Większość ludzi czytających ten materiał zapewne nie będzie chciało uwierzyć w to co czyta, dlatego też proszę usiąść z filiżanką kawy, herbaty lub szklaneczką czegoś mocniejszego - materiał może szokować i wywołać skutki uboczne w postaci: oburzenia, zaskoczenia, zawrotów głowy, mdłości i innych - czytacie na własną odpowiedzialność. Materiał dla osób pełnoletnich.
Choć kondycja Oddziału CZOK zaczęła się pogarszać już za poprzednich zarządów SRK S.A., to do stanu w jakim obecnie się znajduję przyczyniły się głównie działania poprzedniego zarządu, tj. Janusza S. - prezesa, Marka P. - wiceprezesa, Piotra B. - wiceprezesa, Adama S. - wiceprezesa, Radosława W. - wiceprezesa i kontynuujących dzieło poprzedników obecnych włodarzy SRK S.A. w Bytomiu. Pod przywództwem Jarosława W. - obecnego prezesa (który to wywodzi się ze struktur PIS i zna się na wodzie zdrojowej - analogia do odwadniania kopalń), wiceprezesa Mariusza J. (dotychczasowego dyrektora oddziału AZM w SRK - zresztą w opinii współpracowników bardzo słabego dyrektora i pod kątem merytorycznym jak i czysto ludzkim, który na oficjalne wydarzenia wymagające powagi, przychodzi w błękitnym gangu, jakby co dopiero wyszedł z wiejskiej remizy z koncertu Zanka ) oraz wiceprezes Anny B. (bardzo dobrej ekonomistki, która musi uświadomić sobie, że spódnicę munduru górniczego nie nosi się tył na przód, bo wygląda to dość komicznie i co najmniej niesmacznie), spółka z dnia na dzień stacza się coraz to głębiej, a dna tego szamba nie widać. Do kompletu brakuje byłego już wiceprezesa Andrzeja P. - jedynego w tym gronie fachowca z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w górnictwie. Stety - niestety Pan Andrzej P. nie przypasował całej reszcie zarządu. Podejrzewać można, że jako jedyny fachowiec w gronie górniczych laików był jedynym członkiem zarządu, któremu zależało. Znał wiele tematów, które działy się już w latach ubiegłych, przez co był niewygodny dla co poniektórych dyrektorów oddziałów SRK i działaczy Solidarności.
Bo jak wszyscy dookoła wiedzą w SRK dalej rządzi Solidarność z Jarosławem G. i Łukaszem N. na czele. Nic w spółce nie dzieje się bez wiedzy i cichego przyzwolenia działaczy "S-ki". (temat "S-ki" i innych związków zawodowych na osobny artykuł).
Jeszcze do niedawna dyrektorem Oddziału CZOK - Kierownikiem Ruchu Zakładu był Janusz Cz. Persona z tak bogatą historią i karierą, którą można by obdzielić co najmniej kilka osób. Ale fakt, że nigdzie gdzie pełnił różne funkcje kierownicze nie jest mile wspominany, jest faktem samym w sobie. Pozostałością działalności Janusza Cz. w KHW, czy w Tauronie są liczne procesy związane z mobbingiem, który to Janusz, jako osobnik patologiczno - narcystyczny stosował i stosuje powszechnie. Z informacji krążących w branży wiadomym czyni się, że jeden z licznych procesów mobbingowych zakończył się całkiem niedawno prawomocnym wyrokiem. Co w związku z podjęciem takiej informacji powinien zrobić pracodawca, czyli prezes SRK ? W normalnej firmie taki pan z dnia na dzień po prostu wylatuje z paragrafu 52 KP, z wilczym biletem do pełnienia kierowniczych stanowisk nawet w barze mlecznym. A co zadziało się w CZOK-u. Niewiele, a właściwie NIC. Janusz Cz. z dnia na dzień został zdjęty z funkcji KRZG i został Naczelnym Inżynierem. W domyśle można wywnioskować, że to zabieg czysto kosmetyczny prezesa, bo przecież już nie jest dyrektorem oddziału. Kierownikiem Ruchu Zakładu (już nie górniczego) został Marcin W. Znana postać w środowisku geologów i hydrogeologów górniczych. Działacz w PSGG (Polskie Stowarzyszenie Geologów Górniczych), prowadzący działalność gospodarczą M-Proj i wspólnik w firmie PSGG Sp. z o.o. Zastanawiać może tylko kiedy znajduje czas na zarządzanie dwoma firmami i dyrektorowanie w SRK O/CZOK - wszak doba ma tylko 24h, a spać czasem trzeba. Stąd te częste spóźnienia i nieobecności - z drugiej strony ciekawe jak na to reaguje system RCP hucznie wprowadzony do CZOK-u. Ale z drugiej strony to jedyny młody dyrektor nie emeryt, więc może okazać się, że mu zależy. Zobaczymy - czas pokarze.
