Choć kampania prezydencka jeszcze się nie rozpoczęła, to główni kandydaci zaczęli zdobywać walkę o głosy. I nie zapowiada się na to, że będzie ona mniej ciekawa od poprzednich. Pamiętamy też, że zwolennicy R. Trzaskowskiego oraz politycy KO raz po raz sugerują, że walka w 2020 r. była nierówna i ich kandydat przegrał przez wielką machinę medialną uruchomioną przeciwko niemu. Uzyskany wówczas przez niego wynik był bardzo dobry, o czym świadczy kłamstwo, jakim się posługiwano właśnie w tej materii. Teraz, gdy zbliżamy się do kolejnej, prezydenckiej kampanii, walka prawdziwie będzie nierówna. Niemniej jednak chciałbym zwrócić uwagę, że będzie się ona opierała na 3 głównych filarach. Będą one prawie podobne do tych sprzed 5, a na pewno 10 lat.
1. Dezinformacja. Widzimy od samego początku, jakimi metodami próbuje się uderzać w kandydaturę K. Nawrockiego. Na razie nie ma takich działań wobec innych kandydatów, ale być może i one się pojawią. Cały spektakl wokół tzw. hajlowania, powielany wielokrotnie i dementowany, po którym następowały przeprosiny. Następnie kwestia rzekomego braku zadawania pytań na konferencji Nawrockiego, powielone przez dziennikarkę TVP, po czym również następują przeprosiny. Dołożyć można kwestie związane z okresem, kiedy prezes IPN szefował Muzeum II Wojny Światowej czy rzekome kontakty z gangsterami. Mamy dopiero tydzień prekampanii, ale już widzimy, że rozgrywka będzie brutalna, ale co najsmutniejsze, że tylko jedna strona używa takich metod. Mimo przeprosin, nie przyznaje się do tego, że sama wprowadza w błąd ludzi, jednocześnie nie potwierdzając oficjalnie w kilku źródłach, swoich informacji. Dodatkowo przykrywane będą różne niepokojące dane z sektora choćby gospodarki, które finalnie mogłyby wpłynąć negatywnie na wynik prezydenta Warszawy.
2. Demobilizacja. Jest to ściśle powiązane z pierwszym czynnikiem. Demobilizacja głównie elektoratu prawicy, centrowego i wahającego się (o to chodzi stronie tzw. demokratycznej), wynika z treści w przekazywanych w mediach tradycyjnych, ale i społecznościowych informacjach. Są rzucane i mimo późniejszych sprostowań tych, co to wrzucali, fejkowy przekaz idzie w świat i utrwala sobie w głowach. Metoda stara jak świat, ale wciąż aktualna. Niestety K. Nawrocki nie może wpływać na to, które treści przedostaną się do mediów i ich blokować. To już po części widać, że taki przekaz działa, bo notowania kandydata KO, są wysokie. Na razie można stwierdzić z dużą dozą pewnością, że sytuacja z października 2023 r., się nie powtórzy. Ale najbardziej czynnik demobilizacyjny, będzie wpływał na elektorat prawicy, który uznać może, że i tak z taką machiną Trzaskowskiego, wygrać nie można i zostanie w domach. Taki syndrom, możemy obserwować aż do końca kampanii. Dodatkowo na takie emocje będą wpływać sondaże, ale tutaj jest małe światełko w tunelu, bowiem pokazały nieraz ostatnio, że grubo niedoszacowują prawicy.
3. Samozachwyt. Ten czynnik jest najbardziej zaskakujący, bowiem sądziłem, że tzw. strona demokratyczna, nauczyła się czegoś począwszy od wyborów w 2015 r. Niestety, nauka poszła w las i obserwujemy samozachwyt nad kandydatem KO. Bierze się on głównie z tego, że jest to postać ulepiona z najlepszych PR-owych cech, najlepiej odbieranych przez ludzi. Kandydaci prawicy zawsze mają pod górkę i wszystko muszą wypracowywać sami. Trzaskowski z kolei nic nie musi, wystarczy, że jest. Syndrom ten dotarł do dziennikarzy , niekoniecznie pałających miłością do prezydenta stolicy. Ale jak słyszę red. Miziołek, z góry twierdzącą, że wygra prawie na 100% Trzaskowski, maski opadają. Jest to jednakże bardzo niebezpieczny czynnik i sprawiający, że z góry upatrzone zwycięstwo, może wymknąć się z rąk nawet na ostatniej prostej.
Inne tematy w dziale Polityka