Poszukiwacze zaginionej prawdy mają nowego proroka: Jakuba Oparę, urzędnika kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Świadek Opara mówi rzeczy różne, wierni podchwytują i się oburzają. Nie na świadka Oparę, lecz na wytkniętych przez niego palcem.
Pan Opara powrócił zatem dziarsko na pierwsze strony gazet. Przed dwoma laty stał się sławny z racji posiadania niezwykle utalentowanej żony, której godny podziwu talent opisał tygodnik Wprost, nie wiedzieć czemu w artykule poświęconym nepotyzmowi:
Sylwia Chmielewska-Opara, żona Jakuba Opary, warszawskiego radnego PiS i zastępcy dyrektora gabinetu prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, wygrała w marcu 2008 r. konkurs na stanowisko zastępcy dyrektora warszawskiego oddziału Agencji Mienia Wojskowego, kilka dni przed odwołaniem prezesa agencji z nominacji PiS i zastąpieniem go nowym.
[Wprost, nr 38/2008]
Każdy przyzna, że jest za co panią Sylwię podziwiać. Jej małżonek oczywiście przodował w zachwycie, dlatego swoją ślubną wpisał wkrótce potem do rejestru korzyści majątkowych. Oburzone posłanki „wszystkich partii” wypowiedziały okolicznościowe wyrazy, chociaż – sądząc po fotce pani Sylwii (?) wyplutej przez Gógle – kierowała nimi zazdrość. Jeśli nie wszystkimi, to posłanką Senyszyn na pewno.
Powodów do gratulowania panu Oparze wybranki jest więcej:
W 2002 r. po wyborach wygranych w stolicy przez PiS Sylwia Chmielewska-Opara od razu znalazła pracę w kontrolowanych przez Ratusz instytucjach: MPO i Muzeum Powstania Warszawskiego. Po największym zwycięstwie PiS w 2005 r. na "muzealników" spadły zaszczyty. Lena Dąbkowska-Cichocka dostała tekę podsekretarza stanu ds. dziedzictwa narodowego w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zaś Jakub Opara został tu zastępcą szefa gabinetu. Jego małżonka przeszła do kancelarii premiera, a w 2007 r. PiS-owski wojewoda mazowiecki Jacek Sasin powierzył jej odpowiedzialną posadę głównego księgowego swojego urzędu.
[Gazeta Stołeczna z 2.9.2008]
Także i w tym artykule pojawiło się słowo nepotyzm, o czym wspominam jedynie z obowiązku, jako że pojawiło się w kontekście PO, ugrupowania znanego z konszachtów rychowo-zbychowych:
W kuluarach ratusza mówi się, że żona Opary ocaliła stanowisko dzięki cichemu wsparciu Marcina Kierwińskiego, lidera klubu PO w Radzie Warszawy. - Obaj panowie mają ze sobą bardzo dobre kontakty. A Marcin to osoba bardzo wpływowa naszej organizacji - mówi jeden z polityków warszawskiej PO.
Co mówi dzisiaj pan Opara? O swojej nadzwyczaj prężnej żonie niestety nic, rozwodzi się jedynie na temat mężczyzn. Od razu należy przyznać, że niezwykle zajmująco i nieortodoksyjnie. Otóż świadek Opara usłyszał 10 kwietnia 2010 roku jak ministrowie Graś i Arabski opracowywali na lotnisku w Smoleńsku ceremoniał dworski dla Tuska i Putina z wykluczeniem Jarosława Kaczyńskiego. W jaki sposób tak twórczo pracowali? Zdaniem świadka Opary – krzycząc:
pan minister Arabski oraz pan minister Graś, pojawili się na płycie lotniska tuż przed premierem, towarzyszyły im 2-3 busiki dziennikarzy, my staliśmy na tej płycie lotniska bardzo blisko nich. Prowadzili między sobą bardzo ożywiony dialog. Proszę mi wierzyć, panie redaktorze, że nie dysponowaliśmy w tym momencie mikrofonami kierunkowymi, którymi moglibyśmy dokładnie usłyszeć, co mówią. Mówili tak głośno, że nie dało się tego ukryć.
[http://www.rmf24.pl/opinie/wywiady/kontrwywiad/news-jakub-opara-trzy-osoby-przezyly-katastrofe-tak,nId,316818,spamId,34736862]
Jak widać ministrowie Graś i Arabski nie mają pojęcia o konspiracji. Pusta przestrzeń, tłum dziennikarzy w 2-3 busikach, obok przedstawiciel wrażej kancelarii – a ci nie starają się przynajmniej szeptać. W całej tej historii najciekawsze jest nie to, co ponoć mówili, lecz nadzwyczajny słuch świadka Opary, który wyłowił z ogólnej kakofonii najważniejsze, chociaż, jak sam opisuje, podsłuchanie bez mikrofonów kierunkowych cudzej rozmowy było dla zwykłego śmiertelnika niewykonalne:
Konrad Piasecki: Jaki obraz, jaki widok, tego, co tam się działo wrył się panu najmocniej w pamięć?
Jakub Opara: Obraz totalnego chaosu. Ludzie przeważnie w mundurach rosyjskich służb biegający, krzyczący różne niezrozumiałe słowa. Po płycie lotniska poruszały się karetki pogotowia i inne różne samochody wojskowe, które były samochodami, na moje oko z lat 60-tych.
Lotnisko, biegający w te i wewte dziennikarze, wzmożony ruch hałaśliwych pojazdów, rozwrzeszczani panikarze w mundurach – a świadek Opara słyszy selektywnie. Doborowe małżeństwo z tych Oparów. Po prostu Iniemamocni.
Świadek Opara zapewnia, że gotów jest powtórzyć wyekstrahowane z chaosu decybeli zdania przed sądem, nawet podłączony do wariografu. I można mu wierzyć. On naprawdę może uważać, że słyszał to, o czym mówi. Wszak znajdował się na pierwotnej liście pasażerów rozbitego bombowca Tu-154. Szczęśliwe ocalenie nie mogło pozostać bez wpływu na emocje pana Opary, zatem istnieje wysokie prawdopodobieństwo, iż naprawdę wierzy w to, co dzisiaj nam mówi.
A właśnie, dlaczego mówi o tym dopiero dzisiaj? Na to pytanie padła odpowiedź, której udzielić mogła jedynie osoba genetycznie niezdolna do krętactw:
- Bo nikt nie pytał.
Inne tematy w dziale Polityka