Zazdroszczą nam podejścia do inflacji
Nasi przedpotopowi liberałowie przekonują, że idzie koniec świata. Straszą, że rozkręca się u nas tzw. spirala płacowo-cenowa. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Rosnące płace, emerytury i inne świadczenia to jedyny sposób by ochronić ludzi przed skutkami covidflacji i putinflacji, z którymi się właśnie mierzymy.
Jeśli ktoś zada sobie odrobinę trudu i spróbuje poczytać, co o inflacji pisze się i mówi w takich krajach jak USA czy stara UE, to… przeżyje nielichy szok. Bardzo szybko okazje się bowiem, że tamtejsi ekonomiści bardzo by chcieli zamienić się z Polską miejscami. I stosować wobec inflacji takie właśnie podejście jakie stosujemy u nas.
Polecamy teksty Rafała Wosia:
Stagnacja dochodów ludzi na Zachodzie
Weźmy nowy raport ekonomistów (Frederik Boissay, Fiorella de Fiore, Deniz Igan i inni) związanych z Bankiem Rozrachunków Międzynarodowych - poważną instytucją z siedzibą w Hadze. Tytuł pracy brzmi: „Czy znajdujemy się u progu spirali płacowo-cenowej”?. NIE, nie i jeszcze raz nie! - odpowiadają ekonomiści w konkluzji swojego tekstu. Przekonują oni, że problemem rozwiniętych gospodarek nie są dziś bynajmniej rosnące ceny. Problemem jest stagnacja dochodów ludzi, którzy na Zachodzie mieszkają.
Przyczyn tej stagnacji jest oczywiście wiele i mają one charakter długofalowy oraz strukturalny. Są wśród nich: erozja i słabość związków zawodowych, uśmieciowienie czy uberyzacja rynku pracy, wysokie bezrobocie, migracja słabo wykwalifikowanej siły roboczej „psująca” pracownika. Wszystko to razem sprawia, że szeregowy pracownik na Zachodzie nie prosi o podwyżkę. Bo od lat nie ma na to miejsca i przestrzeni. W czasach stabilnych cen po postu zaciskało się zęby licząc, że jakoś to będzie. Jednak w warunkach rekordowej inflacji (Holandia 10 proc., Wielka Brytania 9 proc. Belgia czy Hiszpania 8 proc.) woda zaczyna im podchodzić do gardła.
W Polsce od lat wzrost płac wyprzedza inflację
Ktoś powie, że to wciąż mniej niż w Polsce. Owszem. W Polsce w kwietniu było 12 proc. Jest jednak podstawowa różnica. W Polsce od lat wzrost płac wyprzedza inflację. Na Zachodzie zaś inflacja wyprzedza wzrost płac. Też od lat. W efekcie mieszkańcy Holandii, Wielkiej Brytanii, Belgii czy Hiszpanii są na minusie. I to nie przez miesiąc czy dwa. Ale stale. Oni mają sytuację - brzmi konkluzja wspomnianych ekonomistów z Banku Rozrachunków Międzynarodowych - w której trochę tak bardzo u nas demonizowanego mechanizmu spirali cenowo-płacowej by im się przydało. Bo ich spragnione gospodarki i sfrustrowane społeczeństwa potrzebują jej jak kania dżdżu!
Nasi malkontenci powiedzą, że nasze dane o wzroście płac są niereprezentatywne, bo nie dotyczą małych firm. A na dodatek: co z tymi, którzy nie pracują? Owszem, zgoda! Na samym rynkowym wzroście płac nie można polegać. Dlatego tak ważne są interwencje rządowe. Czyli świadczenia w stylu 13. i 14. emerytury. Oraz pchanie do góry dynamiki płacy minimalnej. I akurat przed tym rząd Zjednoczonej Prawicy się nie uchyla. Właśnie mamy na przykład: konsultacje społeczne dotyczące płacy minimalnej na rok 2023. Na stole jest propozycja sporej podwyżki z 3010 zł do 3500 zł. To podwyżka znacząca. Do tego strona społeczna chce w połowie roku drugiej podwyżki do 3700 zł.
Dynamika płacy minimalnej w Polsce
Warto przy okazji spojrzeć na dynamikę płacy minimalnej w Polsce na przestrzeni kilku ostatnich lat. W 2010 roku wynosiła ona 1317 zł., a w 2015 r. 1750 zł. W relacji do średniej krajowej płaca minimalna oscyluje już w granicach 50 proc. To bardzo dobre wiadomości dla ludzi najsłabiej zarabiających i dowód na mocny równościowy zwrot w polskiej polityce ostatnich lat.
I jeszcze jedno. Niedawno Eurostat opublikował dane, z których wynikało, że siła nabywcza polskiej płacy minimalnej (a więc to, co faktycznie można za nią kupić) jest u nas już teraz wyższa od tego, co mają we wszystkich krajach naszego regionu (Bułgaria, Węgry, Słowacja, Chorwacja, Czechy i kraje bałtyckie). A także do realnej siły minimum wage w Grecji i Portugalii a nawet w… Stanach Zjednoczonych (tu Joe Biden zapomniał o swoich szumnych obietnicach z kampanii wyborczej). Do Niemiec i Luksemburga nam trochę brakuje. Ale Hiszpanów czy Słoweńców gonimy.
Pułapka "wolę polskie gówno w polu niźli fiołki w Neapolu”
Nie chcę nikogo przekonywać, że Polska jest rajem na ziemi, bo to nie jest prawda. Warto jednak trzymać się faktów. A fakty są takie, że nasz sposób radzenia sobie z inflacją podażową (to znaczy związaną najpierw z wygaszeniem globalizacji przez Covid-19, a teraz z wojną na Ukrainie) jest całkiem sensowny. Owszem - nasza inflacja jest przez to trochę wyższa niż na Zachodzie. Ale dzięki temu nasze społeczeństwo odczuwa ją w mniejszym stopniu niż wspomniani Holendrzy, Belgowie albo Brytyjczycy.
W szkole przestrzegają nas by nie popadać w triumfalne „wolę polskie gówno w polu niźli fiołki w Neapolu”. Zgoda. Ale warto też uciekać z pułapki odwrotnej. Każącej wierzyć, że wszystko co polskie musi być z zasady oczywiście gorsze i głupsze od tego co na wspaniałym Zachodzie.
Rafał Woś
Komentarze
Pokaż komentarze (95)