Przyznam szczerze, że z coraz większym rozbawieniem i jednocześnie żenadą oglądam wielki spektakl pt"Nie będę".Tytuł jest oczywiście ironiczny, ale podchodów opozycji w związku z zaprzysiężeniem A. Dudy 6 sierpnia nazwać nie można. Widać opozycja do tej pory nie wyciągnęła wniosków z porażki, a ich ostatnie kroki świadczą, że nigdy nie mieli ku temu zamiaru. I nawet nie chcieli czym oczywiście patrząc głębiej, oszukali tych, którzy w jakimś stopniu widzieli promyk nadziei na zmianę ich postawy.
Pierwszym, który odmówił był senator Tyszkiewicz. Następnie poszło już z górki, bowiem Wałęsa, Komorowski czy Sikorski wyautowali się bardzo słabymi w odbiorze publicznym argumentami. Chyba uczynili tak wszyscy poza Komorowskim, który w którymś zdaniu prócz krytyki PIS zarzucił jako powód nieobecności pandemię. Wszystkie te osoby oraz niektórych zaproszonych, ale odmówionych posłów KO, należy brać pod dwa, wspólne mianowniki: brak szacunku i hipokryzja.
W pierwszym przypadku, tak jak wielu innych posłów z odmiennych od PIS ugrupowań mówi, Prezydentowi RP należy się szacunek. Wynik wyborczy był jaki był i tego się zmieni, nic na to wpływu mieć nie będzie. Można np. różnie oceniać A. Kwaśniewskiego, ale w wielu przypadkach wykazuje się rozwagą i elokwencją i umie pokazać jak trzeba się zachować. Jeśli jest robiony z zaprzysiężenia cyrk, to brak szacunku u osób, które nie są w stanie okazać go głowie państwa w mojej opinii całkowicie eliminuje ich z życia publicznego. Owszem, mogą w nim funkcjonować, ale bez prawa wypowiadania się o szacunku i tolerancji. A te słowa bardzo często cisną się na ich usta. Teraz, po raz kolejny mamy przykład, że te wartości są realizowane w jedną stronę. I nie miejmy złudzeń, że to się zmieni.
Gdy toczy się dyskusja o nieobecnościach 6 sierpnia, od razu przypomniał mi się casus J. Kaczyńskiego z 2010 r. i w okresie po przegranych wtedy wyborach prezydenckich. Mieliśmy wtedy do czynienia z bojkotem prezesa PIS w stosunku do Prezydenta Komorowskiego. Wtedy, w tamtym czasie, mieliśmy do czynienia z podobnymi argumentami, jakie teraz wysuwa KO: kampania prezydencka ostro jadąca w prezesa, wszystkie media przeciw niemu. A potem słowa o przypadkowym zwycięstwie i bojkoty różnych spotkań z głową państwa. Sam przyznaję w emocjach też z początku myślałem podobnie, ale potem przyzwyczajenie, oswojenie wzięło górę i uznałem, że trzeba mimo to akceptować wybór, jakim by on nie był. Teraz, sytuacja jest podobna, ale z jednym wyjątkiem: mamy większy pluralizm medialny niż 10 lat temu. Ale wiele czynników jest podobnych. Zachodzi zatem pytanie: dlaczego wtedy można było krytykować postawę J. Kaczyńskiego i nie widzieć, jak np. Palikot jechał wulgarnie po kandydacie PIS?Sądzę, że odpowiedź jest prosta: jest wolność słowa, nikomu nic się nie stało, wszystko w granicach tejże wolności. I tak zataczamy koło. Myślę, że warto Koalicji Obywatelskiej mocno przypominać te zdarzenia i pokazywać, że ich pajacowanie jest głupie w porównaniu z postawą ówczesnego PIS, który nie robił takich cyrków z wyborami jak chociażby komisja ds. ważności wyborów. Tego pomysłu komentować nie trzeba, pozostawiam go do oceny także ludzi zajmujących się m.in. głupotą w społeczeństwie.
Inne tematy w dziale Polityka