publicysta publicysta
344
BLOG

Krystyna Rodowska: Poezja jest dobra na wszystko

publicysta publicysta Kultura Obserwuj notkę 0

                http://imagenesbonitas.info/wp-content/uploads/2011/09/Quetzalcoatl_web900-500x302.jpg

                     

 

                   Refleksja na temat XXIII Międzynarodowego Festiwalu Poezji w Medellin

 

                                          Za tysiąc lat pokoju dla Kolumbii!

 

   Ameryka Łacińska, jak przystało na „ kontynent poezji”, powołuje do życia coraz to nowe międzynarodowe festiwale poezji - obok już istniejących i głośnych, takich jak odbywające się co rok Międzynarodowe Spotkanie Poetów Świata Łacińskiego w Meksyku, Międzynarodowy Festiwal Poezji w nikaraguańskiej Granadzie, Festiwale w Hawanie, czy w argentyńskim mieście Rosario. Te wydarzenia kulturalne znam z autopsji; każde z nich ma swoją specyfikę i koloryt lokalny, a przy tym uczestniczą w nim, obok Latynosów, zaproszeni poeci z całego świata. Ostatnio, jak słyszę, od dwóch lat działa i rozwija się Międzynarodowy Festiwal Poezji w stolicy Peru, Limie, pączkuje również organizowany od całkiem niedawna Festiwal w Panamie, są też organizowane takie eventy na Dominikanie, w Kostaryce , co roku jesienią odbywa się głośny Festiwal Poezji w Chile, gdzie przyjezdni poeci prezentują własną twórczość, peregrynując do Isla Negra i na wybrzeże Pacyfiku, śladami wielkich poetów chilijskich: Pablo Nerudy i Vicente Huidobro.

 

  Ale Międzynarodowy Festiwal Poezji w kolumbijskim Medellin różni się od tych wszystkich światowych świąt poetyckich pod wieloma względami . Przede wszystkim, jest to najstarszy festiwal w Ameryce Łacińskiej, zakorzeniony jeszcze w burzliwym ubiegłym stuleciu: po raz pierwszy odbył się 23 lata temu, w roku 1991 , z każdym rokiem nabierając nowych sił i motywacji do dalszej ekspansji. To za sprawą tego wydarzenia 4-milionowa metropolia Medellin, która zyskała na świecie, także i u nas, ponurą sławę stolicy karteli narkotykowych, morderczych porachunków na ulicach w biały dzień i nieprawdopodobnych wprost zbrodni, popełnianych przez główne siły ciągnącego się od półwiecza krwawego konfliktu, zmienia powoli swój znak jakości. Gdy pomyślę, że ten pierwszy Festiwal odbywał się jeszcze za życia osławionego bossa kokainy, Pablo Escobara, uświadamiam sobie lepiej heroiczny zamysł, który legł u podstaw tego wydarzenia. Nie udało mi się porozmawiać na temat jego genezy i okoliczności towarzyszących z twórcą i wciąż aktualnym dyrektorem Festiwalu, Fernando Rendonem: ja występowałam codziennie , czytając swoje wiersze po polsku i po hiszpańsku w różnych miejscach i miejscowościach,  nie tylko w Medellin, on zaś musiał rozmawiać ze wszystkimi uczestnikami, organizatorami, mieć oko na wszystko. W tym roku, podczas uroczystości zakończenia Festiwalu, w uznaniu swoich zasług, otrzymał nagrodę Republiki Południowej Afryki, imienia Nelsona Mandeli.

  Festiwal, organizowany od początku przez pismo literackie „Prometeo” i jego zespół redakcyjny, uzyskał w roku 2006 „Alternatywną Nagrodę Nobla”, przyznawaną przez jury szwedzko-niemieckie szczególnie ważnym i unikalnym inicjatywom społecznym i kulturalnym, które „ odpowiadają w sposób praktyczny i wyjątkowy na najpilniejsze wyzwania współczesności”. Nagroda ta, wysokości 50.000 euro , ustanowiona przez Jacoba von Uexkull – twórcę Fundacji Right Livelihood Award , w porozumieniu z parlamentem szwedzkim , jest przyznawana co roku instytucjom, bądź jednostkom za działania niezwykłe, odważne i wizjonerskie, na rzecz zwalczania niesprawiedliwości wszelkiego rodzaju, dyskryminacji mniejszości etnicznych, ochrony unikalnej i niszczonej przez wielkie korporacje przyrody, i - jak w tym wypadku – za propagowanie wartości kultury w dążeniu do osiągnięcia trwałego pokoju. Te ogólnikowe hasła – liczmany , w tym miejscu przestają być opatrzonym do znudzenia pustosłowiem. Trwały pokój? Pokój ostateczny, nieodwołalny?   Festiwal w Medellin odbywa się w imię „ 1000 lat pokoju dla Kolumbii!” To hasło-zaklęcie widnieje nie tylko na sugestywnym, surrealistycznym plakacie, gdzie na tle oceanicznego błękitu wznoszą się pionowo rozfalowane w ruchu formy ni to architektoniczne, ni to roślinno-zwierzęce, ale także na rozdawanych uczestnikom szafirowych tee-schirtach. Zastanawiam się, czy w ten baśniowo –popkulturowy sposób przemawia desperacja umęczonych koszmarem wojny bratobójczej Kolumbijczyków, czy determinacja tych, którzy wymyślili ten Festiwal, stawiając na... Poezję. „ Poezjo, poezjo – cóżeś ty za Pani”? - chciałoby się zakrzyknąć ze zdumieniem i podziwem w kraju, który okropnościom wojny chce nareszcie powiedzieć NIE , zawierzając jednoczącej sile i aspiracji poezji. W prologu do książki, wydanej przez pismo „Prometeo”, przedstawiającej wszystkich poetów tegorocznego Festiwalu, ich biogramy , zdjęcia, krótkie wybory ich wierszy po hiszpańsku i częściowo po angielsku , padają wyznania bezgranicznej wiary w poezję, jako siły, odpowiadającej życiem na śmierć, marzeniem na rzeczywistość. „ Nasz Festiwal zbudował złote mosty- czytam – aby bardowie z całego świata przedstawili tutaj swoje legendy i symbole poetyckie... Udowodnił że poezja odnawia życie tych wszystkich, którzy są w stanie przeobrazić świat”.

Tego typu zdania wydają się nieprawdopodobne w żyjącej konsumpcją lub jej niedosytem Europie, której poeci , doświadczeni historią swojego kontynentu, zepchnięci na margines przez wszechwładną komercję , już dawno temu wyzbyli się romantycznych z ducha iluzji. Poezja – z wielością jej języków, rozmaitych kodów kulturowych, tradycji, symboli - kontra przemoc? Takaż to siłaczka?

 

  Przemoc - w wydaniu osłabionych ostatnio znacznie terrorystycznych grup lewackiej partyzantki FARC ( Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii), które jeszcze do niedawna porywały i mordowały zakładników, w tym nieletnich, zmuszały chłopów do uprawiania koki, obsiewały minami tereny pól uprawnych. Ale także przemoc, której dopuszczały się zorganizowane oddziały para-militarne, powołane rzekomo dla ochrony handlarzy bydła i wielkich latyfundiów. I – co dodatkowo komplikuje, mąci tak zbyt złożony obraz – wypadki przemocy ze strony armii. Ujawniono niedawno porwania sprzed kilku lat młodych chłopców, prawie dzieci, z wiosek i ubogich przedmieść Bogoty, przez żołnierzy rządowych:  mordowali ich i przebierali w uniformy partyzantów z FARC, dla uzyskania premii za zlikwidowanie „ wroga”!  Dla zrównoważenia tych wżerających się w wyobraźnię i pamięć obrazów , należy wspomnieć, że od pewnego już czasu trwają , ciagną się w Hawanie bardzo trudne i rozmaicie komentowane negocjacje między wysłannikami kolumbijskiego rządu a reprezentantami FARC, których stawką – dla tych ostatnich – możliwą do osiągnięcia pod pewnymi warunkami, jest amnestia , a nawet możliwość sprawowania urzędów publicznych w kraju, z wyłączeniem prowodyrów, którzy winni opuścić kraj. Ja także, jak chyba wszyscy poproszeni o to jeszcze przed przylotem do Medellin poeci, na prośbę organizatorów Festiwalu podpisałam przez internet apel o zawarcie pokoju i w pięć minut później otrzymałam gorące podziękowanie od Fernando Rendona. „ Za tysiąc lat pokoju dla Kolumbii!” Ale co w takim razie myśleć o rzucającym się w oczy grafitti na murze, na wprost pięknego Ogrodu Botanicznego w Medellin, gdzie występowali, licznie reprezentowani, poeci rdzennych narodów Ameryki Łacińskiej? Napis głosił: Nie chcemy pokoju, lecz zwycięstwa!” Czyja ręka i w czyim imieniu wypisała te groźnie brzmiące słowa?

 

 Utopia i Mit

 

  A więc zaklinanie przyszłości, Utopia. Festiwal przebiegał jawnie pod miłościwym patronatem splecionych w uścisku Utopii i Mitu. W tym roku tak brzmiał temat przewodni , „ zadany” do przemyślenia – i pisemnego opracowania - 66 poetom z 34 krajów całego świata, uczestniczącym w tym wydarzeniu. Ja nie przesłałam „ wypracowania”; mimo iż oficjalne zaproszenie od organizatorów Festiwalu otrzymałam już na początku lutego 2013; po prostu, niemal do ostatniej chwili, nie miałam pewności, czy znajdę się wśród jego uczestników. Nie wysłałam także wymaganych 20 wierszy w przekładzie na hiszpański i częściowo angielski. Zrobiłam to dopiero w czerwcu ( Festiwal rozpoczynał się 5 lipca), gdy otrzymałam wiadomość z ambasady RP, że MSZ opłaci mi podróż. Organizatorzy, nie mając przez kilka miesięcy pewności, że znajdę się w Medellin, pozostawali przez cały czas w kontakcie z ambasadą i ze mną, „ trzymając kciuki” – jak pisali – za moje uczestnictwo w Festiwalu, umieścili nawet od samego początku na liście „ Poetów zaproszonych” mój biogram i zdjęcie, ściagnięte z Wikipedii. Na początku lipca, na kilka dni przed rozpoczęciem Festiwalu, poeta – współorganizator Festiwalu, Luis Eduardo Rendon ( syn Fernanda) przysłał mi pytania do wywiadu dla jednego z najpoczytniejszych dzienników kolumbijskich „ El Tiempo”, i tam znalazło się -między innymi - podchwytliwe pytanie o rolę myślenia utopijnego w uprawianiu poezji, czy można go uniknąć, czy raczej nie. Nie wymigałam się od odpowiedzi; zacytuję tylko jej fragment,  (tłumacząc z hiszpańskiego): „Osobiście sądzę, że nie ma czegoś bardziej uwodzicielskiego i niebezpiecznego, jak utopie. Przypomnijmy proroczą wizję, zawartą w wielkim, awangardowym poemacie "„Altazor"”( 1930) Chilijczyka Vicente Huidobro: nieunikniony, pamiętny upadek z wysokości Maga słowa, nauczyciela utopii człowieka pełnowymiarowego, spełnionego, któremu w końcu ze zdumiewającej ekwilibrystyki językowej pozostaje już tylko „ uii, uii” – świergot ptaka na gałęzi, równoznaczny z kondycją totalnego rozbitka Słowa. Musimy, jako ludzie, wyciągnąć wnioski z wielkich, złowieszczych utopii ubiegłego stulecia, takich jak – z jednej strony – faszyzm, z drugiej – komunizm” Zakończyłam tę cząstkę wywiadu pytaniem: „ co zrobić, aby nie utracić zdolności do marzenia o lepszym świecie, niż ten, w którym przypadło nam żyć, i zarazem nie wpaść w pułapki Utopii? Oto fundamentalne pytanie, na które nie mam odpowiedzi”.

  Wywiad ze mną ukazał się w „ El Tiempo” w wersji skróconej; zniknęły zeń zacytowane wyżej uwagi na temat utopii, najwidoczniej nie po drodze zamysłom organizatorów Festiwalu i chyba samych słuchaczy. Gdy na wzgórze Nutibara, już za miastem, do ogromnego amfiteatru na wolnym powietrzu Carlos Vieco, gdzie odbyła się inauguracja, a potem finał Festiwalu, napływały setki, może około tysiąca , może nawet i więcej mieszkańców Medellin, żeby słuchać godzinami poetów, aktywnie, entuzjastycznie – dotarło do mnie, jak bardzo, na tym etapie swojej traumatycznej historii, Kolumbijczycy potrzebują Mitu i Utopii, aby unieść ciężar rzeczywistośći. Poezję, od najstarszych eposów ludzkości w różnych kulturach, zawsze zasilały mity , aż sama stała się Mitem. Mity są jak korzenie potężnego drzewa; zakorzeniają w świadomości tego, kim się było i kim się jest. Utopia, ukierunkowana na przyszłość, na osiągnięcie celu, nie zna wątpliwości. Jest „ wyspą, na której „wszystko się wyjaśnia... krzaki aż uginają się od odpowiedzi” – jak pisała w wierszu pod tym tytułem Wisława Szymborska, skądinąd znana i czytana w Ameryce Łacińskiej , w przekładach na hiszpański . Najwybitniejszy – moim i nie tylko moim zdaniem - współczesny poeta kolumbijski, Juan Manuel Roca, jest również mistrzem filozoficznej ironii i poetyki dystansu, który znakomicie, jak sądzę, porozumiałby się z naszą noblistką. Jego głos jednak, przenikliwie i szyderczo, choć zawsze środkami poetyckimi wysokiego lotu komentujący rzeczywistość kraju i naturę człowieka, wydaje się osobny. Roca potrafi wykorzystywać mity i uniwersalne symbole kulturowe , nadając im nowe, niepodejrzewane sensy. Potrafi łączyć ton osobistego wyznania z ostrą groteską i sprowadzaniem zjawisk, które go bolą, do absurdu. Jest artystą wyrafinowanym, przewrotnym, który postawił na komunikatywność.

Warto było polecieć do Medellin i Bogoty,choćby tylko po to, aby odkryć tego niezwykłego poetę. Wróżę mu – wcześniej czy później – nagrodę Cervantesa, hiszpańskiego Nobla (który bywa przedsionkiem do Nobla właściwego).

 

 Królestwo Mitu

 

Pośród 30 poetów z Ameryki Łacińskiej wyróżniała się trzymająca się zwykle razem grupa poetów, wywodzących się z rdzennych, indiańskich narodów tego kontynentu. W większości doskonale wykształceni, wykładowcy uniwersyteccy lub działacze kulturalni, wśród nich trzy kobiety, jako poeci i poetki są dwujęzyczni, wydają tomiki swoich wierszy w swoich lokalnych językach i po hiszpańsku. Zjawisko emancypacji wielu kultur i języków rdzennych mieszkańców kontynentu, jest już od paru dekad odpowiedzią na nieustające wywłaszczanie Indian z ich terytoriów, zmuszanie ich do porzucania ziemi, od wieków uprawianej, na prześladowanie ich kulturowej odrębności ;w wyniku tych działań wiele języków tubylczych przestało istnieć. Równocześnie jednak trwa , rozwija się i krzepnie opór, poprzez obronę własnych tradycji i twórczość , przede wszystkim w dziedzinie kultury. Tendencję tę wspierają niektóre państwa kontynentu, pośród których rolę pioniera odgrywa Meksyk, gdzie ustanowiono nawet nagrodę dla najlepszego pisarza/poety, tworzącego w swoim rdzennym języku. Promuje ich również Kuba, Boliwia, Brazylia, i – jak widać – również Międzynarodowy Festiwal w Medellin, obdarzony tytułem „Alternatywnej Nagrody Nobla”, także za promowanie twórczości poetów, reprezentujących narody, o których istnieniu najczęściej my, zapatrzeni w siebie Europejczycy, nie mamy pojęcia.

  Wspólnym mianownikiem tej poezji jest myślenie mityczne, odczuwanie organicznej więzi z żywiołami i zjawiskami przyrody, poddanymi daleko idącej personifikacji , lub przebóstwieniu. Uderza często modlitewna intonacja tych wierszy, a także ich zapatrzenie w przeszłość. Emblematyczny pod tym względem wydaje się wiersz „ Rak” poety z narodu Yanakona ( Kolumbia), Fredy’ego Chicangana, którego autor z „ chodzenia do tyłu” czyni program, nie tylko dla samego siebie, lecz także dla wspólnoty , co dobitnie wyraża zaimek „my”.. Mitologizację przeszłości uprawiają jednak także poeci spoza kręgu twórców rdzennych narodów kontynentu . „ Inni przychodzą ze mną, czuję ich, śnię o nich/ słyszę szepty ich duchów, rozmyślam o nich” – pisze w wierszu „ Rzeka grobów” Carlos Satizabal – poeta, aktor, pisarz, profesor na Państwowym Uniwersytecie Kolumbijskim. Można się tylko zastanawiać – i być może jest to już przedmiotem studiów – na ile poezja autochtonów inspiruje się poezją „ uczoną”, literacką, i na odwrót.

 

 Festiwal wędrujący

 

 Siedzibą XXIII Międzynarodowego Festiwalu Poezji, tak jak wszystkich poprzednich, jest, jak już wspomniałam, Medellin, stolica stanu Antiochia, drugie co do wielkości – po stolicy kraju, Bogocie – kolumbijskie miasto.

Miasto jest piękne, pełno w nim ogrodów i parków, nowoczesnej architektury w centrum, muzeów, bibliotek, domów kultury, uniwersytetów, hoteli. Ale, choć dookoła piętrzą się łańcuchy wysokich gór, Andów, pod których szczyty niemal podchodzą okalające właściwe miasto przedmieścia - autonomiczne miasteczka na obrzeżach, w Medellin nie ma czym oddychać, tyle w nim smogu, wytwarzanego przez niezliczoną liczbę samochodów i może jeszcze więcej motocykli. Nasz hotel – „ Grand Hotel” – znajdował się w samym centrum, hałaśliwym , zatłoczonym, nie skłaniającym do odbywania samotnych przechadzek, zwłaszcza wieczorem. Nie kwapiłam się do okolicznych spacerów w pojedynkę, zwłaszcza, że mnie przed tym przestrzegano. Medellin – gdzie jeszcze na początku lat 90 w trakcie jednego weekendu ginęło około 100 osób – wciąż nie jest uważane za miasto bezpieczne, podobnie zresztą jak Bogota. Którejś nocy obudziły mnie serie wystrzałów z karabinu na ulicy w pobliżu hotelu, lecz szybko ucichły. Moje pytanie o nocny incydent pracownicy hotelu zbyli bagatelizującym: „ tutaj, w centrum, to właściwie normalne”. Na placyku, pod budynkiem muzeum Antiochii, gdzie nazajutrz po inauguracji Festiwalu czytałam wiersze, obok poetek z Islandii, Irlandii, Szwajcarii i Holandii, w nocy leżą pokotem bezrobotni i bezdomni narkomani. Są wśród nich podobno także ludzie wyrzuceni przemocą ze swoich domów i ziemi .

 

  Skomplikowana machina festiwalowa , wspierana przez wielu rodzimych i zagranicznych sponsorów, działała bezbłędnie. Obok recepcji hotelowej, w głębi rozłożyła się wystawa książek poetów kolumbijskich i zagranicznych, które można było nabyć, lub otrzymać, w zamian za własny tomik. Na samej górze codziennie przed południem odbywały się debaty i dyskusje wokół tematu Mitu i Utopii; wszystko to obsługiwane w najdrobniejszych szczegółach przez liczną ekipę festiwalową.. Kto miał wolną chwilę, mógł biernie lub czynnie uczestniczyć w debatach i konferencjach na hotelowej górce.. Ja tylko dwa razy mogłam tam zajrzeć ; mój program obejmował codzienne prezentacje , u boku zazwyczaj trójki lub czwórki kolumbijskich i zagranicznych poetów, co sprzyjało zawieraniu znajomości i wymianie opinii. A ponieważ o tej samej godzinie odbywały się czytania co najmniej czterech różnych grup poetów, nie dało się pogodzić roli uczestnika i obserwatora tak, jakbym tego pragnęła. Na szczęście, mogliśmy spotykać się w hotelowej restauracji , gdzie kwitły w najlepsze rozmowy, w języku hiszpańskim, angielskim lub francuskim.

 

  Wysyłając poetów ( rozwożonych taksówkami, w towarzystwie kolumbijskiego prezentera czy prezenterki,) także do dalekich przyczółków miasta, uliczkami wspinającymi się prawie pod szczyty gór, organizatorzy , w swoich popularyzatorskich zapędach głoszenia słowa poetyckiego, grzeszyli niekiedy brakiem wyobraźni: poetów i ich tłumaczy, czytających przez mikrofon wiersze w języku oryginału i po hiszpańsku, zagłuszała wrzawa szalejącej tuż obok ludowej fiesty. Czy takich okoliczności nie dało się przewidzieć? Zwróciłam później uwagę jednemu z organizatorów , że w tzw. przestrzeni publicznej nie zawsze jest miejsce na poezję, zwłaszcza jeżeli ta przestrzeń została zagospodarowana uprzednio czy równocześnie przez masową rozrywkę.

 

  W trzecim dniu Festiwalu, gdy po raz pierwszy ( ale nie ostatni) zetknęliśmy się z tego rodzaju kłopotliwą sytuacją, w chwili gdy już miałam wsiąść do oczekującej na nas po występie taksówki, spotkała mnie niespodzianka w postaci anonimowego – do czasu – słuchacza, który mamrocząc jakieś słowa uznania pod adresem mojego czytania, wcisnął mi do ręki dość cienki tomik i zniknął w ciemnościach. Tak zwykli zachowywać się grafomani, pomyślałam, więc dopiero dwa dni później zajrzałam do książeczki. Ku mojemu zdziwieniu, wiersze okazały się bardzo dobre, pisane przez poetę o wyrazistej osobowości, z dość dużym dorobkiem! Pedro Arturo Estrada nie należał do ekipy występujących na Festiwalu 30 poetów kolumbijskich, chociaż jego nazwisko i osoba znane były jednej z redaktorek pisma „ Prometeo”. Na pytanie, dlaczego się tak dziwnie zachował, usłyszałam: „ bo on jest bardzo nieśmiały”. Przetłumaczyłam dwa wiersze Nieśmiałego, w których oszczędnie , z naddatkiem niedomówienia i tajemnicy, przywołuje obrazy przemocy i gwałtu.

 

Armenia

 

  Festiwal przemieszczał się także dalej, w głąb kraju, trzykrotnie większego od Polski. W tym roku wybrano cztery miejscowości o egzotycznie dla mnie brzmiących nazwach: Bucaramanga, Barranquilla, Ibagué i Armenia, gdzie udawali się niektórzy – bo nie wszyscy – poeci. Mnie, wraz z dwójką poetów latynoskich, wypadła podroż do Armenii – stolicy wspaniałej kolumbijskiej kawy. Bardzo wczesnym rankiem przelatywaliśmy małą, podniszczoną awionetką nad ośnieżonymi szczytami Andów, by wylądować w cudownie zielonej, rozświegotanej ptakami , pachnącej Armenii. Było nas troje, do tej pory sobie nieznanych: Maria Clara Scharupi – poetka narodu Shuar, z Ekwadoru , Marco Martos – poeta i szacowny profesor uniwersytecki z Limy, i ja. Czekano tu na nas, jak na wysłanników samego Boga: żarliwie i wręcz zachłannie . Po raz pierwszy mieszkańcy Armenii mieli możność gościć poetów Festiwalu z Medellin , o co podobno nieraz się upominali. Po konferencji prasowej w hotelu ( najlepszym w mieście), pani dyrektor miejscowego wydziału kultury zawiozła nas do Museo de Oro ( Muzeum Złota) – jednego z siedmiu, z których słynie Kolumbia, mityczny kraj El Dorado – gdzie, w asyście dwóch lokalnych sław poetyckich, dyskutowaliśmy na temat Mitu i Utopii, opowiadaliśmy o sobie i swoich literackich i osobistych doświadczeniach, odpowiadaliśmy na pytania licznie zgromadzonej publiczności, a wieczorem czytaliśmy wiersze, czując, że są słuchane z zapartym tchem. Cały dzień w pracy ( z przerwą na obiad)! Pani dyrektor wydziału kultury zwolniła nas z obowiązków poetyckich jedynie na pół godziny, byśmy mogli bodaj pospiesznie i pobieżnie zwiedzić Muzeum Złota i obejrzeć część unikalnych , złotych ozdób i przedmiotów. Głód poezji! Z czymś takim zetknęłam się po raz pierwszy, właśnie w Kolumbii . Także w Medellin – nigdy i nigdzie nie brakowało słuchaczy, wszędzie tam, gdzie pojawiali się poeci.

 

Maria Clara z Ekwadoru, reprezentantka narodu Schuar, przed występem malowała policzki i nos, wkładała na biodra pas z dźwięczącymi muszelkami, na ramionach miała grube, strojne bransolety, także nad kostkami stóp a z jej uszu zwieszały się bajecznie kolorowe pióra kolibra, w charakterze kolczyków. Tak celebrowała swoje czytanie wierszy: ozdobnie i odświętnie. W Armenii poezja rzeczywiście obchodziła swoje święto. Przypuszczam, że tak samo działo się w innych miejscach „ na prowincji.

*

  13 lipca wieczorem, na wzgórzu Nutibara, zatrzymały się rozpędzone koła Festiwalu. Wysiadłam z podróży, która jak burza rozświetlała raz po raz niewielkie fragmenty ruchomego obrazu. Przed powrotem do Warszawy, przesiadłam się do innej, zaledwie dwudniowej podróży. Bogota. Tam też się metaforycznie błyskało: burza twarzy, obrazów i miejsc ( choć w realu dokuczała mżawka i chłód).

  W urywanych błyskach wspomnień rozpoznaję rezydencję ambasadora RP w najlepszej dzielnicy miasta, Akademię Języka, strzeżoną przez pomnik Cervantesa, w kościółku poza miastem – kolekcję XVII-wiecznych archaniołów, którzy nieuchronnie wsiąkają w ciemne tło.

  A przez te wszystkie migawki prześwieca i trwa dobroduszna, z chochlikami ironii w oczach , twarz siwego, wąsatego poety. Nic dziwnego: nazywa się Skała. Nazwisko – nośnik Mitu.

 

                                                                                                                        Sierpień 2013.

 

http://www.unisabana.edu.co/typo3temp/pics/4043656bdd.jpg

16 lipca: Rodowska na Uniwersytecie Sabana

 

6-13 lipca Krystyna Rodowska była uczestnikiem 23 Festiwalu Poezji w Medellin. Tekst ten jest drugim z czterech omawiających pobyt Rodowskiej na tym prestiżowym Festiwalu. Poprzednie: http://lubczasopismo.salon24.pl/poetry/post/538523,poeci-rdzennych-narodow-ameryki-lacinskiej

http://prognozy2030.salon24.pl/518380,news-rodowska-na-megafestiwalu-poezji-w-medellin-6-13-07

http://prognozy2030.salon24.pl/502395,rodowska-dzisiaj-o-11-45-w-dwojce-link-lipiec-medellin

strona 23 Festiwalu w Medellin:

http://www.festivaldepoesiademedellin.org/pub.php/en/Festival/23/index.htm

Krystyna Rodowska w czasopismach literackich - wrzesień, październik i numery późniejsze 2013

Kwartalnik artystyczny:
*nowe wiersze
*przekłady poetów Latynoamerykańskich w tym Susany Szwarc - poetki polsko-żydowskiego pochodzenia
*esej Iwony Smolki o wyborze wierszy rodowskiej pt. "Wiersze przesiane" 2012
*recencja z "Wierszy przesianych" Krystyny Dąbrowskiej
*wypowiedź Rodowskiej "Po co literatura?"
*wiersze Juana Manuela Roca

Odra
*recenzja Wojciecha Kaliszewskiego z "Wierszy przesianych"
*wiersze J.M. Roca

Wyspa
*wiersze poetów rdzennych ameryki
*wiersze J.M. Roca
*recenzja Katarzyny Bieńkowskiej z "Wierszy przesianych"

Zeszyty literackie
*recenzja Leszka Szarugi z "Wierszy przesianych"
 

publicysta
O mnie publicysta

uwielbiam przyrodę, filozofię, sztukę  

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura