W „Rzeczpospolitej” z dnia 27.03.2008 r. w artykule „Polska potrzebuje drugiego Trybunału Konstytucyjnego” Rzecznik Praw Obywatelskich zajmuje się coraz bardziej palącą kwestią niewykonywania przez administrację publiczną orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, a także powiększających się zatorów w rozpoznawaniu spraw przez Trybunał. Skala obu tych niepokojących zjawisk wskazuje na to, że mamy do czynienia z problemem strukturalnym, mającym swe źródło w procesie stanowienia prawa. W tej sytuacji nie jest wystarczająca, zdaniem rzecznika, kontrola Trybunału, wykonywana z natury rzeczy ex-post, konieczne jest przesunięcie ciężaru kontroli jakości stanowionego prawa na sam początek procesu legislacyjnego.
Właściwym lekarstwem miałoby być powołanie Rady Stanu - specjalnego, niezależnego organu opiniodawczego, swoistego lustrzanego odbicia Trybunału Konstytucyjnego, zajmującego się, podobnie jak Trybunał, jakością stanowionego prawa, tyle że nie na końcu - ale na początku procesu legislacyjnego. To czy, powołanie kolejnego organu państwowego, tym razem o konsultacyjnym charakterze, może być właściwym remedium na niską jakość tworzonego prawa można wątpić co najmniej z jednego, zasadniczego powodu.
Otóż, powszechnie wiadomo, że psucie ustaw nie następuje wcale na etapie opracowywania ich projektów, tylko później – wtedy kiedy projekt staje się przedmiotem parlamentarnej obróbki. Jakkolwiek wysokie standardy prac legislacyjnych wyznaczałaby Rada Stanu jest jeszcze wystarczająco wiele okazji do zmian opiniowanych przez nią projektów.
Nie może budzić wątpliwości, że konieczny jest stały monitoring całego procesu legislacyjnego od opracowywania projektu po jego ostateczne uchwalenie. Problem w tym w jaki sposób można to zrobić? Powoływanie kolejnego państwowego urzędu jest nie tylko bezsensowne, ale i wątpliwe konstytucyjne. No bo niby czym taki organ miałby się zajmować? Kontrolowaniem Parlamentu, dublowaniem jego prac? Nie tędy droga. W takim razie którędy?
Można zaryzykować tezę, że jest to miejsce dla organizacji pozarządowej, choć finansowanej miedzy innymi, ze środków publicznych – na przykład fundacji. Nie jest przypadkiem, że wskazana została akurat fundacja – poniższy projekt odwołuje się bowiem do doświadczeń konkretnej fundacji - Fundacji Wolnego Oprogramowania (FSF).
Znaczenie Ruchu Wolnego Oprogramowania, bo o nim teraz będzie mowa, dziecko genialnego hakera Richarda M. Stallmana wykracza daleko poza ograniczony obszar nowoczesnych technologii. Oburzenie wybitnego programisty na praktyki producenta zamykającego dostęp do kodu źródłowego sterującego sprzętem oprogramowania zaowocowało nie tylko powstaniem szeregu znakomitych narzędzi informatycznych takich jak kompilator GCC czy edytor Emacs (oraz wielu, wielu innych), a także powstaniem projektu GNU, powołaniem Free Software Foundation oraz opracowaniem Generalnej Licencji Publicznej. Z projektu Stallmana wywodzi się także po części bliźniaczy, po części konkurencyjny, ruch Open Sources, to właśnie temu projektowi zawdzięcza swoją niebywałą karierę system operacyjny GNU/Linux.
Co ma jednak wspólnego wolne oprogramowanie z działalnością polskiego Sejmu? Oczywiście nie chodzi o to, aby FSF zajęła się monitoringiem procesu stanowienia prawa w RP. Chodzi o to, aby w procesie takim wykorzystać doświadczenia ruchu wolnego oprogramowania. Sukces tego ostatniego nie sprowadza się, jak to już zostało powiedziane, wyłącznie do obszaru technologii. Wypracowane przez niego metody realizacji założonych celów doskonale nadają się do realizacji także celów politycznych, co nie może dziwić bo cele ruchu od samego zarania miały właśnie nie techniczny, ale polityczny charakter, co zresztą wielokrotnie podkreślał sam Stallman.
Sformułowany powyżej postulat twórczego wykorzystania dorobku wolnego oprogramowania nie jest niczym nowym. W Polsce podnoszony jest chociażby przez prof. Jadwigę Staniszkis
„W tej chwili, autorami najbardziej pomysłowych rozwiązań, i widać to w Unii Europejskiej szczególnie, pomysłowych rozwiązań w sferze władzy, są ludzie kiedyś związani z ruchem otwartego oprogramowania. (...) To, co w tej chwili przebija się do świata polityki, to jest właśnie myślenie takie, jakie w tych najbardziej nowatorskich systemach, stworzonych w świecie internautów. Myślę, że ci politycy, którzy używają mediów elektronicznych: blogów, czatów, itd. jako okienka telewizyjnego, nie zdają sobie sprawy, że chodzi o nowy sposób myślenia, przekazywany czasami tradycyjnie i jest właśnie tym, co się teraz przebija i tylko ten typ władzy w przyszłości będzie możliwy do zaakceptowania przez nowe pokolenie.”
Czy jednak metody wypracowane z takim powodzeniem przy realizacji projektów informatycznych można w ogóle wykorzystać w procesie stanowienia prawa? Jestem przekonany, że warto w każdym razie spróbować. Sam Williams w swojej głośniej biografii Richarda Stallmana opisuje ten moment, podczas prac nad licencją GPL, w którym zwrócono uwagę na podobieństwo miedzy zapisem normy prawnej, a zapisem kodu źródłowego oprogramowania. Podstawowe zasady GPL są logiczną konsekwencją założeń ruchu wolnego oprogramowania - to wynik doświadczeń niezależnych programistów opisany językiem normy prawnej.
Jeśli zatem dorobek ludzi zaangażowanych w ruch wolnego oprogramowania wykracza daleko poza świat nowoczesnych technologii to dlaczego z nich nie skorzystać w procesie stanowienia prawa? Jeśli istnieje „intelektualne pokrewieństwo” między normą prawną, a zapisem kodu programu to dlaczego przy tworzeniu tego pierwszego nie skorzystać z doświadczeń nabytych przy tworzeniu tego drugiego?
Nie można oczywiście nie brać pod uwagę zastrzeżeń tych wszystkich sceptyków, dla których sukces programistów spod znaku GNU wcale nie jest gwarancją sukcesu w innych niż informatyka dziedzinach. Sami zwolennicy ruchu przyznają, że nie wszystkie cele udało się zrealizować – trudno przejść do porządku nad tym, że nie udało się zrealizować zbudowania od podstaw w pełni wolnego, unixowego systemu operacyjnego. Przed ostateczną porażką uratował cały projekt Linus Torvalds, który przyczynił się w ten sposób do powstania heretyckiego odłamu ruchu, któremu nadano nazwę Open Sources.
Rozłam wynikał nie tylko z odmienności celów jakie zaczęli stawiać sobie poszczególni programiści, ale także z przyczyn bardziej prozaicznych, choć dla nas wcale nie mniej istotnych – z radykalnie odmiennych metod zarządzania projektem. Znakomicie uchwycił tę różnicę jeden z liderów Open Sources – Eric Raymond w swoim głośnym eseju „Katedra i bazar”. Według Raymonda projekt Stallmana to zapierające dech w piersiach dzieło genialnego konstruktora – sięgająca nieba, strzelista, katedra. Dzieło idealne i skończone, wyraz geniuszu jego twórcy, który nie dopuszcza żadnych kompromisów, ani co do celu, ani co do drogi w jego osiągnięciu. Inaczej z projektem Linusa Tordvaldsa. Linux jest dziełem powstałym trochę z przypadku, trochę dla zabawy, jak to przyznał sam jego twórca. Praca nad Linuksem w żaden sposób nie przypomina placu budowy katedry, raczej hałaśliwy, tętniący życiem bazar, a sam Torvalds nie przypomina natchnionego architekta – raczej wiedzionego fenomenalną intuicją znakomitego organizatora, który w umiejętny sposób potrafi stworzyć warunki innym tak, aby końcowy efekt był nie mniej imponujący niż dzieło Stallmana.
Osobiście uważam, że bardziej przydatne dla projektu kontroli procesu stanowienia prawa jest model działania wypracowany przez Torvaldsa. Tętniący życiem bazar jest chyba bardziej odpowiednim instrumentem sprawowania takiej kontroli niż model „katedralny”. Jeśliby odwołać się do sugestywnego porównania Raymonda to postulowana przez RPO Rada Stanu miałaby być właśnie taką katedrą – grono kilku, czy też kilkunastu, prawników pracujących samodzielnie w zaciszu swoich gabinetów. Model bazarowy wydaje się o wiele bardziej przydatny do realizacji projektu, w którym to kontrola nad procesem legislacyjnym oddana jest w ręce samych obywateli. Jedyne czego im tak naprawdę potrzeba to właśnie dobrego organizatora, którego zadaniem jest stworzenie ochotnikom właściwych warunków, bo to na pracy ochotników, podobnie jak to ma miejsce w ruchu Open Sources, cała kontrola ma się opierać.
Jeśli zatem zgadzamy się, że istnieje potrzeba systematycznego monitoringu procesu stanowienia prawa, jeśli zgadzamy się, że powołanie kolejnego państwowego organu nie gwarantuje znaczącej poprawy, to spróbujmy przekazać go bezpośrednio w ręce obywateli. Rozważmy zatem ustanowienie fundacji, która stanowiłaby zaplecze finansowane i organizacyjne dla całego przedsięwzięcia. Zapewnienie logistyki jest, jak uczy doświadczenie, czymś absolutnie koniecznym – wiele znakomicie zapowiadających się projektów umarło śmiercią naturalną właśnie z powodu braku odpowiednich środków. Fundacja zapewniałaby zatem niezbędne wsparcie logistyczne i finansowe, natomiast to wcale nie do niej należałaby wykonywanie właściwej kontroli na procesem legislacyjnym – ta opierałaby się na pracy ochotników.
W tym miejscu konieczne jest istotne zastrzeżenie. Otóż, w całym projekcie nie chodzi oczywiście o to, aby w procesie stanowienia prawa zrezygnować z pracy profesjonalnych legislatorów. Zamiana lepiej lub gorzej (podobno gorzej) wynagradzanych fachowców od legislacyjnej roboty na pospolite ruszenie ochotników jest oczywiście pomysłem zupełnie absurdalnym i nie o to w tym wszystkim chodzi. Zaangażowanie ochotników ma stanowić uzupełnienie pracy legislatorów, więcej, ma stanowić wsparcie dla ich wysiłku, poprzez upublicznienie całego procesu stanowienia prawa, od samego początku do samego końca, ma stanowić gwarancję poprawy jego jakości. W każdym razie wsparcie takich ochotników pozwoliłoby uniknąć legislatorom kompromitującej wpadki, takiej jak ta opisana w serwisie Piotra Waglowskiego.
Artur Kmieciak - od 1996 r. prowadzi Indywidualną Kancelarię Adwokacką w Łodzi. Specjalizuje się w zagadnieniach prawa nowoczesnych technologii, w szczególności problematyką dotyczącą kryptografii oraz bezpieczeństwa sieciowego. W ostatnim czasie zajmuje się problematyką podpisu elektronicznego, ze szczególnym uwzględnieniem wdrożenia bezpiecznego podpisu elektronicznego w administracji publicznej. Jest osobą odpowiedzialną przez Prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej za przygotowanie projektu wdrożenia bezpiecznego podpisu elektronicznego w polskiej adwokaturze.