publicysta publicysta
339
BLOG

Juan Manuel Roca: wiersze. Tłumaczyła Krystyna Rodowska

publicysta publicysta Kultura Obserwuj notkę 0

               http://imagenesbonitas.info/wp-content/uploads/2011/09/Quetzalcoatl_web900-500x302.jpg


                Poetyka

 

 

Po wypisaniu na kartce słowa kojot

Uważajmy, by ten krwiożerczy wyraz

Nie zawładnął całą stronnicą,

Nie schował się za słowem jacaranda

W oczekiwaniu, że wyskoczy słowo zając

A wtedy on je rozerwie na strzępy.

Żeby temu zapobiec

Należy podnieść głośny alarm

W chwili gdy kojot

Przygotowuje starannie zasadzkę.

Niektórzy dawni mistrzowie,

Znający zaklęcia języka

Radzą skreślić słowo zapałka,

Potrzeć je o słowo kamień

I rozpalić słowo stos,

Żeby go odstraszyć.

 

              Z tomu Temporada de estatuas

              Czytelnik kamieni

 

Kamienie:

Krążki wielkiego liczydła,

Skamieliny obłoków, kruchty księżyca.

Sylaby czasu.

 

Okruchy gwiazdy

Spadłe z ołtarza nieba.

 

Zanim stał się katedrą,

Wiatrem przyłapanym na gotyckim geście,

Kamień dostąpił chrztu przez rzekę,

Poznał dłuto deszczu.

 

Czytelnik kamieni

Ogląda ich zaczarowane, niewidome kształty.

Wie, że gdzieś wśród nich

Przebywają bogowie uśpionej krainy.

 

Czyżby dłoń trafu – Bożego górnika –

Rozstrzygała, który to kamień stanie się więzieniem,

Który kościołem, grobowcem,

A który ścianą płaczu, murem egzekucji?

 

        

              Testament chińskiego malarza

 

 

Gdy wstrzemięźliwy  Cesarz

Zagroził mi usunięciem z obrazu kaskady

-ustawiczny plusk wody odganiał mu sen –,

Jako dobry dworzanin usłuchałem i stonowałem strumień wody.

Natomiast pod rysunkiem czereśni ukryłem

Rechoczącą żabę, którą Cesarz pomylił

Z pulsowaniem swego wzburzonego serca.

Za lnianym parawanem

Namalowałem siebie.

Gdy tylko narysowałem konia,

Następnej nocy spłoszyłem go pędzlem,

Ponieważ nie mogłem słuchać jego rżenia.

Wkrótce wymażę przyciemnioną postać z obrazu,

Moją – Cesarza własnego ciała.

I dowiedzą się, że z tej samej materii

Jest nieobecność człowieka i konia.

 

                     Z tomu  Las hipotesis de Nadie

                     Ostatni szew na wodzie

 

 

 Nie da się pocerować wody.

Zapleść w warkocz deszczu.

Namalować jeziora głosów.

Lotosu ciszy.

Piszemy słowo kran,

Zostawiamy je odkręcone

I marzymy

-o, bando naiwniaków! –

Ze popłynie rzeką.

 

 

                Monolog tancerki

 

 

Teraz jestem kwiatem.

Za chwilę będę kaskadą.

Sekretny ptak dyryguje lotem

Moich stóp zwiewnych na estradzie.

Jeśli nawet pod baletkami

Jest świat stabilny, ja nic o tym nie wiem.

Czy zrozumiecie, jeśli powiem,

Ze krople potu są dla mnie cenniejsze

Niż naszyjnik z pereł?

Teraz się iskrzę płomieniem

Gdy znów jestem sobą,

Gdy ustaje muzyka

I widzę innych, którzy są dla mnie lustrem,

Wzdrygam się na myśl, że byłam kwiatem,

Ze byłam kaskadą, że byłam ogniem.

 

 

           Z tomu  Cantar de lejania

           Wiadomości kieszonkowe

                   W kieszeni marynarki Shelleya

                   Wiersze Keatsa i tom Sofoklesa!

                           Raymond Carrier

 

 

W stosie bielizny Rimbauda

Książka Micheleta

Traktująca o przeszłości Francji

Opowiada o czasach minionych

Człowiekowi, który ucieka przed przyszłością.

