Tragedia Powstania Warszawskiego, hekatomba ofiar ludzkich, całkowite zniszczenie stolicy, to skutek realizacji przez dowództwo Armii Krajowej błędnej strategii politycznej, polegającej na traktowaniu komunistycznego Związku Radzieckiego jako sojusznika Polski. W rzeczywistości był to taki sam wróg jak hitlerowskie Niemcy. Polskich elit politycznych nie usprawiedliwia to, że ta szkodliwa dla naszego kraju polityka została im narzucona przez aliantów zachodnich. Byli bowiem w Polsce ludzie, np. dziennikarz i pisarz Józef Mackiewicz, którzy ostrzegali, że jest to droga donikąd. Władze podziemnego państwa polskiego nie dopuściły jednak do publicznej dyskusji na temat wyboru najlepszej dla Polski strategii politycznej. Zlekceważyły ostrzeżenia antykomunistów takich jak Mackiewicz przed potęgą bolszewickiego zła. Nie po raz pierwszy i nie ostatni polskie elity wskazały Polakom błędną drogę. Po raz kolejny okazało się również, że nie zawsze większość ma rację.
Latem 1944 r. fiasko polityki polskich władz cywilnych i wojskowych w stosunku do ZSRR było już widoczne jak na dłoni. Dowódcy Armii Krajowej znajdowali się w politycznym potrzasku. Musieli podjąć jedną z dwóch bardzo złych decyzji - albo ogłosić w Warszawie powstanie albo z tego zrezygnować. Niezależnie od tego na co by się zdecydowali, to musieli ponieść polityczną klęskę.
Powstanie nie miało sensu militarnego, bo Armia Krajowa była za słaba, żeby samodzielnie, bez współdziałania z Armią Czerwoną, wypędzić Niemców z Warszawy. A Sowieci współpracy wojskowej z AK nie chcieli. Dowódcy AK nie mieli żadnych podstaw do tego, aby przypuszczać, że Józef Stalin pomoże im oswobodzić Warszawę. Podjęcie walki zbrojnej miało jakiś sens jako demonstracja polityczna. Ale trzeźwy osąd sytuacji musiał prowadzić do wniosku, że nie przyniesie ona Polsce realnych korzyści. Powstanie w Warszawie musiało się zakończyć takim samym fiaskiem politycznym jak Operacja Ostra Brama w Wilnie w lipcu 1944 r. Jej celem było zdobycie tej jednej ze stolic I Rzeczypospolitej przez AK po to, żeby wystąpić wobec wkraczających do niej wojsk sowieckich w roli gospodarza. Media zachodnie o udziale oddziałów AK w oswobodzeniu Wilna w ogóle nie poinformowały. A na dodatek, po zakończeniu walk o to miasto, Sowieci uwięzili dowódców oraz wielu szeregowych żołnierzy AK.
Rezygnacja z podjęcia walki zbrojnej również byłaby złą decyzją, ponieważ dałaby Sowietom asumpt do oskarżania Armii Krajowej, że nie chciała bić się z Niemcami. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że nie zaakceptowaliby jej szeregowi żołnierze AK, którzy szkolili się przez cały okres okupacji niemieckiej po to, żeby w powstaniu zbrojnym wywalczyć wolność dla swej ojczyzny. Poczuliby się zdradzeni, gdyby ich dowódcy im tego nie umożliwili.
Taki brak dobrego wyjścia z ówczesnej sytuacji politycznej był skutkiem błędnej strategii przyjętej w drugim roku wojny przez polski rząd na uchodźctwie i jego krajową reprezentację polityczną oraz wojskową. Gdy w czerwcu 1941 r. doszło do zbrojnego konfliktu między dwoma agresorami z września 1939 r., polskie elity polityczne ogłosiły, że jedynym wrogiem Polski są nazistowskie Niemcy, natomiast komunistyczny ZSRR jest sojusznikiem naszego kraju. Nie była to suwerenna decyzja polskiego rządu rezydującego w Londynie, bo wymogła go na nim Wielka Brytania. Premier Władysław Sikorski nie miał właściwie wyboru i musiał pod naciskiem Winstona Churchilla zaakceptować tego nowego alianta, który we wrześniu 1939 r. napadł na Polskę, zagarniając połowę terytorium Polski.
Gen. Sikorski, który przed wybuchem wojny znajdował się w opozycji do rządzących piłsudczyków, miał w Londynie bardzo słabą pozycję. Objął jesienią 1939 r. stanowiska premiera i Naczelnego Wodza jedynie dzięki naciskom Francji i Wielkiej Brytanii. Bez ich protekcji nie miałby na to szans, gdyż większość wojennych emigrantów wywodziła się z rządzącego przed wojną obozu sanacyjnego. Wskutek braku oparcia w polskiej emigracji, Sikorski oraz jego następca od lipca 1943 r. Stanisław Mikołajczyk byli w zakresie polityki zagranicznej jedynie marionetkami w rękach najpierw francuskich, a potem angielskich i amerykańskich. Ten brak samodzielności był najbardziej widoczny w polityce rządu londyńskiego w stosunku do ZSRR.
