Jego życiorys to polska wersja „american dream”: nie mając nic, zbudował największe imperium prasowe przedwojennej Polski i jedno z największych w Europie.
Kiedy przeglądamy Narodowe Archiwum Cyfrowe, zdecydowana większość zdjęć z czasów II RP pochodzi ze zbiorów „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Ten tytuł w latach 30. XX wieku zdominował rynek prasy polskiej, a stworzył go skromny i raczej kiepski – patrząc na to, co stworzył potem, to chyba: na szczęście kiepski – nauczyciel gimnastyki Marian Dąbrowski.
Zbił interes na… krzyżakach
Urodził się w 1878 r. w Mielcu, w biednej, wielodzietnej rodzinie inteligenckiej. W 1907 r. ukończył filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Osiadł w Krakowie i w Gimnazjum im. Jana Sobieskiego podjął się nauczania gimnastyki. Był też instruktorem „Sokoła” – pionierskiego towarzystwa wychowania fizycznego, którego członkowie przyczynili się do powstania wielu klubów sportowych i Związku Harcerstwa Polskiego. Ale Polska jeszcze wówczas na mapę Europy nie wróciła po ponad setce lat rozbiorów, zaś filozof Dąbrowski nie okazał się stworzony do gimnastyki – komisja oświatowa wystawiła mu negatywną opinię. Nie zdał egzaminu nauczycielskiego. więc musiał rzucić pracę.
I kombinować, jak życie się utrzymać. Od wczesnych lat musiał na siebie zarabiać, także na swoją edukację. Jak? Przekazy są różne: podobno handlował obrazkami świętych, pocztówkami, papierem. Był w tym niezły, ale to nie był godziwy zarobek. W końcu – tak samo, jak wielu humanistów robi do dzisiaj - skierował swoją uwagę na media.
Najpierw podpatrywał ich pracę: przez „Sokoła” nawiązał współpracę z „Przeglądem Gimnastycznym”, gdzie już w 1900 r. prowadził dział sportowy; po epizodzie nauczycielskim zaś praktykował w tygodniku „Ilustracya Polska”, gazetach „Nowiny. Dziennik Ilustrowany dla Wszystkich” i „Nowiny dla Wszystkich”. Wziął ślub z Michaliną Dobijówną, która wniosła ze sobą niemały posag – dzięki niemu wszedł do spółki „Postęp”, wydającej narodowy dziennik „Głos Narodu”. Ale ten nie przynosił dochodu. Wreszcie w 1910 zrobił „interes życia”.
W dawnej stolicy Rzeczypospolitej hucznie uczczono 500-lecie zwycięstwa króla Polski Władysława Jagiełły i księcia litewskiego Witolda nad zakonem krzyżackim, m.in. odsłaniając Pomnik Grunwaldzki i organizując wielkie spotkanie paramilitarnego Związku Strzeleckiego, z którego powstały potem Legiony Polskie. Po trwających kilka dni uroczystościach na krakowskich Błoniach pozostały drewniane konstrukcje. Miejskie władze szukały kogoś, kto zajmie się tymi „śmieciami” i podjął się tego właśnie Dąbrowski wraz z kilkoma żydowskimi wspólnikami. Z „pogrunwaldzkich” odpadów zbudowali drewnianą budę, dzięki której mieli organizować wzloty aeroplanów na Błoniach. W baraku występowali artyści cyrkowi i wyświetlano pierwsze filmy. Rozrywka była na tyle intratna, a drewniany obiekt dość warty, by wystarczyło na założenie własnej gazety. Wkrótce spłacił wspólników.
Pierwszy numer „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” ukazał się 18 grudnia 1910 roku. Pierwsze siermiężne wydania z biegiem czasu zmieniły się w prasę na porządnym poziomie. A Dąbrowski zarabiał i krok po kroku dominował rynek: cztery lata później przejął „Nowiny”, zaś gdy zaczęła odradzać się Polska – w 1918 roku – przystąpił ostro do budowy koncernu prasowego. W 1927 roku przejął kolejne pismo – „Nową Reformę” – i szedł dalej.
