Peter Ebdon za kilka dni skończy 40 lat. W zawodowej snookerowej karierze wygral osiem turniejów rankingowych, był mistrzem świata w roku 2002, dwukrotnie wbił brejka maksymalnego.
Nie jestem fanem gry Anglika. Przez lata wpisywał się raczej w klimat snookerowej smuty, poprzez defensywę, przesadną celebrę uderzeń, przeciąganie do maksimum czasu brejka. Ostatnio jednak Ebdon odżył. W jego grze dało się odczuć chęć walki, skłonośc do ryzyka. W kilku turniejach wykonywał uderzenia nie zawsze rozsądne, ale na pewno widowiskowe. Takie "hit and hope","szalone Ebdony".
W oficjalnym rankingu Peter Ebdon balansuje na krawędzi stanów wyższych i mocno średnich. Wygrał co prawda ubiegłoroczny turniej China Open, ale wypadł z pierwszej szesnastki na miejsce osiemnaste. I nie byłoby powodu, żeby o tym pisać gdyby nie ostatnie oświadczenie Anglika:
„Pragnę uprzedzić opinię publiczną, że w moim własnym uznaniu nie będę w stanie zagrać na miarę swoich maksymalnych możliwości podczas eliminacyjnego meczu do Shanghai Masters w przyszłym tygodniu.
Związane jest to z okolicznościami osobistymi, wśród których wymienić mogę mój ponowny ślub mający miejsce w tym tygodniu na Węgrzech. Od czasu udziału w niedawnym turnieju w Tajlandii, nie miałem możliwości trenowania. W momencie, kiedy stanę przy stole do wspomnianego meczu eliminacyjnego, minie mi 10 dni bez gry".
Apel Ebdona, wbrew ocenom komentatorów sportowych wcale nie jest kuriozalny, choć rzeczywiście trochę skłania do uśmiechu. Ten doświadczony snookerzysta doskonale wie, co wpływa na brak koncentracji, słabszą formę fizyczną i ogólną bryndzę w najbliższym turnieju. Oświadczenie Ebdona to komunikat, że będąc w złej formie znacznie bardziej warto powiedzieć prawdę o jej przyczynach, niż tłumaczyć się wydumaną grypą żołądkową, anginą, alergią albo bolem w krzyżu. Bo potem jest obciach.
Panie sportsmenki i Panowie sportowcy: Idźcie drogą Ebdona.
Inne tematy w dziale Sport