Zakończone wybory samorządowe są dla wielu momentami do radości, ale i rozliczeń. Przyniosły kilka refleksji, które chciałbym poniżej przedstawić:
1. Frekwencja. Obojętnie jakich bzdurnych stwierdzeń nie używałaby posłanka Mucha od Hołowni, to dla tych co przegrali, zawsze termin byłby problemem, jaki by on nie był. Z całą pewnością wpływ na tak niskie notowania miała słaba kampania samorządowa, głównie informacyjna, a także przyćmiewanie problemów lokalnych tymi centralnymi. W sumie to także zasługa PIS, który umiejętnie grał tematami na najwyższym szczeblu, czym oddalał od samorządu klu całej kampanii. Poza tym idąc tropem stwierdzenia J. Muchy, wyższa frekwencja nie dałaby większego poparcia kordonowej koalicji. W radach powiatu, niektórych gminach czy radach miejskich, a szczególnie w wyborach na prezydentów miast, gdzie wszedł do II tury kandydat PIS, przedstawiciele koalicji nie byliby w stanie ugrać niczego więcej; ludzie, którzy mogliby pójść, okazać by się mogli przeciwnikami obecnie urzędujących. Po prostu ściana wschodnia to sufit nie do granica nie do przejścia dla obecnie rządzących. Upadł także mit wrocławskiego Jagodna; widać, że nie ma paliwa gotowego do podtrzymania tej fali. Ale o tym w oddzielnej notce.
2. Wygrana PIS w sejmikach. Niektórzy komentatorzy powiedzą, że to porażka, bo przecież po poprzednim, samorządowym głosowaniu, Kaczyński rządził w 8 sejmikach, teraz tylko w 4 być może 5. Przy całej kampanii końca tej partii ( w którą po części sam wierzyłem), jest to całkiem dobry rezultat; są to niezwykle ważne regiony nie tylko w kontekście sąsiedztwa z Ukrainą, gdzie można włączyć się w pomoc rolnikom, ale także w kwestii rozwoju; teraz, gdy PIS nie rządzi na szczeblu centralnym, rozwój komunikacyjny, gospodarczy, będzie leżał w gestii władz województwa. Z całą pewnością władze pisowskie nie mogą zamknąć się w swojej bańce i popełniać te błędy, które doprowadziły do porażki parlamentarnej, ale uczciwie, bez kolesiostwa i myśleniu o własnym interesie, rządzić regionem dla dobra mieszkańców.
3. Duże miasta. To odwieczny problem PIS, z którym od lat 20 nie potrafią sobie poradzić. Nie zgadzam się z niektórymi komentatorami, że wina leży tylko i wyłącznie po stronie pisowskiej. W mojej ocenie obojętnie, jaką partią nie byłby PIS, nie wygrał by w metropoliach. One, ale i zauważyłem, że te mniejsze miasta, to ośrodki nie tylko lewicowe, co pretendujące do bycia podobnymi do tych na Zachodzie; ludzie w nich mieszkający (także w średnim wieku i coraz więcej starszych), stylem życia chcą się upodabniać do społeczeństw żyjących w Londynie czy Paryżu. Stąd odchodzenie od tradycji, od podstawowych zasad, które wyznaje PIS. Nawet gdy przeszedł bardziej do centrum i nie wiem jak ciekawie i merytorycznie będzie prowadził kampanię, ludzie dalej będą uważali ją za partię zaściankową, co wielokrotnie podkreślałem. Wielkie miasta to ośrodki coraz bardziej laickie i przesiąknięte lewicową ideologią. Słowem: są nie do ruszenia. Aczkolwiek PIS powinien pracować, aby choć trochę te wyniki poprawić.
Podsumowując: kolejny upadek PIS to historia. Czas na nowy rozdział, sądzę, że z kolejną tezą upadkową głoszoną przez Tuska. Chyba po raz kolejny mylną.
Inne tematy w dziale Polityka