Stworzył lub rozbudował w sumie 11 czy 12 oddziałów terenowych, m.in. w Łodzi, Lwowie, Katowicach, Zakopanem, Toruniu i Warszawie. Zatrudnił korespondentów zagranicznych. Dzięki tej sieci dziennikarzy miał w gazecie najświeższe informacje z kraju i ze świata. Do tego stworzył własną, całodobową stację nasłuchu w kilku językach (wcześniej przechwytywał wojskowy nasłuch) i jako pierwszy wprowadził przesyłanie zdjęć prasowych drogą radiową, tzw. fototelegrafię, by zawsze być o krok przed konkurencją. Całą tą nowoczesność i możliwości podkreślano w gazecie:, w opisach autorów, źródeł, a nawet podpisach pod zdjęcie. Bo to też był element marketingu: są najszybszą, najlepszą, najnowocześniejszą gazetą docierającą w każdy zakątek globu.
„IKC” z sensacyjnej bulwarówki, rywalizującej z „Gońcem Krakowskim” i właśnie „Nową Reformą”, zmienił się w dziennik ogólnopolski, poważny i nowocześnie redagowany. Miał sześć wydań terenowych, kilkanaście dodatków tematycznych i podobno milion czytelników dziennie (kolportowany też nowocześnie, koleją i ciężarówkami, był do dostania nawet za granicą). W szczytowym okresie gazeta osiągała nakład 180 tysięcy egzemplarzy i dominowała na rodzimym rynku aż do 1939 roku.
Redakcja sama siebie chwaliła: „Dzisiaj już wszystkie poważne dzienniki polskie zniewolone przykładem »Kuriera« mają tygodniowe dodatki ilustrowane i dlatego możemy mówić śmiało, że zapoczątkowaliśmy w polskiej publicystyce codziennej nowy okres”.
Newsy z „gratisem”
Jak „IKC” mógł rozwijać się tak szybko? Otóż największy potentat prasowy okresu międzywojennego podejmował odważne decyzje i nie szczędził wydatków na realizację śmiałych planów. Był otwarty na pomysły, szukał innowacji, licząc na szybki i spory zysk.
„Dąbrowski znany był z niekonwencjonalnych metod marketingowych. Jako pierwszy wprowadził coś, co dzisiaj wydaje się oczywistością, ale w jego czasach było zupełną nowinką: razem z paczkami wydawanych przez siebie gazet wysyłał sprzedawcom dwustronnie zadrukowane płachty papieru informujące o tym, co można znaleźć w najnowszym numerze »IKC«. Nie był to jedyny sposób Dąbrowskiego na zwiększenie czytelnictwa jego gazet. Do dzienników dołączał różne „gratisy” (skąd my to znamy...). Czasem to była książka, czasem zeszłotygodniowy numer »Światowida«” – pisał o jego pomysłach w Tygodniku TVP Tomasz Müller, który wraz z reżyserem Rafałem Geremkiem i Markiem Stremeckim napisał scenariusz do filmu dokumentalnego o Marianie Dąbrowskim „Przepis na sukces. Historia największego magnata prasowego II RP” (koprodukcja Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego, Muzeum Historii Polski i Telewizji Polskiej).
Skąd pamiętamy takie „dodatki” do czasopism? Z lat 90. XX wieku! A przedwojenny magnat prasowy robił to aż 60 lat wcześniej. I jak pod koniec zeszłego wieku, tak i w latach 30. ten pomysł na pozyskiwanie czytelnika nie podobał się konkurencji. „Wydawcy prasy zawarli więc porozumienie, w myśl którego takie praktyki miały być zakazane. »IKC« stosował się do umowy, ale do czasu. Jedna z małych, prowincjonalnych gazet wyłamała się z porozumienia, co natychmiast sprowokowało Dąbrowskiego do uznania, że umowa jest martwa, więc nie musi jej przestrzegać. Mógł sobie na to pozwolić. Był prawdziwą potęgą. Także finansową” – konkludował Tomasz Müller.
Żeby zdobyć przewagę, magnat nie wahał się użyć nie tylko kosztownych, ale i kontrowersyjnych metod. Między 1931 a 1934 rokiem cała Polska żyła sprawą Rity Gorgonowej, oskarżonej o zabójstwo Elżbiety, córki lwowskiego architekta Henryka Zaremby. Gorgonowa prowadziło mu dom, w końcu zbliżyli się do siebie i żyli w konkubinacie (urodziła mu co najmniej jedną córkę, drugiej, która przyszła na świat w więzieniu, nie uznał), ale Lusia sprzeciwiała się związkowi ojca. Poszlakowy proces był najgłośniejszym w międzywojennej historii Polski, a żeby zmonopolizować relacje z niego „IKC” wykupił… wszystkie łącza telefoniczne ze Lwowa. Dla młodszych czytelników: nie było wówczas telefonów komórkowych, tylko linie „na kablu”. W ten sposób wydawnictwo utrudniło pozostałym tytułom przekazywanie informacji z procesu pierwszej instancji do swoich redakcji i zyskało rozgłos jako najszybsze.
„Dziennik Polski” cytował taką opinię krakowskiego pisarza i literaturoznawcy Michała Rusinka: „Inne gazety w Polsce się nie liczyły. »Czas« był nudny, mało czytany; »Głos Narodu« też ledwie dychał, więc redaktor naczelny »IKC« chodził jak paw po Krakowie, rozdzielał łaski, nagany, pochwały czy też bił po łapach swoich wrogów...”.
Krew, skandal i coś dla wyższych sfer
Dąbrowski chciał wciąż pomnażać dochody – skoro doniesienia z procesu lwowskiego cieszyły się taką popularnością, to kiedy sprawa trafiła do sądu krakowskiego, rozpoczął wydawanie popołudniówki poświęconej właściwie „Gorgonowa case”. Nic dziwnego, że zarzucano wydawnictwu pogoń za sensacją i kuszenie seksem.
Cztery lata magnat wydawał też pionierskie w branży pismo: „Tajny Detektyw – Ilustrowany Tygodnik Kryminalno-Sądowy”. Prostym językiem, za to sugestywnie opisywało ono zbrodnie, skandale obyczajowe, czy świat wyższych sfer. Miało świetną szatę graficzną, a artykuły okraszało wieloma zdjęciami: przestępców, ofiar morderstw, wypadków i samobójstw, fotografie miejsc i narzędzi zbrodni czy z wizji lokalnych. Reporterzy towarzyszyli śledczym w pościgach za przestępcami. Pismo przypominał więc dzisiejsze, najbardziej poczytne „bulwarówki”, a jego nakład też był podobny – miał sięgać 100, czy nawet 300 tys. egzemplarzy.
Ukazywało się cztery lata, od 1931 do 1934 roku. Zostało więc zamknięte niedługo po zakończeniu sprawy Gorgonowej (Sąd Najwyższy oddalił kasację we wrześniu 1933). Ale przestało się ukazywać nie z powodu spadku zainteresowania czytelników, bo do końca było bardzo dochodowe.
Powodem były naciski środowisk kościelnych, prawicowych i policji. Zaatakowały Dąbrowskiego, że jego pismo ma zły wpływ na młodzież, epatuje okrucieństwem i ma półpornograficzny charakter. Że relacje ze śledztw uprzedzają sprawców, a zdjęcia i opisy to wręcz instruktaż, jak fałszować pieniądze, dokonywać włamań i napadów. Gdy do „czerpania natchnienia” z pisma przyznali się oskarżeni o morderstwo, Dąbrowski zamknął tygodnik.
Po zamknięciu „Tajnego Detektywa” stworzył ekskluzywny tygodnik dla elit finansowych i wyższych sfer – „As”. Był drogi, wyśmiewany za infantylizm, ale sprzedawał się w 50-60 tysiącach egzemplarzy.
„Stał się prekursorem na rynku, jeśli chodzi o tworzenie magazynów tematycznych, także prasy kobiecej, był też znakomitym dziennikarzem, miał świetny instynkt i »nosa« do dobrych tekstów i dobrych autorów. Politycznie lawirował tak, aby zwiększyć potęgę swojego wydawnictwa, nigdy jednak nie zwalniał pracowników ze względów politycznych. Dosłownie z niczego stworzył najpotężniejszy koncern pasowy przedwojennej Polski i jeden z największych w ówczesnej Europie, ale przede wszystkim był wyśmienitym przedsiębiorcą i to bez formalnego wykształcenia w tej dziedzinie; dzisiaj takich ludzi nazywa się »self-made man«” – pisało o nim Muzeum Historii Polski.
Nadał charakter Krążownikowi Wielopole
Tak, Marian Dąbrowski miał biznesową intuicję. Podglądał konkurencję i tak trafił w Wiedniu na maszyny drukarskie nowej generacji, produkowane na amerykańskiej licencji. Musiał tam przez kilka lat drukować częściowo kolorowy i bogato ilustrowany tygodnik „Światowid”, który miał wysokiej jakości zdjęcia i wyprzedzał edytorsko swoje czasy, więc jego wymaganiom nie była w stanie sprostać żadna drukarnia w Polsce. Wydawca zdecydował więc, że musi mieć to co najnowocześniejsze. Kupił urządzenia i sprowadził z Austrii specjalistów, by zaczęli druk i nauczyli Polaków obsługi maszyn.
Lubił się chlubić swoją nowoczesną drukarnią i redakcją, więc znalazł dla wydawnictwa godną oprawę – okazały gmach niedaleko Rynku Głównego. Przez lata tułało się po Krakowie, zdążyło zmienić kilka adresów (początkowo mieściło się w Pałacu Spiskim przy Rynku Głównym, w sali obecnej restauracji Hawełka, potem w drukarni braci Koziańskich przy ul. Karmelickiej 16, następnie w Drukarni Narodowej przy ul. Wolskiej – teraz Piłsudskiego), by ostatecznie przenieść się z trzypiętrowej oficyny przy ul. Basztowej 18 do pięciopiętrowego budynku na tzw. Psiej górce, przy ul. Wielopole 1. Gmach ten zaprojektowali i zbudowali w 1920 r. znani architekci – Tadeusz Stryjeński i Franciszek Mączyński – dla grupy finansistów, którzy chcieli otworzyć dom handlowy. „Bazar Polski” jednak w 1924 r zbankrutował – i tu znów wchodzi, ze swym wyczuciem biznesowym, Marian Dąbrowski. To była dostatecznie reprezentacyjna i dostojna siedziba dla rozwijającego się i wpływowego imperium.
Budynek zyskał nową nazwę: Pałac Prasy. A jego przeznaczenie tak się utrwaliło, że nawet w czasie zawieruchy wojennej i latach komunizmu pełnił tę samą rolę: Niemcy ulokowali tu redakcje swoich „gadzinówek”, w tym „Gońca Krakowskiego”, a w 1945 r. tu tworzono „Dziennik Krakowski”, przemianowany potem na „Dziennik Polski”. Wprowadziło się tutaj wiele innych gazet lokalnych, z których ostatnia, właśnie „DP”, opuściła gmach w październiku 2011 roku. Dziś to po prostu biurowiec.
Ale w latach 20. i 30. koncern Dąbrowskiego pracował prawie całą dobę. Magnat prasowy ściągnął do nowej siedziby redakcje wszystkich swoich tytułów. Wydawał masowe pisma popularne, na ogół o charakterze sensacyjnym: poza „IKC” od 1926 r. dziennik „Tempo Dnia” (do tej popołudniówki trafiały często teksty zrzucane z „Ikaca”; .nakład łączny obu to ok. 240 tys. egz.) oraz tygodniki – innowacyjny „Światowid”, podróżniczo-naukowy „Na szerokim świecie”, sportowy „Raz, dwa, trzy”, satyryczny „Wróble na dachu”, wspomniane „As” i „Tajny Detektyw” (nakład łączny 200 tys. egz.).
W każdym razie wiecznie żyjące, oświetlone wieczorami gmaszysko Pałacu Prasy, stojące u zbiegu dwóch trajektorii, które łączą się pod ostrym kątem, wyglądało jak okręt prujący ulicę niczym fale. Stąd wziął się jego przydomek „Krążownik Wielopole” – monografię pod tym tytułem napisał o nim Olgierd Jędrzejczyk.
W nocy przez te okna można było podziwiać nowoczesne najnowocześniejsze w Polsce maszyny (dwie jedyne i największe w kraju, drukujące 50 tys. egzemplarzy 16-stronicowego dziennika na godzinę) i podpatrywać drukarzy składających nowy numer gazety, a nad ranem spod wydawnictwa ruszały ciężarówki rozwożące pisma dla gazeciarzy na dworcu kolejowym i do innych punktów sprzedaży.
Elektryczna tablica z newsami
Planowano, pisano, drukowano i przyjmowano tu gości. Ogrom wspomnianych na wstępie zdjęć w NAC to właśnie grupowe i pojedyncze fotografie znamienitych gości – polityków, artystów, mistrzów sportu, noblistów, wojskowych, ale też prostych ludzi, jak choćby łemkowscy muzycy czy nowożeńcy – pozujących na dachu Pałacu Prasy, z którego rozciągał się niezwykły widok na Stare Miasto. Dostąpić wejścia na niego, to było coś. Koncern zresztą doczekał się znamienitych fotoreporterów i na bazie „Światowida” stworzył agencję fotograficzną, która szybko została głównym dostawcą fotografii z Polski dla prasy rodzimej i zagranicznej.
Pałac Prasy stał się ważnym miejscem w Krakowie. Przed jego witrynami ciągle stali czytelnicy, bowiem wieszano w nich świeżo wydrukowane strony gazet i komunikaty z najnowszymi newsami, wynikami sportowymi, ogłoszeniami. Już w latach 30. na fasadzie gmachu Dąbrowski zawiesił elektryczną tablicę, na której wyświetlano wiadomości!
Reklamował się też bardziej nowocześnie niż inni, np. w kinie. I miał słynne, nowoczesne archiwum prasowe: dziesiątki czy setki tysięcy posegregowanych wycinków i fotografii – zachwyciło nawet Niemców, gdy we wrześniu 1939 r. zajęli redakcję.
Już na początku lat 30. wartość koncernu Mariana Dąbrowskiego szacowano na 1,5 miliona dolarów, dziś to byłoby zapewne więcej niż ćwierć miliarda złotych. Imperium zatrudniało 1400, dobrze opłacanych osób. Niektórzy zarabiali nawet po kilkaset złotych tygodniowo. Dziennikarze za najlepsze artykuły dostawali wysokie premie aż do kilku tysięcy złotych – zatem spore nawet dziś.
Dąbrowski kupował sobie apartamenty i rezydencje, nawet w Nicei, jeździł najnowszymi limuzynami, żonę obdarowywał drogą biżuterią. Nie skąpił datków na cele publiczne, dzięki czemu zyskiwał sympatyków: współfinansował budowę drogi do Zakopanego i zimowego toru wyścigowego w stolicy Tatr, Pomnik Nieznanego Żołnierza w Krakowie na placu Matejki, nowy gmach Muzeum Narodowego, prace badawcze na Kopcu Krakusa czy nagrody dla młodych malarzy. Był pomysłodawcą powstania Teatru Bagatela i prezesem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych. Organizował zawody sportowe.
Stał się jakby przedwojennym celebrytą. Był 14 lat (1921–1935) posłem PSL „Piast”, potem BBWR, a także radnym Krakowa. Do jego bliskich znajomych należeli m.in. słynny wtedy na arenie międzynarodowej tenor Jan Kiepura, jeden z najpoczytniejszych pisarzy Kornel Makuszyński, wdowa po nagrodzonym Noblem pisarzu Władysławie Reymoncie (za epopeję „Chłopi”, zmarł w 1925 r.) – Aurelia.
Snuł wielkie plany na przyszłość – kupił kolejną kamienicę dla rozrastającego się przedsiębiorstwa i chciał ją połączyć z Pałacem Prasy podziemnym tunelem. Tak wielkim, by mogła nim przejechać ciężarówka z gazetami. Niestety wybuchła II wojna światowa. Zastała go we Francji. Koncern przejęli Niemcy, a wielki magnat sprzedał co mu zostało i wyjechał do USA. Chory na serce, nie miał już sił na kolejny, tym razem prawdziwy amerykański sen. Zapomniany i w nędzy zmarł na emigracji w Miami w dniu swoich 80. urodzin. Dopiero w wolnej Polsce, w 1991 roku, jego prochy wróciły do Polski – pochowano go na Cmentarzu Rakowickim.
BW
Upadek socjalizmu i czas rozwoju gospodarki rynkowej przyniósł obywatelom Rzeczypospolitej powszechny dostęp do wielu gałęzi gospodarki oraz stworzył duże szanse dla rozwoju prywatnej przedsiębiorczości. Chłonność rynku na dobra i usługi ułatwiła obywatelom tworzenie i rozwijanie własnych inicjatyw. Prywaciarze stali się symbolem wolności i dążenia do dobrobytu.
Blog poświęcony zagadnieniom związanym z rozwojem polskiej przedsiębiorczości, pokazuje, jak kształtował się polski biznes. Publikacje dotykają realiów czasów II RP oraz PRL-u. Przedstawiamy wiele historycznych ciekawostek, pozwalających lepiej zrozumieć charakter oraz specyfikę przemian w polskiej gospodarce. Znaleźć tu można także informacje dotyczące konkretnych przedsiębiorstw, grup zawodowych oraz inwestycji i handlu, a także dawnych, znanych przedsiębiorców, których sylwetki do dziś stanowią niezwykłą inspirację.
Partnerem bloga jest sieć Żabka.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka