się przed ręcznym granatem erraty!
Znacznie prościej jest schronić się w pracowni
Jak w wygodnym namiocie,
Obserwować z daleka wrogi obóz niedobrych poetów,
Rozminowując nudę nocnych godzin.
Cóż ze mnie za poeta,
Ubogi wartownik języka,
Powolny biegacz, co nie dociera do mety,
Żołnierz schowany za drewnianym konikiem
Który się zdrzemnął.
Cóż ze mnie za człowiek,
Który wzrusza się na widok zdjęć tych okaleczonych,
I zawraca do biurka
W pogwałconym milczeniu,
Z papierowym sztandarem, jak całunem ?
Z tomu Temporada de estatuas
Pomnik z brązu
( w stylu Josipa Brodskiego )
Najpierw zrobimy konia, za pozwoleniem Urzędu Miasta.
Kasztanka z brązu, z kopytami wzniesionymi w rozpędzie,
Jako przykład pokonywania przeszkód i przepaści.
Potem wykonamy człowieka.
Koń bez jeźdźca nie zasługuje na plac.
Nie sposób nawet nazwać go abstrakcją.
Niech każdy mieszczuch znosi klucze, zasuwy, świeczniki,
Monety, kłódki, ostrogi, medale , naczynia kuchenne,
By przetopić je na człowieka dla konia.
Następnie przedyskutujemy miejsce na pomnik i kształt podstawy.
Zakole rzeki w pobliżu gór,
W otoczeniu lasów eukaliptusowych i wierzb?
Byłoby nieźle, w raz wybranym miejscu
Zaprojektować mały park, w którym służące
Spotykałyby się z narzeczonymi pod pomnikiem.
W tej przestrzeni powinny się znaleźć drewniane ławki,
Urzędnicy pożywialiby się tutaj w przerwach od pracy.
Piękny cień rzucałby w południe
Jeździec i koń na asfalt i żwir alejek.
Liście, spadające z drzew
Utkałyby chrzęstki dywan pod stopy studentów.
Starzy fotografowie
Wyjmowaliby przy niedzieli swoje aparaty,
Zakochani przedłużaliby w nieskończoność pocałunki,
Wszystko to w porozumieniu z władzami kościelnymi,
Cywilnymi i wojskowymi.
Wreszcie przyszedłby czas na dyskusję,
Kim ma być człowiek na rumaku?
Niewielu jest tu mądrych. Wojownicy, herosi budzą wątpliwości.
Filozof na koniu
Nie będzie mógł zebrać myśli.
Poeci wylegują się na trawie.
Chłop nie dosiądzie wietrznego rumaka.
Dyrygenci nie potrafią dyrygować
Orkiestrą na siodle z brązu i z grzbietu wierzchowca.
Emeryci wolą ujeżdżać chmury
I wysiadywać na ławeczkach.
Malarze szkicują konie, lecz nie odważą się na nich jeździć.
Architekci gubią perspektywę.
Admirałowie preferują grzywy morskich fal.
Tancerki nie potrzebują piedestału;
Ich powołaniem jest lot w powietrzu.
Astrologowie są w mniejszości.
Więc kto może być jeźdźcem z brązu
Na pomnikowym, porywczym rumaku?
To musi być ktoś podziwiany przez wielu obywateli,
Człowiek, co sam dla siebie jest mentorem,
Ktoś, kto walczył jak lew dla swojej chwały i fortuny.
Już mam: wznieśmy pomnik mordercy.
Z tomu Temporada de estatua
Modlitwa do Pana Wątpliwości
Nie tyle wiarę, co daj mi na drogę bagaż wątpliwości.
One są moim mostem, dopływem, przybojem.
Przyjdź Królestwo Niepewności
I obdarz czujnością moje prawdy
Poczęte, zmarłe i pogrzebane
W warsztatach tkackich zapomnienia.
Prowadź mnie przez ruchome piaski.
Daj mi pożywać chleb klęski
I pić wodę milczenia.