Przepraszam, byłbym zapomniał o jeszcze jednym "młodym" naczelnym inżynierze - Przemysławie W. To dopiero przykład kariery na poziomie Nikosia Dyzmy. Z nadsztygara na dyrektora - głośny awans jeszcze za poprzedniego zarządu. Przypuszczać można, że za zasługi, bo na pewno nie za wiedzę i kompetencję. Gość, który asystował przodowym na KWK Makoszowy, który nie potrafi się wysłowić, bo i o czym jak za bardzo nie ma pojęcia o górnictwie, awansował zaskakująco szybko od ślepra do dyrektora. Działacz oczywiście "S-ki", wierny sługa poprzedniego zarządu, współautor prac doktorskich Janusza S. i Marka P. Posiadacz niezliczonych przydomków wśród załogi (zainteresowani będą wiedzieć) no i tytułu dyrektora generalnego, zielonych lampasów i pióropusza. Profanacja dystynkcji i zwyczajów górniczych. No ale ktoś mu ten stopień górniczy nadał, ktoś napisał wniosek, ktoś go zarekomendował - przykre, ale prawdziwe. I choć jest naczelnym inżynierem, jak Janusz Cz. traktowany jest jak piąte koło u wozu. Żeby całkiem go nie ignorować dostaje drobne zadania - nikomu niepotrzebne - ale przez to czuje się doceniany przez dyrekcję. Zmanipulowany, słabo rozgarnięty naczelny pomijany w sprawach wymagających podejmowania decyzji, zajmuje się spawaniami, rozliczaniem postępowań przetargowych no i przede wszystkim podpierdalaniem innych ( i to w ich obecności).
Ale to co wydarzyło się pod koniec listopada daleko wykracza poza pojmowanie normalnego człowieka. Wiadomym jest, że od kiedy Janusz Cz. przysłany do CZOK-u przez Marka P. (po pozbyciu się jednego z najlepszych dyrektorów Witolda K.), za punkt honoru wziął sobie pozbycie się z kadry kierowniczej wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób postanowili wyrazić zdanie odrębne, stojące w kontrze do własnych poglądów i sposobu myślenia. Na pierwszy ogień poszedł Marek K. ówczesny KDRG, który to w czasie przekazywania do oddziału CZOK, KWK Mysłowice - Wesoła I ośmielił się zakwestionować (nie bez racji) sposób przygotowania pod kątem górniczo - wentylacyjnym ruchu Wesoła I do przekazania do CZOK-u. Stan wyrobisk, sposób ich likwidacji, wykonanie otworu wentylacyjnego międzypoziomowego i inne tematy stały się przedmiotem wymiany zdań, które to ukształtowały stosunki pomiędzy oboma panami. Szybko Marek K. dostał propozycję i transfer na KWK Pokój. 1:0 Janusz Cz. reszta "świata". Nowym kierownikiem działu górniczo wentylacyjnego zostaje Tomasz W. - młody główny inżynier z oddziału KWK Centrum. Oczywiście działacz i sympatyk "S-ki". Brak wiedzy i doświadczenia nadrabia nienaganną lojalnością i ślepym wykonywaniem nawet głupich poleceń "szefa". A przecież w CZOK-u jest co najmniej jeden inżynier górnik, który doświadczeniem i wiedzą zjadłby ich oboje - Andrzej S.
Kolejnym celem i numerem jeden na liście Janusza został Tomasz K. - były już KDEM PS. Podobnie jak z KDGW różnice zdań w dość istotnych dla CZOK-u kwestiach, związanych z przejmowanymi kolejnymi oddziałami w struktury CZOK, zapoczątkowały dość szorstką relację pomiędzy oboma panami. Z uwagi na fakt, że z racji pełnionych stanowisk i lepszych notowań wśród prezesów Tomasz K. skazany został na pożarcie.
Tomasz K. nikomu wcześniej nieznany, stał się rozpoznawalny po ostatnich wyborach do rady nadzorczej SRK. W trakcie krótkiej kampanii wyborczej ośmielił się krytykować działania zarządu, wytykając im nepotyzm, kolesiostwo, błędy w podejmowanych decyzjach dotyczących przyszłości oddziałów SRK, w tym również CZOK-u. Jako jedyny z kandydatów miał pomysł na siebie jako członka RN. Niestety i w tym przypadku działacze "S-ki" zadziałali na tyle skutecznie, że do RN Tomasz K. się nie dostał.
I wtedy się zaczęło. Szukanie haków, próby karania, kontrole zjazdów, wyjazdów służbowych - cokolwiek co mogłoby być podstawą do ostatecznego pozbycia się go ze struktur CZOK-u. Podobno sprawdzali nawet firmę projektową, którą prowadził. Przy okazji kontroli urzędów górniczych, próbowano wymusić nałożenie kar na KDEM-a, za "zaniedbanie" swoich obowiązków. I to się nie udało.
