Mężczyzna prawy, odważny, męski, zaradny życiowo, regularnie korzystający z sakramentów, głowa rodziny, uczciwy, sprawiedliwy, a jednocześnie dbający o siebie, szarmancki, potrafiący okazać czułość, troskę i miłość wobec bliskich – brzmi to trochę jak opis księcia z bajki. A jednak tacy mężczyźni istnieją, choć mam wrażenie, że wyszłam za mąż za ostatniego z nich. Dlaczego mamy obecnie kryzys męskości tak wielki, że to, co kiedyś było normą, dziś staje się marzeniem?
Zacznijmy od sprawy oczywistej. W wielu rodzinach brakuje dobrych wzorców, jak być mężczyzną. Gdy ojciec porzuca matkę i dzieci dla nowego związku lub ucieka w pracoholizm, alkoholizm, seksoholizm bądź inne uzależnienia (co często łączy się z zaistnieniem przemocy), staje się fatalnym modelem męskości dla synów. Syn może się buntować, postanawiać być inny niż ojciec, jednak nie mając pozytywnego wzorca, często po prostu odrzuca to, co mu się z męskością kojarzy. W rezultacie mamy miłych, empatycznych, lecz pozbawionych inicjatywy i zdolności podejmowania decyzji dużych chłopców.
Drugą częstą opcją radzenia sobie z toksyczną sytuacją rodzinną jest utożsamienie się z agresorem. Chłopiec sam zaczyna powielać patologiczne zachowania ojca, wchodząc w fałszywą „macho‑męskość”, dla której kobieta może być ewentualnie przedmiotem służącym zaspokojeniu potrzeb, jednak nie godną szacunku osobą. Obecnie zaś, gdy w rodzinie brakuje pozytywnego wzorca męskości, trudno go znaleźć poza rodziną. Czasem w harcerstwie, skautingu, czasem w grupie ministranckiej, jednak tych pozytywnych wzorców jest coraz mniej.
Wieczni nastolatkowie
Jednym z niedocenianych czynników są zmiany kulturowe. Punkt zakończenia okresu dojrzewania wciąż niezauważalnie się przesuwa, na przykład, opóźnia się moment zakończenia nauki. Jeszcze dwadzieścia lat temu wielu ludzi kończyło naukę na etapie szkoły średniej, w tej chwili zaś studia wyższe, a nawet podyplomowe, są zjawiskiem powszechnym. Oznacza to istotne odłożenie w czasie konieczności samodzielnego utrzymywania się. Pracujący, utrzymujący się ze swej pracy nastolatek? Osobiście nie znam nikogo takiego.
Niedawno przeprowadzone badania amerykańskie pokazują, że prawie połowa Amerykanów między osiemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia mieszka z rodzicami, a ponad 60 procent rodzice wspierają finansowo. Nazwano to wręcz zjawiskiem bumerangowej młodzieży, która po kilku latach imprezowania (czasem też nauki) w akademikach wraca na garnuszek mamusi.
Potęga inicjacji
Niezwykle potężnym narzędziem, które kiedyś wspomagało przejście w dorosłość, były tradycyjne ceremonie inicjacyjne. W kulturach opisywanych jako „prymitywne” następuje kilka etapów stawania się mężczyzną. Proces ten obejmuje, na przykład, oficjalne odebranie chłopca spod opieki matki, przez co nabywa on prawa do przebywania w męskim towarzystwie. Podpatrując, na czym polegają męskie zajęcia, uczy się ich. Sprzyja to ogromnie nabyciu poczucia tożsamości – co znaczy „być prawdziwym mężczyzną”.
Porównajmy to z sytuacją odbierania dzieciom resztek pozostałych w kulturze wskazówek dotyczących różnic płciowych (jak, na przykład, zmuszanie małych chłopców w przedszkolu do malowania paznokci i przebierania się w sukienki), a bez trudu wyobrazimy sobie, co czeka kolejne pokolenia.
Kultury, w których istnieją ceremonie inicjacyjne, na pierwszy rzut oka zachowują ten cenny moment inicjacji w świat męski czy przejścia w dorosłość. Jednak w wielu przypadkach to tylko sentymentalna a pozbawiona pierwotnego znaczenia tradycja. Przytoczę wspomnienie znajomego, który uczestniczył w bar micwie syna przyjaciół. Ojciec trzynastoletniego chłopca rozpoczął świętowanie od tradycyjnych słów: Dziś stałeś się dorosły…, po czym, najwyraźniej uznając to za pozbawiony treści, pompatyczny formalizm dodał: Tak, akurat!, wzbudzając fale śmiechu zgromadzonych.
W przeszłości ceremonia ta oznaczała autentyczne przejście do świata dorosłych mężczyzn. W świecie współczesnym została zredukowana do sympatycznej tradycji o odcieniu religijnym.
Harlekinofeminizm
Kolejny czynnik to sfeminizowanie procesu wychowawczego. Nawet we wspaniałych domach ojciec jest obecnie odsunięty na drugi plan w wychowaniu dzieci. Dziecko przechodzi spod opieki mamy pod opiekę pań wychowawczyń w przedszkolu, a potem nauczycielek w szkole. Pół biedy, gdy są to kobiety mądre. Niestety, najnowsze programy studiów pedagogicznych nafaszerowane są ideami feminizmu utożsamiającego męskość z przemocą, z których płynie podstawowy przekaz: Jedyny akceptowalny mężczyzna to mężczyzna pozbawiony męskości.
Proszę zauważyć jak bardzo eliminuje się obecnie z programów nauczania elementy rywalizacji (brak ocen w klasach początkowych), wprowadzając za to przymus kooperacji – wiele zadań to projekty grupowe, gdzie nie docenia się indywidualnego wkładu, lecz pracę zespołu. Chłopiec nie ma rywalizować czy walczyć – ma być empatycznym członkiem zespołu.
Warto też zwrócić uwagę, jak wygląda lansowany w mediach adresowanych do kobiet obraz „idealnego mężczyzny”. Jest to miły chłopiec, ubrany w modne ciuchy typu unisex, korzystający z manicure, potrafiący słuchać, zawsze gotów pójść ze swą lubą na zakupy, ba, nawet potrafiący doradzić dobór dodatków czy kosmetyków – jednym słowem: idealna przyjaciółka. Dlatego nazywam to harlekinofeminizmem, bo pokazuje ideał mężczyzny rodem z najniższej klasy romansów.
„Róbta co chceta” jako nowa norma etyczna
Jeszcze inną cechą aktualnych programów wychowawczych jest postawienie na pierwszym miejscu zasad tolerancji i otwartości na różnorodność. Zajęcia promujące „tolerancję” uczą, że chłopiec nie ma prawa mieć własnego zdania na żaden temat. Ma być „otwarty na różnorodność”. Za tę cenę dostaje jednak coś innego, bardzo atrakcyjnego. Na zajęciach seksedukacyjnych chłopcy uczą się, że seks (solo czy z udziałem innych ludzi) to taka sama rozrywka jak, na przykład, obejrzenie filmu czy zjedzenie ciastka, i dowiadują się, jak uprawiać seks, by nie mieć dzieci i nie złapać choroby wenerycznej. A ponieważ dziewczęta otrzymują ten sam przekaz, zanika praktycznie ostatni obszar, w którym normalnie mężczyzna musi wykazać się cnotami, wytrwałością, zdolnością do samopoświęceń – obszar zalotów. Już nie musi zdobywać swej wybranki, imponować jej, by przekonać, że będzie dobrym partnerem w życiu. Nie musi prowadzić zalotów, oświadczać się, przysięgać jej dozgonnej miłości przez ołtarzem. Na trzeciej randce dostaje seks bez zobowiązań, który być może przerodzi się w konkubinat bez zobowiązań, a po paru latach być może w małżeństwo. Z tym małżeństwem też bez przesady. Dowiedziałam się niedawno, że niektórzy panowie specjalnie upijają się w noc przedślubną i dają zamknąć na izbie wytrzeźwień, by w razie potrzeby mieć zaświadczenie, że w momencie składania przysięgi małżeńskiej byli nietrzeźwi.
Wolność od norm i ról płciowych, życie z jednej imprezy studenckiej na drugą, brak konieczności starania się o damskie względy produkuje dorosłych, dobrze wykształconych absolwentów, którzy nie wiedzą nawet, w jakiej branży chcą pracować. Owszem, pokończyli rożne renomowane kierunki, lecz praca ich męczy, frustruje ich konieczność punktualności, rozliczania z wyników, niemożność ściągnięcia dobrego rozwiązania od innych.
Całkowita „wolność od”, która u wielu osób spowodowała promiskuityzm seksualny i problemy z nawiązywaniem znaczących relacji z innymi ludźmi, powoduje, że brak im nawet motywacji do podejmowania pracy z poczucia odpowiedzialności za innych. W ich życiu bowiem nie ma miejsca dla innych ludzi. Nawet jeśli pojawi się żona, konkubina czy dziecko, są one traktowane w kategoriach czegoś, czego można się w razie problemów pozbyć. Rodzice z kolei postrzegani są jako źródło wsparcia finansowego, dlatego utrzymuje się z nimi kontakt, jak długo są użyteczni. Nie, nie przesadzam. Rozmawiałam z wieloma ludźmi, którzy naprawdę tak myślą.
Odwieczny impuls
Przekonujący obraz prawdziwej męskości odnajdujemy w nauczaniu świętego Jana Pawła II. Odsyła on do biblijnego opisu stworzenia człowieka, który ukazuje męskość i kobiecość od samego początku wdrukowane w naturę. W oparciu o Pismo Święte można odtworzyć obraz człowieka zgodny z pierwotnym zamysłem Boga i Jego planem wobec stworzenia.
Bóg powiedział na początku: Rozmnażajcie się i czyńcie sobie ziemię poddaną (Rdz 1, 28). Warto zwrócić uwagę, że zadanie to, choć adresowane do obojga pierwszych rodziców, jest jednak delikatnie ukierunkowane. Główną rolę w wypełnianiu polecenia rozmnażajcie się odgrywa wszak kobieta, jako ta, która nosi dziecko pod sercem i jest jego pierwszą opiekunką. Mężczyzna z kolei, jako wyposażony w większą siłę, przeznaczony jest do czynienia sobie ziemi poddaną. Dobrze przeprowadzone badania z zakresu nauk społecznych potwierdzają to. Kobiety najlepiej spełniają się w relacjach, a więc w tym, co zostało wbudowane w ich naturę. Mężczyźni z kolei największą pełnię odnajdują w panowaniu nad obszarem materialnym, światem przedmiotów i narzędzi. To nie konkurencja, lecz komplementarność. Mężczyzna to obrońca i przewodnik, źródło autorytetu i szlachetności; kobieta to opiekunka budująca więzi, źródło dobroci.
James Stetson, autor książki Father, the Family Protector opowiada następującą historię. Przechadzając się po parku pewnego niedzielnego popołudnia, zauważył niewidomą staruszkę z laską i psem przewodnikiem, której towarzyszyły dwie roześmiane dziewczynki w wieku 6–7 lat, najwyraźniej wnuczki. Nagle z zaułka wypadł ogromny dziki kundel i zaatakował psa staruszki. Ten zaczął się bronić, ujadając wniebogłosy i gryząc. Staruszka potęgowała jeszcze chaos, próbując odgonić kundla laską, jednak głównie trafiała nią we własnego psa. Przerażone dziewczynki krzyczały i szlochały, wmurowane w ziemię. Stetson wraz z kolegą natychmiast rzucili się na pomoc. To samo jednocześnie uczynili praktycznie wszyscy mężczyźni znajdujący się w okolicy. Odgonili psa i zapewnili staruszkę, że już wszystko w porządku. W tym momencie pojawiła się żona jednego z mężczyzn i zaproponowała niewidomej kobiecie i dziewczynkom, by ochłonęły w pobliskiej kawiarni. Stetson tak oto podsumowuje owo zdarzenie: Gdy rzuciliśmy się na ratunek, zadziałał potężny, prymitywny impuls funkcjonujący od tysięcy lat. Każdy dorosły mężczyzna w zasięgu słuchu usłyszał dźwięk, który poruszył jego najgłębsze męskie instynkty i popchnął do akcji: „Dzieci zaatakowane przez bestię! Ocal dzieci! Odeprzyj bestię!” Mężczyźni porzucili swe zajęcia i niebaczni własnego bezpieczeństwa pobiegli bronić dzieci.
Mężczyźni różnią się psychicznie i fizycznie od kobiet. Inaczej myślą, reagują na odmienne bodźce. Działają w nich instynkty, postawy, siły fizyczne umożliwiające twardą, pełną poświęcenia służbę ludziom, którzy najwięcej znaczą w ich życiu, poczynając od najbliższej rodziny.
Wszystkie specyficzne cechy dorosłego mężczyzny – muskulatura, siła woli, wytrzymałość, tendencja do koncentrowania się na rozwiązaniach, a nie uczuciach, popęd do współzawodnictwa, agresywność, asertywność, skłonność do planowania strategicznego, przyjemność płynąca z pracy fizycznej czy konstrukcyjnej, silne poczucie hierarchiczności a także sprawiedliwości – wszystko to razem złożone służy podstawowemu celowi ich życia, jakim jest ochrona i opieka.
Remedium?
Zjawisko ogólnej niedojrzałości współczesnych mężczyzn opisuje szczegółowo Dan Kiley w książceSyndrom Piotrusia Pana, jednak nie dociera do istoty problemu. Bo w gruncie rzeczy pierwotnym źródłem kryzysu męskości jest odrzucenie Boga i praw przez Niego ustalonych jako podstawowego punktu odniesienia. Wystarczyłby powrót do nauczania Kościoła na temat roli, zadań, obowiązków i przywilejów mężczyzny oraz kobiety, wystarczyłby powrót do nauki moralnej Kościoła, powrót do Pisma Świętego, żeby zobaczyć doskonałe wzorce męskości i gotowe przepisy, jak męskość realizować w życiu. Można, oczywiście, wysnuwać wiele teorii psychologicznych i socjologicznych dotyczących czynników niszczących męskość, ale szczerze mówiąc – gdy eliminujemy z życia Boga jako wzorzec ojcostwa, Chrystusa jako wzór męskości, a Boże przykazania jako fundament decyzji moralnych – nie mamy prawa się dziwić, że wszystko wywraca się do góry nogami. Jak to przełożyć na praktykę, to temat na osobny artykuł, a nawet książkę. Jednak nie musimy kombinować, jak w naszych czasach przywrócić prawdziwą męskość – receptę mamy, natura ludzka jest niezmienna, wystarczy sięgnąć do źródeł.
Bogna Białecka – psycholog, publicystka, stały współpracownik „Przewodnika Katolickiego”.
Wewnątrz komunii‑wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej mężczyzna jest powołany, aby żył w świadomości swego daru oraz roli męża i ojca.
W małżonce widzi mężczyzna wypełnienie się zamysłu Bożego: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”, i swoim czyni okrzyk Adama, pierwszego oblubieńca: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!”.
Prawdziwa miłość małżeńska zakłada i wymaga, aby mężczyzna żywił głęboki szacunek dla równej godności kobiety: „Nie jesteś jej panem – pisze św. Ambroży – lecz mężem, nie służącą otrzymałeś, ale żonę… Odpłać życzliwością za życzliwość, miłość wynagrodź miłością”. Mężczyzna winien żyć ze swą żoną „w szczególnej formie przyjaźni osób”. A chrześcijanin jest powołany do rozwijania nowej postawy miłości, okazując w ten sposób swej własnej oblubienicy miłość subtelną i mocną zarazem, jaką Chrystus żywi do Kościoła.
Miłość do małżonki, która została matką, i miłość do dzieci są dla mężczyzny naturalną drogą do zrozumienia i urzeczywistnienia swego ojcostwa. Nade wszystko tam, gdzie warunki społeczne i kulturalne łatwo skłaniają ojca do pewnego uwolnienia się od zobowiązań wobec rodziny i do mniejszego udziału w wychowaniu dzieci, konieczne jest odzyskanie społecznego przekonania, że miejsce i zadanie ojca w rodzinie i dla rodziny mają wagę jedyną i niezastąpioną. Jak uczy doświadczenie, nieobecność ojca powoduje zachwianie równowagi psychicznej i moralnej oraz znaczne trudności w stosunkach rodzinnych, podobnie jak, w okolicznościach przeciwnych, przytłaczająca obecność ojca, zwłaszcza tam, gdzie występuje już zjawisko tzw. „machizmu”, czyli nadużywanie przewagi uprawnień męskich, które upokarzają kobietę i nie pozwalają na rozwój zdrowych stosunków rodzinnych.
Mężczyzna, ukazując i przeżywając na ziemi ojcostwo samego Boga, powołany jest do zabezpieczenia równego rozwoju wszystkim członkom rodziny. Spełni to zadanie przez wielkoduszną odpowiedzialność za życie poczęte pod sercem matki, przez troskliwe pełnienie obowiązku wychowania, dzielonego ze współmałżonką, przez pracę, która nigdy nie rozbija rodziny, ale utwierdza ją w spójni i stałości, przez dawanie świadectwa dojrzałego życia chrześcijańskiego, które skutecznie wprowadza dzieci w żywe doświadczenie Chrystusa i Kościoła.
Święty Jan Paweł II, Familiaris consortio, 25