Wskutek nacisków brytyjskich, Sikorskii zrezygnował z żądania, aby Józef Stalin potwierdził nienaruszalność przedwojennych granic Rzeczypospolitej. ZSRR stał się sojusznikiem Polski, chociaż nie zrzekł się pretensji do zagarniętego w 1939 r. terytorium. Brak potwierdzenia granic w podpisanych w 1941 r. polsko-sowieckich umowach sojuszniczych doprowadził w efekcie do utraty przez nasz kraj Kresów Wschodnich. Równie złym skutkiem zmiany stosunku rządu Sikorskiego wobec ZSRR był zwrot w polityce propagandowo-informacyjnej podziemnego państwa polskiego. Została ona skierowana wyłącznie przeciwko Niemcom. Zlekceważono natomiast zagrożenie dla całości terytorialnej i suwerenności Polski ze strony Związku Radzieckiego. Biuro Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK tłumiło wszystkie próby zwracania uwagi na te kwestie ze strony niektórych polskich intelektualistów. Józef Mackiewicz, który krytkował rząd polski za uległość wobec aliantów zachodnich oraz za lekceważenie zagrożenia sowieckiego, został z inicjatywy wileńskiego oddziału BIP oskarżony o kolaborację z Niemcami i skazany na karę śmierci przez sąd podziemnego państwa polskiego. Na szczęście wyrok nie został wykonany.
Mackiewicz uważał, że padł ofiarą intryg sowieckich wtyczek w Biurze Informacji i Propagandy. BIP był mocno narażony na komunistyczną infiltrację, ponieważ jego szefowie byli w większości ludźmi o poglądach lewicowych (socjaliści i ludowcy). Niektórzy z nich sympatyzowali z forsowaną przed wojną przez ZSRR ideą tworzenia tzw. Frontów Ludowych, które miały powstrzymać rozprzestrzenianie się faszyzmu w Europie. Wskutek tego sprzeciwiali się stawianiu na jednej płaszczyźnie dwóch agresorów, którzy napadli na Polskę w 1939 r. Mackiewicz zarzucał im po wojnie, że prowadząc błędną politykę propagandową, przyczynili się do moralnego rozbrojenia Polaków, którzy nie zostali odpowiednio przygotowani na zetknięcie się z bolszewicką zarazą. Z tego powodu po wojnie wielu z naszych rodaków stało się sowieckimi kolaborantami i współpracowało z PPR przy tworzeniu satelickiego wobec Związku Radzieckiego państwa, które przyjęło nazwę PRL.
Armia Krajowa nie zmieniła swej polityki propagandowo-informacyjnej nawet po zerwaniu przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z polskim rządem na uchodźctwie (stało się to po ujawnieniu w kwietniu 1943 przez Niemców zbrodni katyńskiej). Gdy Armia Czerwona wkroczyła w 1944 r. na terytorium Rzeczypospolitej, AK podjęła próby współdziałania z nią w walce z Wehrmachtem. Władze podziemnego państwa polskiego chciały w ten sposób zrealizować swój strategiczny plan polityczno-militarny noszący kryptonim "Burza". Za każdym razem kończyło się to tak jak w Wilnie. Sowieci aresztowali i zamykali akowców w obozach jenieckich. Mimo to, Komenda Główna AK wciąż uznawała ich za sojuszników. Akowcy przelewali krew w walce z Niemcami, a korzyści militarne i polityczne z tego odnosili jedynie Sowieci.
Dowódcy AK nie zdobyli się na to, żeby przyznać się głośno do tego, że ich strategia polityczna w stosunku do ZSRR była błędna. W 1944 r. było już oczywiste, że Sowieci nie tylko nie są sojusznikami Polski, ale jej wrogami i to o wiele groźniejszymi od pobitych już Niemców. Polski rząd na uchodźctwie nie został poinformowany o ustaleniach konferencji w Teheranie (listopad/grudzień 1943 r.), podczas której alianci zachodni zgodzili się włączyć nasz kraj w sferę wpływów sowieckich. Jednak można się było domyśleć, że właśnie tak się stało, bo Anglia i USA przestały popierać polskie zabiegi o potwierdzenie przedwojennych granic na wschodzie. Polskie elity polityczne powinny zdawać sobie sprawę, że nasz kraj czeka nowa okupacja. Władze podziemnego państwa polskiego powinny były zrezygnować z koncepcji powszechnego powstania przeciwko Niemcom. Przelewanie krwi przez akowców w walkach z rozbitym Wehrmachtem nie miało już sensu, skoro ze wschodu wkraczał inny, potężny wróg. Należało podjąć przygotowania do nowej konspiracji niepodległościowej. Gdyby zostało to odpowiednio uzasadnione propagandowo, to szeregowi żołnierze AK zaakceptowaliby z pewnością rezygnację z koncepcji antyniemieckiego powstania i byliby lepiej przygotowani do działalności konspiracyjnej po wojnie.