Ale Janusz Cz. odkąd przyszedł do CZOK-u kontynuował działania w tym kierunku. Sprawę utrudniał mu fakt, że Tomasz K. jest w zarządzie ZZG i podlega ochronie związkowej. Ale i to w końcu udało mu się obejść (załatwić). Zajęło mu to półtora roku. Jeździł do przewodniczącego ZZG Janusza Sz., gadał, przekonywał, negocjował, kupczył, aż związki "pękły". Musiał również dostać zielone światło od prezesów, bo decyzje zapadły z dnia na dzień. Rozwalili cały dział TM. Razem z KDEM-em, zdegradowali głównego elektryka Krzysztofa S. i głównego mechanika Marcina K.. Jednym ruchem rozjebali cały dział, pozbywając się, w oczach i przekonaniu większości załogi najlepszych głównych inżynierów od czasów Jana M., Stanisława K., Włodzimierza M. czy Romualda K. (starzy pracownicy na pewno znają i pamiętają).
Krzysztof S. - znakomity inżynier elektryk, fachowiec w tematach zasilania, sterowania i automatyki. Biegle porusza się w tematach maszyn wyciągowych, sygnalizacji szybowej, jak również układów głównego odwadniania. Duże doświadczenie i wiedza w tematach wszystkich pompowni CZOK-u, inteligentny z dużym wyczuciem. W CZOK-u praktycznie od początku.
Marcin K. - rasowy inżynier mechanik, specjalista od pomp, zarówno stacjonarnych jak i agregatów głębinowych. Jak nikt inny rozumie problematykę związaną z utrzymywaniem pompowni stacjonarnych jak i głębinowych. Pompownie i ich wyposażenie nie mają przed nim żadnych nieodkrytych tajemnic. Doskonałe wyczucie, inteligencja, doświadczenie i predyspozycje do pełnienia kierowniczych stanowisk. Od ponad 20 lat w CZOK-u.
Tomasz K. - inżynier mechanik, szybowiec z krwi i kości. Zaprojektował i nadzorował budowy systemów i pompowni głównego odwadniania w większości kopalń na śląsku i nie tylko. Zna systemy głębinowe i stacjonarne jak mało kto. Roboty szybowe w małym palcu. Ponadprzeciętna inteligencja, instynkt, doświadczenie i wiedza to atuty, z których chętnie korzystają inni w branży. Śmiało można powiedzieć, że żaden temat związany z odwadnianiem zakładów górniczych nie jest pośrednio lub bezpośrednio nadzorowany czy też konsultowany właśnie z nim. Ponad 13 lat w CZOK-u, wcześniej PBSz.
Wszyscy ci panowie to klasa sama w sobie. Swoją wiedzą, doświadczeniem zyskali wśród załogi uznanie i szacunek oraz jak to bywa zagorzałych wrogów. Nigdy nie prowadzili działu na tzw. "krzyk", często brali na siebie wpadki innych, nie szukając za to poklasku. Swoją wiedzą i doświadczeniem chętnie dzielili się z innymi (choć nie wszyscy z tego korzystali). Jedyną ich wadą, która niektórych doprowadzała do szału (głównie dyrekcję) to wszechobecny spokój i opanowanie, brak jakichkolwiek emocji i ta chłodna kalkulacja.
Przez okres prawie siedmiu lat, w czasie kiedy działem TM PS kierowali właśnie wyżej wymienieni panowie, w CZOK-u udało się zrealizować grube tematy związane m.in. z modernizacją pompowni, rozdzielni czy stacji wentylatorów głównego przewietrzania. Oczywiście bywało różnie, raz lepiej raz gorzej, ale zawsze na linii TM dyrekcja dało się wypracować działania, które gwarantowały bezpieczeństwo i ciągłość ruchu. Co się zatem stało, że się zesrało ?
Niestety interesy związkowe, prywata i osobiste ambicje spowodowały, że CZOK toczy gangrena. Proces ten niestety nadal się pogłębia za ogólnym przyzwoleniem zarządu jak i ministrów odpowiedzialnych za SRK. Ale nie o tym. Wróćmy do tematu.
Kogo dyrekcja powołała na te stanowiska?
I tu robi się ciekawie.