Niech będzie zero szalbierstwa i sztuczek.
Jestem ranny, sam sobie sanitariuszem.
Niech pewności będą zamkami ze śniegu
Pod które ktoś podkłada ogień.
Panie Wątpliwości, jeżeli istniejesz,
Wysłuchaj modlitwy niedowiarka.
Z tomu Las hipotesis de Nadie
Pocztówka znikąd
Dla Fernando Rendona
W moim kraju, tym który jest pragnieniem ducha,
zaprzeczeniem grobu
René Char
W parku, tam gdzie kobiety
Przechadzają się, lekkie jak obłoki,
Rosną tulipany.
Żaden z mieszkańców nie może
Wyciskać słów z kamieni,
Być pasterzem widm w zaciszu
Swojej sypialni.
Noce tutaj nie mają
Apetytu na rany.
Nie czują głodu czyjejś skóry.
Nie rządzą cienie
Tym miejscem białym jak śnieg.
Domy są wygodne,
Z drewnem płonącym jak krzew ciernisty.
To jest królestwo ufności,
Gdzie nikt cię nie zrani
Od tyłu.
Nie będziesz skazany
Na wypuszczanie strzały,
Samemu będąc celem.
Sen tutaj jest miłym gościem.
Żaden dzik nie chrząka po nocy,
Prześladowany przez lochę.
Nie jest to mapa
Przesiedleńców, wygnańców,
Ludzi gnanych z miejsca na miejsce,
Jak zbiegowisko wiatru.
Możliwe, że to miejsce
Po prostu nie istnieje.
Ale mówiąc prawdę,
Jest tym wszystkim, czego nie ma w moim kraju,
Czym nigdy nie był mój kraj,
Coraz bardziej daleki.
Z tomu Las hipotesis de Nadie
Muzeum w kraju Katatonii
W moim kraju Nekropolis i Muzeum zlewają się w jedno. Gdy znajdziecie się w Katatonii, niech was nie zdziwią pomniki bohaterów, którzy nigdy nie byli na wojnie.
Wszystkie drogi wiodą do Katatonii.
Strzałki prowadzą do centrum: oto surrealistyczne Muzeum pośród ruin dawnych wspaniałości. Sto krawatów, które zacisnęły się na gardle mordercy Wodza, słowa zapisane w przedśmiertnym skurczu przez człowieka prawa, zwęglone szczątki w Pałacu Sprawiedliwości, podpalony tramwaj, który wciąż nie dogasa, zakrwawione liście platana, składają się na rekwizyty Muzeum.
Rdzenni mieszkańcy Katatonii kontemplują ten pejzaż. Z wysokości statycznego roweru dnia patrzą na ogród, upstrzony płatami ściernego papieru, na ogród owocujący ciałami zmarłych. Uśmiechają się. Nigdy nie tracą dobrych manier.
Z partii Nikogo
( Nobody Knows)
A gdyby tak Nikt był przodkiem Gaspara Hausera? Lub bohatera, który odkrywa, że jedyną ojczyzną jest powietrze? Może to nieznajomy, który zanosi kwiaty na grób Bartleby’ ego? A może puste place są zakątkami nicości, w których mieszka Nikt?
Przy wjeździe do mojego miasta natknąłem się na słowa, wypisane w jego imieniu. Pośród haseł wymalowanych na murach i głosów, które odczytywały jego strach, jakiś człowiek naklejał plakat, na którym widniały pośpiesznie kaligrafowane słowa:
Wszyscy obiecują
Nikt spełnia obietnice.
Głosuj na Nikogo.
Niektórym nie podobała się moja aprobata dla hasła Nikogo. Patrzyli na mnie podejrzliwie. Przechodzili tamtędy entuzjaści z pieśnią na ustach, z rozwiniętymi sztandarami; banda nieudaczników. Z nadejściem zmroku, nad placami przejmował znów władzę Nikt.