Zabrakło jednak przywódcy, który sprostałby nowym wyzwaniom, przed którymi stanął nasz kraj. Nawet po wyjściu na jaw zbrodni katyńskiej, dowódcy AK postępowali tak jakby ZSRR był normalnym krajem, przestrzegającym umów międzynarodowych. Nie brali pod uwagę tego, że Stalin nie cofnie się przed najohydniejszą zbrodnią, żeby osiągnąć swój cel polityczny. Nie przewidzieli, że jest nawet gotów do odnowienia antypolskiego sojuszu z Hitlerem, zawartego w sierpniu 1939 r. Czym innym bowiem, niż realizacją zapisów paktu Ribbentrop-Mołotow, było wstrzymanie sowieckiej ofensywy w sierpniu 1944 r.? Stalin zrobił to, żeby hitlerowcy mogli zdławić Powstanie i zniszczyć stolicę Polski. Przywódcy polskiego państwa podziemnego nie uwzględnili tej możliwości w swoich kalkulacjach politycznych.
Czy takie zachowanie sowieckiego dyktatora można było latem 1944 r. przewidzieć? Ktoś może powiedzieć, że oskarżanie dzisiaj ówczesnych polskich elit o brak wyobraźni politycznej jest nieuczciwe, ponieważ znamy rzeczywistych przebieg wypadków. Nie zgadzam się z tym, bo Józef Mackiewicz ostrzegał przed nadchodzącym ze wschodu bolszewickim zagrożeniem. Nikt go jednak nie chciał słuchać. Omal za swe poglądy nie został zastrzelony przez żołnierzy AK (egzekucję wstrzymał znany pisarz Sergiusz Piasecki).
Jednak polityczny machiavellizm Stalina obrócił się częściowo przeciwko niemu. Wskutek tego, że Sowieci faktycznie pomogli Niemcom zdławić Powstanie Warszawskie, większość Polaków zrozumiała na czym polega prawdziwa natura bolszewizmu. Pamięć o bohaterach ginących na barykadach za wolność Polski obroniła nasz naród przed całkowitą komunizacją. Warszawscy powstańcy nie zginęli na marne. To także dzięki nim Polska znowu jest wolna. Jednak czy ich śmierć była konieczna? Gdyby ich dowódcy wykazali się większą wyobraźnią polityczną, to być może niektórzy z nich doczekaliby wytęsknionej wolności.
Pamięć o bohaterach Powstania Warszawskiego buduje polską tożsamość narodową również dzisiaj, w wolnej już Polsce. Dzieje się tak przede wszystkim dzięki Muzeum Powstania Warszawskiego, stworzonemu z inicjatywy Lecha Kaczyńskiego. Z perspektywy czasu wydaje się, że ogłaszając powstanie, dowództwo AK wybrało lepszą z dwóch złych możliwości politycznych, przed którymi stało w 1944 r. Rezygnacja z podjęcia walki byłaby bolesnym ciosem w psychikę narodu polskiego, tym bardziej, że nie uchroniłaby żołnierzy AK przed represjami i aresztowaniami przez Sowietów.
Z historii trzeba wyciągać wnioski. W tym przypadku są dwa podstawowe. Pierwszy jest taki, że Polska w polityce zagranicznej musi się zawsze kierować własnymi interesami, a one nie zawsze są tożsame z interesami naszych sojuszników. Rząd polski na uchodźctwie popełnił wielki błąd podporządkowując się aliantom zachodnim w polityce zagranicznej, szczególnie w stosunku do ZSRR. Drugi jest taki, że nie wolno z debaty publicznej wykluczać żadnego patrioty, choćby jego poglądy wydawały się bardzo ekscentryczne. Może się bowiem okazać, że to on ma rację. Tak jak słuszność miał Józef Mackiewicz, który przestrzegał przed bezmyślnym realizowaniem przez rząd polski polityki angielskiej i amerykańskiej i wzywał do uznania Sowietów za wrogów Polaków, a nie jego oponenci, którzy za głoszenie tych poglądów doprowadzili do skazania go na śmierć.
Inne tematy w dziale Kultura