W wygniecionym tobołku Trakla

Wygniecione wiersze Rimbauda.

Pod żółtą bluzą Majakowskiego

Wiersze Jesienina.

Jedyna ręka Cendrarsa

Wyciąga z walizki zeszyt

Wierszy Apollinaire’a. W plecaku Kerouaca

Obok szczoteczki do zębów

Wiersze Whitmana.

Kieszenie, kieszonki, w których ciemność wchodzą

-jak do tajemnej skrytki –

Ręce, klucze, jakieś monety,

I prawie zawsze plik wierszy

W kieszeni Bretona wiersze Azji.

Wszystko to tłoczy się, w czasie gdy moja matka

Przyszywa mi kieszeń do welwetowych spodni.

Wczoraj wpadły tam dalekie głosy,

Rozfalował się ogród, dom stał się bezsenny.

 

             Z tomu  De parte de la noche

             Lekcja anatomii

 

Przyznano nam ciało

Byśmy trzymali wroga tuż przy sobie

I mieli go na oku.

Nie dajmy mu czasu

Zasadzić się na nas za drzewem

W oczekiwaniu, że tamtędy będziemy przechodzić.

Przyznano nam ciało

By między nim a nami

Nie było pól minowych

Ani zasadzek

Przyznano nam, choć nie prosiliśmy o to,

Jak księciu ofiarowuje się koronę,

By nie mogło

Dosypać do wina trucizny

Zanim nie ogłosi abdykacji.

Od tej pory narzucono nam

Zwyczaj przemieszczania się wszędzie

Ze swym ciałem,

Kąpania się wraz z nim,

By ominęła nas niespodzianka

Błysku sztyletu zza kotary.

Stworzyliśmy nawyk

Towarzyszenia ciału,

Podstawiając mu pułapkę lustra.

Nie zostawialiśmy go samego

Nawet podczas snu.

Przyznano nam ciało

Byśmy trzymali wroga tuż przy sobie.

 

                         Z tomu  Las hipotesis de Nadie

                         Skrzypce dla Chagalla

 

W Witebsku wszystko wzlatuje w powietrze: stary Żyd z czarną sakwą, aerostatyczna

chałupa, koń zbiegły ze stajni Giotta. Fruwają krowy, narzeczeni, dni i skrzypek na dachu.

Co gra w nocy, na równinie śniegu?

W jakiej tonacji grucha wioska , gasną ikony i nocne strachy?

Tylko nie upuśćcie skrzypiec, tego świadka wesel i pogrzebów. Nie dajcie im zamilknąć!

Czy to skrzypce cygańskie – wynalazek diabła?

Czy to skrzypce nie pozwalają się zgubić wędrowcom wielkich stepów?

Strzaskane skrzypce tragicznej Rosji?

Nikt nie wie, że w worku, szorstkim worku, niesie starego Żyda , okutanego w kapotę.

A może na samym dnie kryje się księga, opowiadająca o walce Jakuba z aniołem?

Jeżeli to skrzypce, niech wpadną w ręce Chagalla.

I wszystko ulatuje: czerwone dachy, kandelabry, woskowe dłonie rabina, mrugające

światła synagogi.

 

                 Z tomu  Cantar de lejania

                 O miłości i dobrach materialnych

 

                  Kiedy potrzebujesz mieszkania,

                  postaraj się o osobę,

                  zamiast mieszkania. Zamieszkaj w niej.

                       Yoko Ono

 

 

Osaczony przez samotność i niepogodę,

Zdecydowałem się pójść za radą wiedźmy Wschodu.

Zamiast starać się o mieszkanie,

Wybrałem kobietę, żeby żyć w jej wnętrzu.

Przechodziła akurat, wyprostowana jak córka faraona,

Miedzianoskóra; coś ze schroniska nad brzegiem morza.

Czym prędzej poprosiłem o azyl w jej ciele.

Miałem szczęście, bo wkrótce się przeprowadziłem.

Wszystko szło dobrze. Słyszałem bicie jej serca,

Jakby to był zegar ścienny w domu.

Huśtałem się co rano,

Gdy ona tańczyła przed lustrem.

Stałem się jej posłusznym i wiernym mieszkańcem.

Któregoś dnia ujrzałem dziewczynę,

W której, mimo jej chudości modliszki,

Wyczuwałem wewnętrzne ogrody

Z księżycem w pełni na niebie

I patiem zacisznym wśród roślin.

