Po okresie błędów i wypaczeń, których dopuszczaliśmy się na salonie24, wchodzimy w nowy etap. Obiecujemy, że artykuły będą pojawiać się co najmniej raz w tygodniu. Postaramy się by autorzy publikacji prowadzili dialog z blogerami.
Nasza domena salonowa będzie stale się rozwijać. Skargi, prośby, zażalenia prosimy kierować na adres redakcja@polskaxxi.pl.
..................................................................................................................
Według doniesień prasowych szumnie zapowiadana nowelizacja Ustawy Prawo budowlane skończy się na pozornej rewolucji. Rzeczywiście, nie trzeba będzie uzyskiwać pozwolenia na budowę, pojawi się za to konieczność uzyskania urzędowego wpisu do rejestru robót budowlanych i pozostanie obowiązek zatwierdzenia projektu budowlanego w postępowaniu administracyjnym. Dla osób mających styczność z procesem budowlanym taka perspektywa budzi co najwyżej uśmiech politowania. Doświadczony inwestor doskonale wie, że właśnie uzgadnianie i zatwierdzanie projektu budowlanego jest największą przeszkodą w szybkim rozpoczęciu inwestycji i utrudnia ewentualne zmiany w jej trakcie.
Jedynym sensownym rozwiązaniem w tej materii jest całkowite zniesienie pozwolenia na budowę oraz, co za tym idzie, obowiązku sporządzania projektu budowlanego, który jest wykonywany głównie dla zaspokojenia wymagań ustawowych i, oprócz licznych pieczęci, nie posiada większych wartości technicznych. Składa się on z projektu zagospodarowania terenu zawierającego m.in. usytuowanie obiektu na działce, opisów, obliczeń głównych elementów konstrukcji oraz bardzo ogólnych rysunków konstrukcyjnych i architektonicznych, na podstawie których wykonawca nie jest w stanie zrealizować dużej inwestycji (do tego celu służy projekt wykonawczy).
Urząd po otrzymaniu wniosku o wydanie pozwolenia na budowę zatwierdza projekt budowlany. Zgodnie z ustawą sprawdza w nim wyłącznie liczbę pieczątek potwierdzających uzgodnienie rozwiązań projektowych (np. ze specjalistą od spraw p. poż.) oraz poprawność usytuowania budynku na działce w stosunku do przepisów budowlanych i miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Ot, cała robota, która nie dość, że nie gwarantuje, że obiekt będzie „ładny” i bezpieczny to trwa do 65 dni (wg nowelizacji 30 dni) i jest wymagana dla większości rodzajów budowli poczynając od altanek ogrodowych o powierzchni większej niż 25m2 (sic!).
Tymczasem inżynier projektant i architekt posiadający potwierdzone egzaminem uprawnienia budowlane projektując obiekt nie zajmują się niczym innym niż przestrzeganiem norm i przepisów budowlanych (m.in. dotyczących bezpieczeństwa p.poż i BHP) oraz zgodnością usytuowania budynku na działce w stosunku do miejscowego planu zagospodarowania czy w przypadku jego braku z decyzją o warunkach zabudowy.
Kontrolowanie ich pracy jest wynikiem braku zaufania Państwa do obywatela. To tak jakby chirurgowi nakazywać uzyskanie pozwolenia na każdą wykonywaną przez niego operację! Urząd sprawdza coś, do czego inżynier i architekt zostali powołani i z tego tytułu ich profesje są prawnie uznane jako zawody zaufania publicznego. To oni są odpowiedzialni, w świetle Prawa Budowlanego, za prawidłowe zaprojektowanie i wykonanie obiektu. Przed ich błędami nie uchroni nas urzędnicze sprawdzanie pieczątek w projekcie budowlanym. Urząd mógłby teoretycznie strzec nas przed błędami projektowymi, gdyby jego pracownicy mieli prawo do merytorycznej kontroli obliczeń konstrukcyjnych, ale wtedy mielibyśmy do czynienia z brakiem jakiegokolwiek zaufania do projektanta. Obecnie każdy rozsądny inżynier, gdy ma wątpliwości względem proponowanych przez siebie rozwiązań, za nim się pod nimi podpisze, konsultuje je ze specjalistycznymi rzeczoznawcami.
Ktoś jednak może zadać pytanie, co w przypadku nierzetelnych, niedouczonych projektantów… Cóż, w każdej branży zdarzają się czarne owce. Ich naturalnej eliminacji dokonuje niewidzialna ręka rynku oraz sprawny nadzór budowlany, zarówno inwestorski jak i państwowy, który weryfikuje realne wykonawstwo rozwiązań projektowych w trakcie i po realizacji inwestycji.
Przeciwnicy zniesienia pozwolenia na budowę obawiają się również tego, że po jego zlikwidowaniu, inwestor będzie mógł budować tam gdzie ma ochotę, nawet na działce nie należącej do niego. Teoretycznie taka możliwość istnieje, ponieważ częścią składową wniosku o uzyskanie pozwolenia na budowę jest posiadanie prawa do dysponowania działką na cele budowlane. Nie oznacza to, że w przypadku braku pozwoleń na budowę inwestorzy rzucą się do budowania na nie swoich gruntach. Prawdopodobieństwo takiej utraty inwestorskich zmysłów jest niewielkie, a nawet gdyby tak się stało, to do działania przystępuje wtedy Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, który zatrzymuje proces budowlany oraz wymiar sprawiedliwości – niestety powolny, ale to już temat na inny artykuł.
Szymon Hotała – mgr inż. budownictwa z uprawnieniami do pełnienia samodzielnych funkcji technicznych w budownictwie, radny rady miejskiej Wrocławia, członek Komisji Infrastruktury Komunalnej. członek zarządu stowarzyszenia Dolny Śląsk XXI.
............................................................................................................