Z tomu De parte de la noche
Wszystko się zdarza w przeddzień
Od pięćdziesięciu lat
Żyję chwilą ostatnią.
Statek, co się pogrąża na moich oczach,
Nie wypłynie.
Krawiec bierze miarę
Na moje ostatnie ubranie.
Na Wschodzie
Czuję smak ostatniego jabłka.
Na Zachodzie
Zamykam księgę moich kroków.
Na Północy
Graniczę z krainą zapomnienia.
Na Południu,
Na pijanym Południu, jest wigilia snu.
Ogród w agonii, znikający krzak róży.
Moje oczy patrzą na ciebie po raz ostatni.
Z tomu Las hipotesis de Nadie
Starość anioła
Mój anioł stróż
Bezwstydnie się starzeje.
Wraca do domu chwiejnym krokiem,
Ze skrzydłem poczerniałym
Od fabrycznego dymu.
Widzę go siedzącego na schodach
Z błyszczącą aureolą
Usmoloną od gęstego zmierzchu.
Jak zadufany dziadek,
Spowity w swój wełniany płaszcz,
Czyta książkę w języku Hioba,
Zwilżając swój własny jerezem.
Mój anioł stał się światowcem.
Ma dwa razy tyle lat co ja,
I jest poniekąd zagadkowy.
Ze swych krótkich wypadów
Do szemranych dzielnic na południu miasta
Wraca do domu, nr mieszkania 101,
Łapie oddech po zasadzkach samotności.
Wzrusza mnie to, że jego światło się starzeje.
Stał się słabowity ,nietowarzyski,
Źle sypia i pozuje na samotnika.
Ryzykownie jednak byłoby
Twierdzić, że tęskni za Edenem.
To ja teraz go błogosławię,
Gdy wyrusza z domu
Na wędrówki zagrożeń.
Błogosławię go jak ojciec syna.
Oby tylko nie wpadł po drodze
W sidła jakiegoś kościoła
Lub w potrzask wojskowego obozu.
16 lipca: Rodowska na Uniwersytecie Sabana
6-13 lipca Krystyna Rodowska była uczestnikiem 23 Festiwalu Poezji w Medellin. Tekst ten jest trzecim z czterech omawiających pobyt Rodowskiej na tym prestiżowym Festiwalu. Poprzednie:
http://prognozy2030.salon24.pl/518380,news-rodowska-na-megafestiwalu-poezji-w-medellin-6-13-07
http://prognozy2030.salon24.pl/502395,rodowska-dzisiaj-o-11-45-w-dwojce-link-lipiec-medellin
http://lubczasopismo.salon24.pl/poetry/post/538523,poeci-rdzennych-narodow-ameryki-lacinskiej
http://lubczasopismo.salon24.pl/poetry/post/538528,krystyna-rodowska-poezja-jest-dobra-na-wszystko
strona festiwalu
http://www.festivaldepoesiademedellin.org/pub.php/en/Festival/23/index.htm
Krystyna Rodowska w czasopismach literackich - wrzesień, październik i numery późniejsze 2013
Kwartalnik artystyczny:
*nowe wiersze
*przekłady poetów Latynoamerykańskich w tym Susany Szwarc - poetki polsko-żydowskiego pochodzenia
*esej Iwony Smolki o wyborze wierszy rodowskiej pt. "Wiersze przesiane" 2012
*recencja z "Wierszy przesianych" Krystyny Dąbrowskiej
*wypowiedź Rodowskiej "Po co literatura?"
*wiersze Juana Manuela Roca
Odra
*recenzja Wojciecha Kaliszewskiego z "Wierszy przesianych"
*wiersze J.M. Roca
Wyspa
*wiersze poetów rdzennych ameryki
*wiersze J.M. Roca
*recenzja Katarzyny Bieńkowskiej z "Wierszy przesianych"
Zeszyty literackie
*recenzja Leszka Szarugi z "Wierszy przesianych"
Inne tematy w dziale Kultura