Nowy KDEM PS - Andrzej M. - inż. elektryk, były KDEM na oddziale Mysłowice - Wesoła I (krótki epizod na KWK Centrum). Po włączeniu do CZOK-u - nadsztygar urządzeń elektrycznych na Pompowni Wesoła I . (przymierzany do KDEM CZOK-u od samego początku - z uwagi na problemy z odsunięciem Tomasza K. z funkcji - czas oczekiwania trochę się przedłużył). Człowiek poprzedniego zarządu, kolega i Janusza S. i Marka P. Pomysłodawca wszelakich innowacji - od fotowoltaiki po produkcje wodoru, z których to pomysłów niewiele udało się wprowadzić w życie. Bardzo prężny i przedsiębiorczy. Z każdej współpracującej firmy potrafił wynegocjować "prowizję" - nie tylko dla siebie. Po niespodziewanym awansie na KDEM-a reakcje załogi, która miała z nim współpracować na innych oddziałach, były co najmniej dziwne. "Andrzej do Czeladzi ?" - pytali z niedowierzaniem. "Przecież tam nie ma co ukraść !". Tyle i aż tyle w temacie tego pana.
Główny elektryk - Aleksander L. - inż. elektryk, były KDEM na oddziale Pokój I (wcześniej Makoszowy). Zaczynał karierę w jednym z ośrodków pomiarów i automatyki (OPA), ale coś poszło nie tak - nie rokował. Za sprawą szerokich znajomości w kręgach związkowych jak i władz lokalnych wprowadzony do SRK. Bardzo szybka kariera do KDEM-a włącznie, nie poparta ani wiedzą techniczną, ani tym bardziej doświadczeniem - no bo gdzie to doświadczenie miał zdobyć - skupiając się tylko na kolejnych awansach. W oczach współpracowników bardzo słaby inżynier, nadsztygar. Oddział Pokój I pod jego kierownictwem działu TM leży praktycznie na łopatkach. Czysty armagedon - cud, że jeszcze to funkcjonuje. W nagrodę za przygotowanie oddziału do przekazania w struktury CZOK-u, kolejny awans. Można - można, a w jego przypadku nawet trzeba, bo co z nim zrobić? Podobnie jak naczelny Przemysław W. również brał czynny udział w przewodach doktorskich byłych już prezesów. Działacz "S-ki" ambitny i lojalny.
Główny mechanik - technik, były nadsztygar szybowy z pompowni Siemianowice. Dobry organizator, ale poziom wiedzy mocno przeciętny. Lojalny żołnierz Janusza Cz. - nadsztygar nadwiodący. Chyba jedyny w polskim górnictwie główny mechanik (nie główny inżynier), który nie ma stwierdzenia kwalifikacji KDEM-a. Powiedzenie matura to bzdura dokładnie przedstawia obraz kompetencji tego pana. Ale to właśnie dla niego Janusz Cz. zmienił nawet schemat organizacyjny i regulamin spółki. Podobno dostał podwyżkę, tylko za co i jaka była tego podstawa. W ZUZP obowiązującym w SRK nie ma stanowiska główny mechanik, tylko główny inżynier, a tym jak już wiemy nie jest i raczej nie będzie.
Widać Janusz Cz. może więcej - byle tylko nie zakrzywiał czasoprzestrzeni.
Obstawił się swoimi ludźmi, na których ma bardzo duży wpływ i wie, że wykonają bez zawahania każde polecenie, mądre czy głupie. Nie ma czego im zazdrościć - no bo jak tu rano spojrzeć sobie w twarz, wiedząc że jestem tu gdzie jestem dlatego, że jestem zajebisty gość, ale dlatego, że ktoś zadecydował za mnie i tak naprawdę nic ode mnie nie zależy. Można by porównać Janusza Cz. do jednego z cesarzy rzymskich Caliguli (zresztą psychopata i narcyz), który to w swoim szaleństwie i poczuciu bezkresnej mocy, mianował swojego konia konsulem.
A tak poważnie szanowni państwo widać czarno na białym jak niewielka grupa ludzi w krótkim czasie sprowadziła dobrze funkcjonujący zakład na skraj przepaści. Gdzie w tym wszystkim są związki zakładowe? Patrząc na to wszystko z boku, można odnieść wrażenie, że wysokopostawieni działacze związkowi są mocno powiązani i uzależnieni od "zarządzających". Jak widać potrafią bez zmrużenia oka poświęcić swojego członka (nie jednego), miejmy nadzieję, że coś na tym ugrali. Z czasem szczegóły tego "porozumienia" będą wypływały, co mocno podetnie autorytet niektórych związkowców, co w domyśle chciał i osiągnął Janusz Cz. Zmanipulowani dali się wepchnąć na bardzo grząski grunt, z którego będzie ciężko się wydostać.
Ale odkąd wymienili kadrę na "swoich" można zauważyć ocieplenie stosunków na linii dyrekcja - związki (ZZG). Wspólne imprezy, kawki, herbatki, wigilijki i te uśmieszki i klepanie po plecach. Kurewstwo, fałsz i zakłamanie.
Dziękuje za uwagę.
Wesołych Świąt i lepszego Nowego Roku 2025
Inne tematy w dziale Gospodarka