Powtórzyłem lekkomyślną operację

I zamieszkałem w niej, przysięgam,

Z naiwną intencją, że spędzę tam wieczność.

Kilka miesięcy później, gdy sądziłem, że jestem kimś więcej

Niż przelotnym wędrowcem,

Gdy stanowiłem już część jej skąpego umeblowania,

Dziewczyna uparła się, że mnie wyprowadzi

Ze swojego ciała, a przede wszystkim ze swego porywczego serca,

Aby przygarnąć pewnego muzyka z sąsiedztwa,

Który napełniał ją arpeggiami.

Nie powiem, że przestałem już ufać kobietom,

Lecz na pewno konfuzji panującej

Między najczystszą miłością a dobrem materialnym

 

         Z tomu  La temporada de estatua

         Przypowieść o samotności

 

Gdy samotność przybierała na sile,

Zdejmując, jedna po drugiej, swoje maski,

Zabierałem ją na spacer po plaży.

Bardzo często

Zapraszałem samotność na tańce

Lub na wielki kongres samotności

Celebrowany tłumnie na stadionach.

Nie chcąc patrzeć na jej poniewierkę,

Któregoś dnia zabrałem ją do krawca.

Wśród ubrań pustych w środku

Krawiec

Z ustami pełnymi szpilek

Niczym lalka vudu

Rozpostarł czarną tkaninę na stole,

Wziął miarę dzikusce-samotności

I oznaczył kredą jej formę.

Miała dokładnie rozmiar mego cienia.

 

             Z tomu  Biblia de pobres

             W kawiarni świata

 

O poranku,

Gdy słońce stepowe włóczy się po mieście,

Kelnerki z kawiarni

Sprzątają resztki rozmów,

Zmywają z podłogi plamy

Nocnych głosów.

Komuś wypadło w łazience

Słowo miłość,

Bo nie do zniesienia był zapach zwiędłych kwiatów,

Który przyklejał się do ścian.

Wyczyśćcie słowa rozlane na obrusie,

Lub rozrzucone jak niedopałki

Po kątach. Jeszcze tlą się tutaj głosy,

Popiół zdań, zwłoki owoców.

Kelnerki odganiają gazetą muchy.

Słowa, to nie czarodziejki, które wypadły z ust bajkopisarzom,

Ani trupy, odchodzące w pustkę.

Muchy pocierają sobie odnóża

Nad smętnymi resztkami.

Może na brzegu szklanki z pianą po piwie

Słowo kraj stanie się wspomnieniem?

Wokół stołu jest coś z pajęczyny, ruiny czasu,

Mieszaniny snu i gnijącego smutku.

Jeszcze leżą krzesła nogami do góry

Jak bocznice, piramidy lub wieże

Umilkłej wieży Babel.

I kelnerki szykują się do uprzątnięcia

Tej jesieni głosów.

Słowa pokąsane namiętnością

Lub schwytane za włosy i odrzucone,

Słowa jąkające się na ustach rannego,

Lub namaszczone trwałą melancholią,

Motyle strącone w locie.

Kelnerki nie wiedzą, że czyszczą, wymiatają słowa,

Ze niektóre z tych słów przemierzyły światy,

                                                   nabrzeża , hangary,

By dokonać żywota tu, pod stołem.

Słowo wolność ze swym sztandarem w strzępach

Rozwiewa się wśród resztek nocy

I niełatwo pozszywać je igłami deszczu.

Ani psy ani koty nie zwęszą rumowisk

Z synonimami człowieka.

Nawet słowo strach

Zmieniło skórę i już nie drży.

Ach! te zwinne kelnerki porządkują

Przedmioty. których już nikt nie nazwie.

Obserwuję, jak zbierają odłamki słowa szkło

Wśród zaślepionych Narcyzów,

Którzy udają, że nie widzą siebie

W bagnistych wodach.

Słowo śmierć nie chce umierać,

Broni się przed kresem w kawiarni nocy.

Schludne kelnerki zbierają

Wśród zmiętych papierów, włosów, widziadeł i cieni,

Sylaby dnia, ich niepewne włości.

Zamiatajcie, wymiećcie równiny, przedmieścia, linie metra,

Lodowce i ogrody, naszyjniki i patia ,

Echo ciszy, które idzie przez noc.

