Wielokrotnie z ust polityków aktualnej opozycji słychać było słowa o pojednaniu między Polakami. O pojednaniu, które ma się odbywać w zasadzie według chociażby Tuska od 2015 r., ale tak naprawdę powinno mieć miejsce w 2007 r. po wygraniu przez PO wyborów. Nie raz i nie dwa było mówione, że tylko zwycięstwo tzw. opozycji demokratycznej będzie w stanie do tego pojednania doprowadzić. Wygrana przyszła, a zgoda miała nastąpić dzień po głosowaniu. I co? Nic takiego się nie stało, ba nawet nie dzień po wyborach, ale tydzień, dwa dalej tego nie widzimy. Czy już można powiedzieć, że to był pic czy obozowi, który teraz głosi się na zwycięzcę tych wyborów zabrakło sił, determinacji?
Jeśli miałbym odpowiadać na to pytanie, to wybrałbym pierwszą opcję. Ale oczywiście każdy w swoim sumieniu powinien sam sobie na nie odpowiedzieć. Nigdy od kiedy interesuję się polityką, obserwowaniem jej i od kiedy znam postać Tuska i ekipę dzisiejszej opozycji wiem, że nie można im w wielu sprawach wierzyć. Nie we wszystkim mogą kłamać, są grupy, którym może faktycznie zależeć, ale nie ma co się oszukiwać, że dla większości do pic i PR. Tusk czy Czarzasty lub Hołownia czy Kamysz nie są czarodziejami, nie wypowiedzą magicznego zaklęcia, a z przestrzeni publicznej zniknie hejt, opluwanie czy jakieś wrogie strony typu Sok z Buraka. Tylko naiwni wyborcy, którzy dali się złapać na ten stary numer, mogli uwierzyć, że Tusk ma rzeczywiście szczere intencje się pojednać. Ja pisałem wcześniej lub jeśli nie piszę to teraz: złość i gniew na PIS będzie nowej ekipie potrzebny nie tyle do zachowania władzy i strachu w narodzie, ale także do ewentualnych rozliczeń 8 lat rządów PIS.
Ale jak wiadomo samo hasło Tuska : "przepraszam", nie będzie nic znaczyć. To cały naród ma się pojednać, a nie wiadomo ilu by za takim hasłem b. premiera by ruszyło. Takim głównym przykładem, że tak nie będzie i by nie było, jest tekst Bratkiewicza w "GW" i odpowiedź na niego red. Lisa. Tekst ten w głównej mierze opluwa nie tyle partię, co ludzi co na tą partię głosują. Dodatkowo ze słowem poparcia dla artykułu przyszedł T. Lis. To tylko dwa nazwiska, ale mówią wiele o tym, że bariera agresji wśród zwolenników opozycji jest ogromna. To, co pisze w Lis w słowie poparcia dla Bratkiewicza tj. oskarżanie ludzi głosujących na prawicę o odpowiedzialność moralną (karna nie padła, ale kto wie, co będzie dalej), wyzywanie ich od małpoludów oraz kretynów (tak trzeba powiedzieć, bo między słowami Lis to jednak ujął) czy mało rozgarniętych świadczy głównie o poziomie moralnym tych ludzi, ale też, że nie rozumieją oni demokracji. A ona polega na tym, że każdy głosuje, jak chce. Takie myśli co Lis i Bratkiewicz, ma z całą pewnością masa ludzi głosujących na Tuska i całą resztę.
Wiem, że i strona pisowska popełniła błędy. Też wyzywała drugą stronę, obrażała, choć głównie chodziło tu o Tuska i jego decyzje, a jeśli padały obelgi pod adresem elektoratu, to były to o wiele łagodniejsze, ale i rzadsze tony. Sądzę, że stronie sympatyków Kaczyńskiego łatwiej byłoby pogodzić się z drugą stroną aniżeli odwrotnie. Tam zaciekłość w agresji, w tym, że PIS-owi udało się coś w Polsce dla wielu zmienić, jest nie do przeskoczenia. To druga strona powinna w końcu przyjąć, że to ona teraz wzbudza najwięcej agresji, a nie tzw. lud pisowski. Jeśli tego nie pojmie, trudno będzie o pojednanie. A kolejne teksty kolejnych Bratkiewiczów tylko tą złość podsycą.
Inne tematy w dziale Polityka