W Polsacie News obejrzałem rozmowę Bogusława Chraboty z Czesławem Langiem. Kilka dni przed Tour de Pologne dyrektor imprezy mówił między innymi o kondycji polskiego kolarstwa amatorskiego. Jest bryndza, której prawdę mówiąc trudno się dziwić. Małe kluby co prawda dostają od PZKol sprzęt, ale jak wypowiadał się trener (chyba z Bartoszyc) na tym poziomie są to 1-2 rowery w roku.
Indagowany o historyczną różnicę pomiędzy Wyścigiem Pokoju, a zawodowym kolarstwem Lang cierpliwie wyjaśniał, że było mniej więcej tak, jakby ze szkoły zawodowej od razu pójść na Oxford. Kolarstwo w wydaniu demoludów to dużo mniej kilometrów treningowych, łatwiejsze wyścigi. Kolarz amator przejeżdżał wtedy rocznie około 18 tysięcy kilometrów, podczas gdy zawodowiec na zachodzie przekraczał długość równika i wspinał się w Alpach i Pirenejach. No i inne podejście do treningu.
Od 31 marca na czele Związku,który odpowiada między innymi właśnie za stworzenie dobrego systemu szkolenia kolarzy stoi Ryszard Szurkowski. Lang dał jasno do zrozumienia, że budowanie marki polskiego kolarstwa nie zależy tylko od wyścigu z ponad półwieczną tradycją, ale od konkretnej i jasnej strategii Związku. Jeśli nie będzie rewolucji, to polscy kolarze, nawet ci najbardziej zdolni, którym uda się wejść w zawodowstwo, będą ciągle pomocnikami tych najlepszych.
Rozmowę w Polsacie możnaby uznać za w miarę merytoryczną, gdyby nie ostatnie zdanie prowadzącego, który życzył, aby Tour de Pologne był najważniejszym wyścigiem na świecie. Lang, zawodowiec, skwitował to uśmiechem.
Inne tematy w dziale Sport