 

             Z tomu  De parte de la noche

             Papierowe bitwy

 

Znacznie prościej jest rozminować język,

Szermować ołówkiem jak różdżką do sondowania terenu

-byle tylko wiersz nie wyleciał w powietrze –

Niż patrzeć na inwalidów tego świata,

Na pochód okaleczonych

Przez handlarzy wojną.

Cóż ze mnie za wojownik,

Co omija wyłącznie miny banału,

Zakamuflowane okopy wielkich prawd,

Rany postrzałowe przysłówka,

Uchyla się przed ręcznym granatem erraty!

Znacznie prościej jest schronić się w pracowni

Jak w wygodnym namiocie,

Obserwować z daleka wrogi obóz niedobrych poetów,

Rozminowując nudę nocnych godzin.

Cóż ze mnie za poeta,

Ubogi wartownik języka,

Powolny biegacz, co nie dociera do mety,

Żołnierz schowany za drewnianym konikiem

Który się zdrzemnął.

Cóż ze mnie za człowiek,

Który wzrusza się na widok zdjęć tych okaleczonych,

I zawraca do biurka

W pogwałconym milczeniu,

Z papierowym sztandarem, jak całunem ?

 

            Z tomu  Temporada de estatuas

            Pomnik z brązu

           ( w stylu Josipa Brodskiego )  

      

 

Najpierw zrobimy konia, za pozwoleniem Urzędu Miasta.

Kasztanka z brązu, z kopytami wzniesionymi w rozpędzie,

Jako przykład pokonywania przeszkód i przepaści.

Potem wykonamy człowieka.

Koń bez jeźdźca nie zasługuje na plac.

Nie sposób nawet nazwać go abstrakcją.

Niech każdy mieszczuch znosi klucze, zasuwy, świeczniki,

Monety, kłódki, ostrogi, medale , naczynia kuchenne,

By przetopić je na człowieka dla konia.

Następnie przedyskutujemy miejsce na pomnik i kształt podstawy.

Zakole rzeki w pobliżu gór,

W otoczeniu lasów eukaliptusowych i wierzb?

Byłoby nieźle, w raz wybranym miejscu

Zaprojektować mały park, w którym służące

Spotykałyby się z narzeczonymi pod pomnikiem.

W tej przestrzeni powinny się znaleźć drewniane ławki,

Urzędnicy pożywialiby się tutaj w przerwach od pracy.

Piękny cień rzucałby w południe

Jeździec i koń na asfalt i żwir alejek.

Liście, spadające z drzew

Utkałyby chrzęstki dywan pod stopy studentów.

Starzy fotografowie

Wyjmowaliby przy niedzieli swoje aparaty,

Zakochani przedłużaliby w nieskończoność pocałunki,

Wszystko to w porozumieniu z władzami kościelnymi,

Cywilnymi i wojskowymi.

Wreszcie przyszedłby czas na dyskusję,

Kim ma być człowiek na rumaku?

Niewielu jest tu mądrych. Wojownicy, herosi budzą wątpliwości.

Filozof na koniu

Nie będzie mógł zebrać myśli.

Poeci wylegują się na trawie.

Chłop nie dosiądzie wietrznego rumaka.

Dyrygenci nie potrafią dyrygować

Orkiestrą na siodle z brązu i z grzbietu wierzchowca.

Emeryci wolą ujeżdżać chmury

I wysiadywać na ławeczkach.

Malarze szkicują konie, lecz nie odważą się na nich jeździć.

Architekci gubią perspektywę.

Admirałowie preferują grzywy morskich fal.

Tancerki nie potrzebują piedestału;

Ich powołaniem jest lot w powietrzu.

Astrologowie są w mniejszości.

 

Więc kto może być jeźdźcem z brązu

Na pomnikowym, porywczym rumaku?

To musi być ktoś podziwiany przez wielu obywateli,

Człowiek, co sam dla siebie jest mentorem,

Ktoś, kto walczył jak lew dla swojej chwały i fortuny.

Już mam: wznieśmy pomnik mordercy.

 

                    Z tomu Temporada de estatua

                    Modlitwa do Pana Wątpliwości

 

Nie tyle wiarę, co daj mi na drogę bagaż wątpliwości.

One są moim mostem, dopływem, przybojem.

Przyjdź Królestwo Niepewności

I obdarz czujnością moje prawdy

Poczęte, zmarłe i pogrzebane

W warsztatach tkackich zapomnienia.

Prowadź mnie przez ruchome piaski.

Daj mi pożywać chleb klęski

I pić wodę milczenia.

Niech będzie zero szalbierstwa i sztuczek.

Jestem ranny, sam sobie sanitariuszem.

Niech pewności będą zamkami ze śniegu

Pod które ktoś podkłada ogień.

Panie Wątpliwości, jeżeli istniejesz,

Wysłuchaj modlitwy niedowiarka.

 

              Z tomu  Las hipotesis de Nadie

              Pocztówka znikąd

                     Dla Fernando Rendona

                              W moim kraju, tym który jest pragnieniem ducha,

                               zaprzeczeniem grobu

                                   René Char

 

W parku, tam gdzie kobiety

Przechadzają się, lekkie jak obłoki,

Rosną tulipany.

 

Żaden z mieszkańców nie może

Wyciskać słów z kamieni,

Być pasterzem widm w zaciszu

Swojej sypialni.

 

Noce tutaj nie mają

Apetytu na rany.

Nie czują głodu czyjejś skóry.

Nie rządzą cienie

Tym miejscem białym jak śnieg.

 

Domy są wygodne,

Z drewnem płonącym jak krzew ciernisty.

To jest królestwo ufności,

Gdzie nikt cię nie zrani

Od tyłu.

 

Nie będziesz skazany

Na wypuszczanie strzały,

Samemu będąc celem.

 

Sen tutaj jest miłym gościem.

Żaden dzik nie chrząka po nocy,

Prześladowany przez lochę.

 

Nie jest to mapa

Przesiedleńców, wygnańców,

Ludzi gnanych z miejsca na miejsce,

Jak zbiegowisko wiatru.

 

Możliwe, że to miejsce

Po prostu nie istnieje.

Ale mówiąc prawdę,

Jest tym wszystkim, czego nie ma w moim kraju,

Czym nigdy nie był mój kraj,

Coraz bardziej daleki.

 

           Z tomu Las hipotesis de Nadie

           Muzeum w kraju Katatonii

 

W moim kraju Nekropolis i Muzeum zlewają się w jedno. Gdy znajdziecie się w Katatonii, niech was nie zdziwią pomniki bohaterów, którzy nigdy nie byli na wojnie.

  Wszystkie drogi wiodą do Katatonii.

Strzałki prowadzą do centrum: oto surrealistyczne Muzeum pośród ruin dawnych wspaniałości. Sto krawatów, które zacisnęły się na gardle mordercy Wodza, słowa zapisane w przedśmiertnym skurczu przez człowieka prawa, zwęglone szczątki w Pałacu Sprawiedliwości, podpalony tramwaj, który wciąż nie dogasa, zakrwawione liście platana, składają się na rekwizyty Muzeum.

  Rdzenni mieszkańcy Katatonii kontemplują ten pejzaż. Z wysokości statycznego roweru dnia patrzą na ogród, upstrzony płatami ściernego papieru, na ogród owocujący ciałami zmarłych. Uśmiechają się. Nigdy nie tracą dobrych manier.

               Z partii Nikogo

              ( Nobody Knows)

 

  A gdyby tak Nikt był przodkiem Gaspara Hausera? Lub bohatera, który odkrywa, że jedyną ojczyzną jest powietrze? Może to nieznajomy, który zanosi kwiaty na grób Bartleby’ ego? A może puste place są zakątkami nicości, w których mieszka Nikt?

  Przy wjeździe do mojego miasta natknąłem się na słowa, wypisane w jego imieniu. Pośród haseł wymalowanych na murach i głosów, które odczytywały jego strach, jakiś człowiek naklejał plakat, na którym widniały pośpiesznie kaligrafowane słowa:

                      Wszyscy obiecują

                      Nikt spełnia obietnice.

                      Głosuj na Nikogo.

 Niektórym nie podobała się moja aprobata dla hasła Nikogo. Patrzyli na mnie podejrzliwie. Przechodzili tamtędy entuzjaści z pieśnią na ustach, z rozwiniętymi sztandarami; banda nieudaczników. Z nadejściem zmroku, nad placami przejmował znów władzę Nikt.

 

              Z tomu  De parte de la noche

              Wszystko się zdarza w przeddzień

 

Od pięćdziesięciu lat

Żyję chwilą ostatnią.

 

Statek, co się pogrąża na moich oczach,

Nie wypłynie.

 

Krawiec bierze miarę

Na moje ostatnie ubranie.

 

Na Wschodzie

Czuję smak ostatniego jabłka.

 

Na Zachodzie

Zamykam księgę moich kroków.

 

Na Północy

Graniczę z krainą zapomnienia.

 

Na Południu,

Na pijanym Południu, jest wigilia snu.

 

Ogród w agonii, znikający krzak róży.

Moje oczy patrzą na ciebie po raz ostatni.

 

              Z tomu Las hipotesis de Nadie

              Starość anioła

 

Mój anioł stróż

Bezwstydnie się starzeje.

 

Wraca do domu chwiejnym krokiem,

Ze skrzydłem poczerniałym

Od fabrycznego dymu.

Widzę go siedzącego na schodach

Z błyszczącą aureolą

Usmoloną od gęstego zmierzchu.

 

Jak zadufany dziadek,

Spowity w swój wełniany płaszcz,

Czyta książkę w języku Hioba,

Zwilżając swój własny jerezem.

 

Mój anioł stał się światowcem.

Ma dwa razy tyle lat co ja,

I jest poniekąd zagadkowy.

Ze swych krótkich wypadów

Do szemranych dzielnic na południu miasta

Wraca do domu, nr mieszkania 101,

Łapie oddech po zasadzkach samotności.

 

Wzrusza mnie to, że jego światło się starzeje.

 

Stał się słabowity ,nietowarzyski,

Źle sypia i pozuje na samotnika.

Ryzykownie jednak byłoby

Twierdzić, że tęskni za Edenem.

To ja teraz go błogosławię,

Gdy wyrusza z domu

Na wędrówki zagrożeń.

 

Błogosławię go jak ojciec syna.

Oby tylko nie wpadł po drodze

W sidła jakiegoś kościoła

Lub w potrzask wojskowego obozu.

 

 

 http://www.unisabana.edu.co/typo3temp/pics/4043656bdd.jpg

 16 lipca: Rodowska na Uniwersytecie Sabana

 

 

6-13 lipca Krystyna Rodowska była uczestnikiem 23 Festiwalu Poezji w Medellin. Tekst ten jest trzecim z  czterech omawiających pobyt Rodowskiej na tym prestiżowym Festiwalu. Poprzednie:

http://prognozy2030.salon24.pl/518380,news-rodowska-na-megafestiwalu-poezji-w-medellin-6-13-07

http://prognozy2030.salon24.pl/502395,rodowska-dzisiaj-o-11-45-w-dwojce-link-lipiec-medellin

http://lubczasopismo.salon24.pl/poetry/post/538523,poeci-rdzennych-narodow-ameryki-lacinskiej

http://lubczasopismo.salon24.pl/poetry/post/538528,krystyna-rodowska-poezja-jest-dobra-na-wszystko

strona festiwalu

http://www.festivaldepoesiademedellin.org/pub.php/en/Festival/23/index.htm


Krystyna Rodowska w czasopismach literackich - wrzesień, październik i numery późniejsze 2013

Kwartalnik artystyczny:
*nowe wiersze
*przekłady poetów Latynoamerykańskich w tym Susany Szwarc - poetki polsko-żydowskiego pochodzenia
*esej Iwony Smolki o wyborze wierszy rodowskiej pt. "Wiersze przesiane" 2012
*recencja z "Wierszy przesianych" Krystyny Dąbrowskiej
*wypowiedź Rodowskiej "Po co literatura?"
*wiersze Juana Manuela Roca

Odra
*recenzja Wojciecha Kaliszewskiego z "Wierszy przesianych"
*wiersze J.M. Roca

Wyspa
*wiersze poetów rdzennych ameryki
*wiersze J.M. Roca
*recenzja Katarzyny Bieńkowskiej z "Wierszy przesianych"

Zeszyty literackie

*recenzja Leszka Szarugi z "Wierszy przesianych"
 

publicysta
O mnie publicysta

uwielbiam przyrodę, filozofię, sztukę  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura