O inflacji w ostatnim czasie mówiło się wiele. Odmieniało się ją przez wszystkie przypadki. Podnoszone regularnie stopy procentowe, rosnące ceny. Sporo programów w TV czy w portalach internetowych prezentuje różne punkty widzenia, ale konkluzja jest w większości ta sama: ceny wzrastają, rząd sobie nie radzi i jest do niczego, nie wiem jak sobie poradzimy. Pojawiają się też głosy o tym, że jakoś trzeba żyć. Słabiej bo słabiej, ale trzeba. Bywały trudniejsze czasy. A jaka jest rzeczywistość? Czy taka jak opisuje to opozycja i media? Nie do końca.
Nie chcę naginać rzeczywistości i mówić, że jest różowo, nic się nie dzieje, a inflacja to wymysł spekulantów. Tak nie ma. Ceny rosną i to widać. Nie radzące sobie sklepy się zamykają i to prawda. Ale czy wielki, czarny scenariusz jaki maluje opozycja jest faktycznie taki czarny. Że będzie tak źle jak za czasów chociażby Wielkiego Kryzysu z końca lat 30 XX w ? Nie sądzę. Jest ciężko, ale większość Polaków sobie radzi. Ceny rosną, ale i równomiernie z tym rosną wynagrodzenia. Zaraz ktoś powie, że gadam jak typowy, rządowy propagandzista. Ale taka jest prawda. Pensje rosną i rosnąć muszą, oczywiście niewspółmiernie do cen, ale pamiętajmy, że nigdy nie będzie to wprost proporcjonalne. Pragnę przypomnieć, że pensje byłby wielokrotnie większe gdyby w latach 2007-15, wynagrodzenia były podnoszone w większej skali. Owszem był kryzys, ale nie taki, jaki mamy teraz; o wiele łagodniejszy. Rząd ówczesny nie wykazał jednak chęci i woli w podnoszeniu płacy minimalnej, a co za tym idzie nie robiły tego przedsiębiorstwa. Nie są to kosmiczne kwoty (chociaż w większości firm są one wyższe niż płaca minimalna), ale człowiek także przy odrobinie wysiłku, rozumu, policzy sobie przychody i wydatki, co można zrobić, gdy budżet domowy jest niewystarczający (np. kredyt przy stałych ratach lub inny) i wszystko będzie jakoś funkcjonowało. Ceny natomiast rosną, ale gdy przejdziemy się do sklepu np. Biedronki czy dowolnie innego, nie widać tego, aby ludzie bardzo to odczuli. I nie mówię tu o produktach pierwszej potrzeby, ale inny jak m.in. piwo, chipsy, papierosy etc. W przeddzień jakiegoś święta, zawsze można zobaczyć pełne koszyki, które wyjeżdżają z marketów. Nie jest to nic dziwnego, bo gdyby Polacy mieli pensje mniejsze i nie przestudiowali swoich wydatków, to by nie pozwoliliby sobie na takie zakupy. Ja nie przesadzam osobiście z wydatkami na codzienne zakupy, ale staram się niczego nie odmawiać. Może tylko rzadziej. Podobnie rzecz ma się z artykułami AGD, RTV czy elektroniki. Nie można mówić o załamaniu się całkowicie sprzedaży. Usługi z kolei też dalej są na topie i mówię tu np. o warsztatach samochodowych czy miejscach rozrywki. Są na pewno problemy, ale nie takie jak opisują media.
A sprawa mieszkań, chociażby wynajmu? Jest trudno, bo sporo właścicieli podnosi ceny usługi, która zawsze jest alternatywą dla braku własnego "M". Są podwyżki, ale nie takie, które by spowodowały lawinę wyprowadzek i braku lokum. W tej sytuacji najlepiej jest dogadać się między sobą. Ja tak zrobiłem i jest to bardzo dobry sposób, bowiem często ci, którzy wynajmują mieszkania często traktują je jako dodatkowe źródło zarobku, mają dobre zarobki, które pomagają im się utrzymać. A co z kolei z opiniami o tym, że nie dostaje się nic od rządu?
Ja traktowałbym takie wypowiedzi bardzo asekurancko. Gdy zejdzie się ze szklanego ekranu do rzeczywistości i przeanalizuje się własną sytuację, to często jest inaczej; środki te pomagają, a jeśli nawet nie są w wielkiej kwocie, to się przydają. Dlatego ja nie patrzę na media jeśli chodzi o sytuację, bo gdybym ich słuchał, dawno bym "zszedł na zawał" i nie wytrzymał obecnego stanu. To sprawia, że media niestety w większości nie dają nam pełnego obrazu problemu i to w czasach kryzysu najbardziej martwi.
Inne tematy w dziale Gospodarka