Przed sądem stanął generał Wojciech Jaruzelski, oskarżony o zło stanu wojennego, które to zło, zdaniem prokuratury generał zrodził i firmował. Zdaniem obrony generał złu zapobiegał. Przy takich okazjach Rodacy wracają do starej wojenki i ustalają, kto był tej wojny bohaterem, kto zbrodniarzem wojennym, kto dezerterem.
Większość Polaków ma z generałem Jaruzelskim poważny problem, ja takich problemów nie mam, staram się jednak zrozumieć problemy innych. Zgodnie z obowiązującą w Polsce zasadą, że to niewinni muszą się tłumaczyć winowajcom, zacznę od „zarzutu”. Uważam generała za podejrzanego, o winie niech rozstrzygnie sąd. Oczywiście nie tak od razu i nie tak całkiem o ile w ogóle sąd coś rozstrzygnie, to osąd zawsze wysunie się na czoło.
Gdyby pod aktem oskarżenia zbierano podpisy oskarżających, złożyłbym autograf bez wahania. Z dopiskiem. Wysoki narodowy osądzie, tam gdzie giną ludzie, tam gdzie się ludzi upadla reglamentacją ochłapów, cenzurą, jednym obowiązującym myśleniem i tam gdzie się, policyjnym kopem, wrzuca jednostkę do wspólnego wora, są ludzie, którzy za to odpowiadali.
Problemy z oskarżaniem generała Jaruzelskiego mają obrońcy generała. Bardzo dobrze, że generał ma obrońców, to świadczy, że są zachowane reguły państwa prawa. Rozumiem obrońców i ich prawo do bronienia generała Jaruzelskiego, natomiast kompletnie nie rozumiem argumentów obrony. Nie rozumiem, co nie znaczy, że nie chcę zrozumieć. Chcę i aby ułatwić sobie zrozumienie, podzieliłem argumenty obrońców na trzy grupy:
1) Estetyka oskarżonego.
2) Działanie w ramach wyższej konieczności.
3) Patriotyzm i męczeństwo.
Estetyka oskarżonego.
Pewnie nie uda mi się uniknąć ocen moralnych, ale będę się ich wystrzegał, postaram się opierać na ocenach prawnych, na ile się na tym znam i chłodnych, na czym znam się doskonale i co jest w moim interesie. Estetyka oskarżonego, z prawnego punktu widzenia, o ile mi wiadomo, nie ma najmniejszego znaczenia. Dla sądu to, że generał jest postawnym, eleganckim, nienagannie ubranym i wysławiającym się starszym Panem, nie ma najmniejszego znaczenia. Natomiast na „ławie przysięgłych” i publiczności estetyka generała robi wrażenie, przynajmniej na połowie, jak podają badania sondażowe.
Gdy oglądam film, powiedzmy „Milczenie owiec”, mogę sobie pozwolić na bezprawne emocje i kibicowanie lepszym, niekoniecznie uczciwym i dobrym. Przez cały film kibicowałem Hannibalowi Lecterowi, człowiekowi o szerokich horyzontach, wytrawnej erudycji, kiedy trzeba nienagannych manierach, no i geniuszu, który porażał. Dla mnie bohaterem „Milczenia owiec”, był Hanibal Lecter, potem długo, długo nic i agentka Starling. Byłem pod takim wrażeniem Hanibala, że to co jadał Hanibal na obiad i komu skalpował twarz, nie robiło na mnie żadnego wrażenia.
Kompletnie nie obchodziły mnie losy podrzędnego policjanta, którego Hanibal zagryzł i wypatroszył, ani jego los, ani los jego rodziny. Od początku do końca kibicowałem Hanibalowi i nie pozwoliłbym mu zrobić żadnej krzywdy. Biorąc pod uwagę fakt, że generał Jaruzelski nikomu nie wcinał wątróbki i nie popijał gruzińskim zmrożonym koniakiem, jestem bardzo niekonsekwentny w moich fascynacjach bohaterami. Na pierwszy rzut oka tak jest, jednak problem z Panem Jaruzelskim mam taki, że po pierwsze to nie jest bohater mojej bajki, po drugie PRL to nie był film i generał nie był sympatycznym aktorem tego filmu.
Generał odpowiada nie za atrakcyjne sceny i kadry, ale za śmierć Polaków. Dlaczego on odpowiada, przecież do nikogo nie strzelał? Owszem nie strzelał, „ludzie” byli od tego, generał „tylko” siłą podtrzymywał i firmował system, który w ideologicznej wojnie dopuszczał zabijanie ludzi. W tym wypadku trzeba przyjąć reżim i odpowiedzialność wojskową. Nie żołnierz ponosi główny ciężar odpowiedzialności lecz generał podejmujący takie, a nie inne decyzje.
Czy ten generał jest niechlujny, czy malowany, mało mnie zajmuje, tym razem obchodzi mnie los zabitych i ich rodzin. Z czysto cynicznych i osobistych powodów, obchodzi mnie los ofiar. Nie zgadzając się na los szarej masy i wyznaczania zakresu poprawnego myślenia, w czym generał i jego towarzysze celowali, narażałem się generałowi i towarzyszom. Ci co się narażali, na szczęście nie zawsze, jednak o kilka razy za dużo, kończyli tak jak Stoczniowcy w 1970, czy górnicy w 1981. Również i ja mogłem tak skończyć, albo ktoś z mojej rodziny, dlatego identyfikuje się z tymi, co na własną obronę mieli samodzielne myślenie, podczas gdy generał jedynie słuszne i wspólne myślenie wspomagał czołgami, podsłuchami i innymi formami represji.
Działanie w ramach wyższej konieczności.
Drugi argument przemawiający na rzecz generała, to działanie w ramach wyższej konieczności. Jeden z trudniejszych argumentów, zwłaszcza gdy go sprowadzić na płytkie lanie wody. Gdyby nie było stanu wojennego, byłaby radziecka interwencja i rzeź. Jak się bronić przed gdybaniem? Nie ma pojęcia, dlatego mnie nie interesuje, co by było gdyby było, mnie interesuje, co się stało. Generał podejmując decyzję, bierze za nią odpowiedzialność i to mu powie każdy sąd, nawet dziecko.
Stan wojenny miał nas uchronić przed rzezią jakiej nie było, natomiast nie uchronił nas przed ofiarami i represjami, które były. Decyzja generała, bezprawna, nawet w obliczu komunistycznego prawa, przyniosła opłakane skutki, do dziś opłakiwane. Z tego generał musi się wytłumaczyć, bo ani sądu, ani mnie nie interesuje, co generał chciał zrobić, ale to co zrobił. Można rozbudować teorię o konieczności stanu wojennego w drugą stronę.
Skoro wojna domowa był nieuchronna, ponieważ na czele Solidarności stali awanturnicy, to dlaczego 10 milionów członków Solidarności gotowych strzelać i wieszać komunistów, rozpierzchło się do domów. Rozpierzchło się, gdy do walki nadarzyła się wymarzona okazja, to znaczy „spokojni i zrównoważeni komuniści” zaczęli strzelać do Solidarności? Dlaczego awanturnicy nie wezwali narodu do stawienia zbrojnego oporu, albo nie ogłosili powstania narodowego, co jest polską specjalnością. Jestem skłonny uznać, że stało się tak z prostego powodu. Nikt po stronie Solidarności nie chciał walczyć karabinem i na dowód tego, że nie chciał, nie walczył
Czynny opór stawiło kilka tysięcy, no góra kilkadziesiąt, ale nawet Ci „oporni” mieli drelichy zamiast mundurów. Na jakiej podstawie generał i jego zwolennicy twierdzą, że Solidarność była nieobliczalną, nastawianą na konflikt zbrojny opozycją? Tego nie wiemy, nie wiemy nic poza insynuacjami i konfabulacjami. Jest jeszcze kwestia wroga, to znaczy, można „gdybać” dalej, że polskie czołgi były polskie, na radzieckie czołgi naród rzuciłby się z całym impetem.
Radzieckie czołgi stały w Polsce, w wielu miastach. Stał również spory kawałek Armii Radzieckiej i przebierał kamaszami. W ramach bezkarności słowa, różne krzywdzące opinie o Solidarności można propagować, jednak tylko szaleniec może uważać, że Solidarność chciała wojny z Breżniewem. Nikt z zarządu Solidarności nie postulował walki zbrojnej z Armią Radziecką, która nigdzie nie musiała wkraczać, armia w Polsce była i dysponowała wystarczająca siłą sołdatów, aby poradzić sobie z dziesięcioma NSZZ-ami.
Jeszcze bardziej nieuzasadniona jest główna konfabulacja, mianowicie ochota ZSRR do pomagania Polsce. Tego również nigdy nie udało się dowieść, bo też trudno jest dowieść czegoś, co jest bardzo mało prawdopodobne. ZSRR jeśli interweniował, to w zarodku, tak było na Węgrzech i w Czechosłowacji. ZSRR nie dopuszczał do powstania jakiekolwiek antykomunistycznej siły w ramach swojej strefy wpływów. Żelazną logiką radzieckich interwencji, Polska powinna otrzymać bratnią pomoc już w 1980 roku, aby zapobiec legalizacji Solidarności.
Nikt nigdy w ZSRR nie pytał czy podległe ZSRR państwa, chcą czy nie chcą bratniej pomocy, Armia Radziecka broniła „swego” i nikogo nie pytała o zgodę. Jeśli tym razem ZSRR pozwolił na legalizację Solidarności, to wyjaśnienie tego aktu dobrej woli jest jedno.
Breżniew i ZSRR już ledwie łapał ciężki oddech. Wyścig zbrojeń wykańczał, Afganistan kończył dzieło, bojkot olimpiady w Moskwie wbijał ostatni gwóźdź. Początki agonii ZSRR, zmierzającego do nieuchronnej pierestrojki, przedsionka upadku, spowodowały, że ZSRR kłopoty swoich sojuszników miał bardziej w tyle. ZSRR nie miał już siły atakować w zarodku sojuszniczych problemów, bo sam walczył ze swoim przetrwaniem.
Osamotniony generał, gorący zwolennik przerzucania narodowej masakry na międzynarodową odpowiedzialność, co wyraził swoim zaangażowaniem na rzecz interwencji w Czechosłowacji, miotał się z myślami. W 1980 roku jeszcze zabiegał i szukał rad w ZSRR, osamotniony pozwolił Solidarności powstać, licząc, że wszystko jak zawsze się uspokoi, po paru trzynastkach i umownie uregulowanych cenach produktów. Nie uspokoiło się, co więcej zmierzało w kierunku młodej demokracji, w której generał i towarzysze się nie mieścili.
Trzeba było się samemu bronić, a jak ktoś chce się bronić, to najpierw musi z agresora przerobić się na ofiarę. Tak generał opowiedział narodowi bajkę o swojej odpowiedzialności i pokazał demonstrujących z petardami, co miało zwiastować hekatombę. Ze strony opozycji nie padł ANI JEDEN STRZAŁ, generał strzelał od lat, a mimo wszystko, to liderzy Solidarności byli niezrównoważonymi zbrojnymi przywódcami i na tym generał zbudował swój obraz męża stanu. Później ten obraz, pan redaktor, kombatant Michnik, ładnie odrestaurował i powiesił w narodowym muzeum.
Nie wyszło już panu redaktorowi z innym generałem, nawet „nie-oszołomy” uznały esbeka Kiszczaka, kreowanego na „człowieka honoru”, za ideologiczne przegięcie, oszołomstwo i ciemnogród. Tak czy owak i bez względu na wszystko, zbrojnie nie wystąpiła Armia Czerwona, nie wystąpiła Solidarność, zbrojnie wystąpił tylko generał Jaruzelski z towarzyszami. Takie są fakty do sądu, mity i przypuszczenia choć intrygujące i zabawne, do sądu się nie nadają. Pozwoliłem sobie na dłuższe gdybanie, tylko po to, żeby pokazać gdybanie. Na tym gdybaniu jest oparte wątłe alibi generała. Gdybałem, żeby pokazać jakie to łatwe i bez znaczenia.
Jeśli nawet założyć litościwą tezę, że generał nie chciał źle, to generał na pewno źle ocenił sytuację. Co więcej generał wiedział z kim ma do czynienia i wiedział, że to nie bandyci, tylko ludzie domagający się swoich praw i owoców pracy. Swojego prawa do normalnego kraju, swojego prawa do głosu i wielu innych rzeczy, na które ciężko pracowali i co generał, z towarzyszami, za żółtymi firankami konsumował.
Patriotyzm i męczeństwo.
Trzeci argument. Generał męczennik, patriota. Pełna zgoda, łatwego życia generał nie miał od urodzenia do wieku średniego i nie ma łatwego życia dziś. Ale od 1945 roku do 1989 roku, takie życie jak miał generał, to rzadko kto miał. Zawsze po właściwej stronie i zawsze z butami w ostrogach. Z kolei takie życie jakie generał z towarzyszami urządził nam, mamy niestety, w niektórych fragmentach, do dziś. Nie kwestionuję, ani syberyjskiego wygnania, ani bohaterstwa w czasie II Wojny Światowej, za ten fragment życiorysu nawet Prezydent Kaczyński chciał i powinien odznaczyć generała.
Nie sposób się jednak godzić na to, że w związku z patriotyczną, kombatancką i męczeńską przeszłością, generał nie powinien odpowiadać za nie tak dawną, jeszcze ciepłą, prawie teraźniejszość. To jest tak jak z tymi wypowiedziami na gorąco. Pani kochana, takie grzeczne dziecko, zawsze pomógł zakupy nieść, mówił dzień dobry i w szkole taki grzeczny, nie wierzę, że to on zgwałcił i zabił.
Jak wiemy, na przykład w takiej brutalnej Anglii, podobne argumenty nie mają dla sądu znaczenia, dla sądu liczy się badanie DNA, nawet drugie i nawet jeśli pierwsze się nie udało. Wiem, że w dzieciństwie generał był grzecznym bogobojnym katolikiem, w młodości cierpiał na Syberii i walczył jak lew na froncie, ale brał udział w zabójstwach i to wielu, to trzeba wyjaśnić badaniami DNA, nie opinią publiczną.
Trzeba też pamiętać, że jeśli chcemy osądzać generała, nie możemy tego robić metodami stosowanymi przez ukochany system generała. Jeśli rozmienia się akt oskarżenia na małostkowe incydenty, oskarżony zdobywa przewagę psychologiczną i sympatię ławy przysięgłych. Paradoksem jest to, że spora grupa oskarżających generała, zachowuje się poniżej poziomu tych, co generała bronią, to nie ułatwia zadania prokuratorom i sędziemu, to ułatwia zadanie adwokatom.
Generała powinniśmy ozłocić orderami za wszelkie bohaterskie czyny i wywiesić je na więziennym drelichu, który za czyny podłe, należy mu przynajmniej przymierzyć. Nie chodzi tylko o stan wojenny, generał ma wiele podłości na sumieniu. Wprowadzanie i utrwalanie stalinizmu, czystki antysemickie w 1968 roku, strzelanie do Czechosłowacji, strzelanie do stoczniowców w 1970 roku i górników w 1981 roku. Firmowanie siermiężnego systemu, upodlającego ludzi i czerpanie z tego osobistych korzyści. Represjonowanie, więzienie i traktowanie policyjnym butem, wszystkich myślących inaczej niż generał i towarzysze.
Wiek, powierzchowność, szlachetna przeszłość generała i teraźniejszy prymityw niektórych zachowań wrogów generała, mogą wzbudzać emocje i skłaniać do sympatii. Mnie jednak interesuje co na to wszystko sąd, bo jak widomo są rzeczy, które podlegają ocenom krytycznym i takie, które cywilizowane społeczeństwa ścigają z mocy prawa. Dramat „publicznej debaty”, wokół Wojciecha Jaruzelskiego polega też na tym, że ci co go słusznie oskarżają, w bezsilności stają się prymitywni. Natomiast ci co niesłusznie generała bronią, mają „zaplecze”, które daje im spokój i chłód argumentacji.
Zaplecza przejąć się nie da i nie ma potrzeby, ale chłód i spokój argumentów oskarżenia, jest niezbędny. Proces sądowy to jest jednak pewna emocjonalna gra, aby wygrać, trzeba o tym pamiętać. Wysoki narodowy osądzie, za haniebne czyny stanu wojennego, które generał popełnił, domagam się dla generała uczciwego procesu i sprawiedliwego wyroku. Jednocześnie, dla przejrzystości oskarżenia, zwalniam z zarzutów ZSRR i Solidarność, za czyny stanu wojennego, których nie popełnili.
Inne tematy w dziale Polityka