Liczne statystyki wskazują, iż pod względem tempa spadku ludności Rosja zajmuje jedno z najwyższych miejsc na świecie. Według prognoz ONZ, do roku 2025 ludność Federacji może się zmniejszyć z obecnych 143 milionów nawet do 121 milionów, czyli obecnej liczby ludności Niemiec, Polski i państw bałtyckich. Pod względem średniej długości życia Rosja plasuje się w okolicach sto sześćdziesiątego miejsca na świecie (mniej więcej tam, gdzie Bangladesz). Co roku około trzydziestu tysięcy obywateli Rosji umiera w wyniku przedawkowania narkotyków, a niemal siedemdziesiąt tysięcy – z powodu alkoholizmu. Liczbę nagłych zgonów w wyniku samobójstw, morderstw i nieszczęśliwych wypadków można porównać z poziomem śmiertelności tego typu w Angoli lub Burundi.
Demoralizacja, korupcja, nieufność
Równocześnie Rosja zajmuje pierwsze miejsce na świecie pod względem liczby dzieci porzuconych przez własnych rodziców. W kraju żyją ponad dwa miliony bezdomnych dzieci, a 370 tysięcy znajduje się w domach dziecka. Rodzice 80 procent z nich nadal żyją. Podobnie, ośmioro z dziesięciorga ludzi w podeszłym wieku zamieszkałych w domach starców posiada krewnych i bliskich zdolnych do ich utrzymania. Według danych Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej, w jednym tylko 2010 roku ofiarą przestępstw padło około stu tysięcy dzieci. Tysiąc siedemset spośród nich zgwałcono i zamordowano. Wszystko to świadczy o katastrofalnym stanie więzi rodzinnych, szacunku do życia ludzkiego i moralności. Do tego należy dodać korupcję, powszechną nieufność, brak aktywności obywatelskiej i poszanowania własności prywatnej.
Chciałbym być dumny ze swojej ojczyzny, ale teraz jest mi za nią wstyd – pisze Konczałowski, dodając, że ci, którzy dziś rządzą Rosją, zdają się nie zauważać katastrofalnego stanu rosyjskiego społeczeństwa, mamiąc go zaklęciami o potędze. Równocześnie nadal promują oni na zewnątrz wizerunek czystej i zdrowej Rosji mającej być ostatnią deską ratunku dla zdegenerowanej Europy.
Opisywany już na łamach „Polonia Christiana” konserwatywny manewr Władimira Putina, który miał nie tylko zauroczyć całą zachodnią prawicę, ale przede wszystkim dać ideologiczne uzasadnienie neoimperialnej polityki Moskwy, w sporej części się sprawdził. Główną jego zaletą była propagandowa prostota. Wystarczyło z jednej strony konsekwentnie prowadzić realpolitik – żmudne dzieło odbudowy imperium pognębionego przez największą katastrofę geopolityczną XX wieku, wspomagane pracą setek, a może i tysięcy agentów wpływu i zwykłych szpiegów na Zachodzie, z drugiej zaś punktować zakłamanie zachodnich liberalnych demokracji i struktur międzynarodowych i co pewien czas wyłamywać się z chóru politycznej poprawności, puszczając w ten sposób oko do europejskiej i amerykańskiej prawicy. Wystarczyło użyć konserwatywnej retoryki, zarówno na użytek wewnętrzny, jak i międzynarodowy, by na tle elit politycznych i biurokratycznych Zachodu totalnie zinfiltrowanych przez lewacką ideologię i zwalczających wszelkie pozostałości cywilizacji chrześcijańskiej jawić się jako ostatnia nadzieja chrześcijaństwa i ostoja prawdziwej wolności.
Nie taka chrześcijańska, jak ją malują
Tymczasem, choć nie można zaprzeczyć autentyczności tysięcy nawróceń, jakie dokonały się w Rosji na przestrzeni minionego ćwierćwiecza (więcej, nie sposób nie przyznać, że odrodzenie Cerkwi po dziesięcioleciach fizycznej eksterminacji i jej powrót do życia publicznego wywiera wielkie wrażenie), Rosja wcale nie jawi się jako kraj chrześcijański. W obliczu znikomego odsetka praktyk religijnych masowe deklaracje przynależności do prawosławia oznaczają przede wszystkim akces do rosyjskiej wspólnoty cywilizacyjnej. Coraz więcej autentycznych wiernych zdobywają natomiast religie niechrześcijańskie z islamem na czele.
Okazuje się przy tym, że rosyjska Cerkiew prawosławna nie cieszy się wcale takim prestiżem, jak mogłoby na to wskazywać deklaratywne docenianie jej przez władze i obecność jej przedstawicieli na wszystkich oficjalnych uroczystościach państwowych i lokalnych. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez instytut badania opinii publicznej FOM, Cyryl, „patriarcha moskiewski i całej Rusi”, nie cieszy się prawie żadnym autorytetem społecznym. Jako na wiodący autorytet moralny wskazał nań zaledwie jeden procent badanych. Pierwsze miejsce w sondażu zajął – jakżeby inaczej – Władimir Putin z wynikiem 36 procent, a wyniki wyższe od głowy moskiewskiej Cerkwi uzyskali także: minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, minister obrony Siergiej Szojgu, lider narodowych populistów Władimir Żyrynowski, premier Dimitrij Miedwiediew, reżyser Nikita Michałkow, a nawet przywódca komunistów Giennadij Ziuganow. Z kolei w gronie tych, którzy uzyskali po jednym procencie głosów, poza Cyrylem znalazło się jeszcze osiem osób: wśród nich wierny Kremlowi „władca” Czeczenii Ramzan Kadyrow.
Nic dziwnego, skoro coraz powszechniej patriarcha postrzegany jest jako posłuszny wykonawca poleceń płynących z Kremla. Od samego początku konfliktu na Ukrainie włączał się wszak do procesu regulowania sytuacji w tym kraju, bezwzględnie reprezentując interesy Federacji Rosyjskiej, wzywając światową opinię publiczną, aby nie postrzegała Rosji jako agresora i by ją zrozumiała (czytaj: zaakceptowała jej racje). Konflikt między Ukrainą a Rosją przedstawiał natomiast jako spory wewnętrzne i nieporozumienia na obszarach historycznej Rusi.
Wolność i swoboda
O wolności, której oaza – zgodnie z deklaracjami Kremla – ma się rozciągać od Smoleńska po Władywostok, niech świadczy skala i społeczny skład coraz powszechniejszej emigracji z Rosji (123 tys. w 2012 roku i 186 tys. w 2013 roku). Kraj opuszczają przede wszystkim osoby bogate i średnio zamożne, które upatrują na Zachodzie nie tyle lepszych zarobków, co raczej bezpieczeństwa, możliwości rozwoju i wolności właśnie. W Rosji istnieją co prawda sfery, w których można się cieszyć swobodą znacznie większą niż w zbiurokratyzowanej Unii Europejskiej, jednak z punktu widzenia szarego obywatela bilans i tak wypada na korzyść Europy.
Do sfer wolności nie należy z pewnością polityka, a od jakiegoś czasu również coraz bardziej reglamentowana informacja. Po przejęciu wpływu na większość mediów elektronicznych i drukowanych Kreml przystąpił do ograniczania swobody ostatniego niekontrolowanego dotychczas przez siebie medium – blogosfery. 1 sierpnia 2014 roku weszła w życie nowa ustawa regulująca zasady rozpowszechniania informacji w internecie, zgodnie z którą blogi odwiedzane przez ponad trzy tysiące osób dziennie traktowane są (i kontrolowane) jak zwykłe media. Wcześniej władze korzystały z innych form nacisku, którymi wymogły zmianę polityki informacyjnej kilku popularnych portali, takich jak Lenta.ru, Gazeta.ru, Newsru.com, czy doprowadziły do przejęcia przez prokremlowskich właścicieli serwisu społecznościowego Vkontakte, (rosyjskiego odpowiednika Facebooka).
Uszczelnienie dziur w systemie medialnym ma zapewnić wzmocnienie wpływu rządowej propagandy na ogół społeczeństwa, co z kolei skutkować powinno utrzymaniem wysokiego poparcia dla Putina i jego ludzi, nawet w sytuacji niekorzystnych zmian ekonomicznych i pogorszenia standardu życia. To ostatnie wydaje się zaś nieuchronne od kiedy Stany Zjednoczone, jednoznacznie popierające nowe władze Ukrainy, nasiliły politykę „powstrzymywania” ekspansywnych zapędów Putina i wykorzystują do tego nie tylko oficjalne sankcje ekonomiczne (te bardziej mobilizują Rosjan i skupiają wokół władzy niż czynią szkody rosyjskiej gospodarce), ale przede wszystkim instrumenty obniżania na rynkach światowych ceny ropy naftowej i innych surowców, na których eksporcie opiera się gospodarka Rosji.
Ukraińska porażka
Nie ma przy tym żadnych wątpliwości, że to właśnie zakulisowe działania Amerykanów spowodowały zmianę władzy na Ukrainie, która uniemożliwiła podążanie tego kraju prostą drogą w kierunku wyznaczonym mu przez Kreml – do Unii Eurazjatyckiej powołanej przez Rosję, Białoruś i Kazachstan. Kolejne wydarzenia – oderwanie Krymu od Ukrainy i wywołanie wojny na jej wschodnich obszarach – były już tylko reakcją Moskwy na wymykanie się jej z ręki kluczowego elementu budowanej od wielu lat układanki. Zarówno w sensie geopolitycznym, jak i duchowym niemożliwe jest bowiem ani rosyjsko‑prawosławne ani eurazjatycko‑wielokulturowe imperium bez Ukrainy z Kijowem. Tymczasem dziwna, „hybrydowa” wojna trwająca od wielu miesięcy wokół Doniecka i Ługańska sprawiła, że Kijów został dla Rosji stracony przynajmniej na długie dziesięciolecia.
Wojna ta zaszczepiła głęboką niechęć Ukraińców do Rosjan, i wzajemnie; niechęć wzmacnianą przez swoiste seanse nienawiści rozgrywające się w mediach obydwu krajów. Niezgrabne sformułowania Putina mówiące o jednym „ruskim” narodzie, na który mają składać się zarówno Rosjanie, jak Białorusini i Ukraińcy, tylko dodatkowo tych ostatnich rozwścieczają. Ten przypadkowy zlepek narodowościowy stworzony przez Sowiety, nieposiadający jednego wspólnego języka ani porządnej, lojalnej armii, żyjący w jednym z najgorzej zarządzanych państw, nagle – w wyniku tej wojny – poczuł się jednym narodem. Wojna spowodowała ponadto obrócenie w ruinę terenów będących bazą wpływów Rosji na terenie Ukrainy i masowy exodus tamtejszej ludności rosyjskojęzycznej na teren Federacji.
Tak więc Moskwie, dla której konflikt w Donbasie oznacza same straty, pozostaje zadowolić się Krymem i celebrować znaczenie cywilizacyjne, sakralne i strategiczne jego powrotu do „macierzy”. Coraz mocniej poddawana piętnowaniu na arenie międzynarodowej jako kraj agresywny, czyli dążący do zmiany granic, Rosja – choć wykonująca groźne gesty pod adresem Mołdawii i państw bałtyckich, choć prowokacyjnie wysyłająca samoloty nad terytoria krajów NATO, została zepchnięta do głębokiej defensywy. Świadczy o tym chociażby niedawne prezydenckie orędzie Władimira Putina, w którym, przedstawiając naród rosyjski jako silny i niezachwiany wobec zagrożeń z zewnątrz, odwoływał się on do doświadczeń tak zwanej wojny ojczyźnianej z hitlerowskimi Niemcami i niedwuznacznie sugerował, że wszystkim trudnościom kraju i jego mieszkańców winni są wrogowie zewnętrzni czyhający na integralność Federacji Rosyjskiej. Trudno odczytywać wielokrotne zapewnienia o sile jako coś innego niż oznakę słabości, choć należy pamiętać, że Putin cały czas ma w rękawie asa w postaci broni jądrowej dającej jego reżimowi swoistą gwarancję nietykalności.
Zdaniem wielu publicystów, również rosyjskich, decydując się na niemal otwartą konfrontację z Zachodem, Władimir Putin przekroczył granicę, cienką czerwoną linię, za którą jest już tylko równia pochyła eskalacji konfliktu. Warto odnotować kilka najczęściej powtarzanych w różnych wersjach scenariuszy możliwego rozwoju wypadków.
Trzy scenariusze: liberalizacja, dezintegracja…
Pogłębiający się z każdym dniem kryzys ekonomiczny związany ze spadkiem cen ropy naftowej, sankcjami oraz wydatkami budżetu na cele „polityczne” (w tym związane z integracją Krymu) da o sobie znać już w pierwszych miesiącach roku 2015. Stopniowo przygasać będą nastroje euforii wywołanejpowrotem Krymu i dumą z tego, że cały świat znowu zaczął się nas bać oraz umiejętnie podsycanej dotąd przez media społecznej mobilizacji; narastać będzie natomiast niezadowolenie najróżniejszych grup społecznych, które zaczną w końcu wychodzić na ulice.
W takiej sytuacji wybory do Dumy w roku 2016 mogą się stać katalizatorem krwawego przesilenia. W wyniku stale pogarszającej się sytuacji Kreml zostanie zmuszony do pewnego rozluźnienia stosunków wewnętrznych, a Putin – do ustąpienia ze względu na zły stan zdrowia (w końcu nikt nie jest wieczny). Nowy prezydent Rosji – nawet powołany spośród tej samej, co rządząca obecnie, postkagiebowskiej elity – za cenę wolnej ręki w kraju będzie próbował znormalizować stosunki z Zachodem, przystępując do „wojny” z terroryzmem islamskim, który z każdym rokiem coraz mocniej zagrażać będzie również samej Rosji. Finał tego optymistycznego – z punktu widzenia rosyjskich „zapadników” – scenariusza to zacieśnienie stosunków Unii Eurazjatyckiej z Unią Europejską i postępująca integracja z zachodnią strefą dobrobytu i pokoju.
Niestety, sytuacja w Unii za kilka lat wcale nie musi zachęcać do integracji z nią, a moskiewska klika z Putinem czy bez Putina może obrać kierunek na zdecydowanie bardziej otwarty zamordyzm i – o ile to możliwe w dzisiejszym świecie – izolację. Wówczas napięcia wewnętrzne połączone z totalnym kryzysem ekonomiczno‑demograficznym i presją z zagranicy mogą doprowadzić do implozji państwa i jego rozpadu. Już obecnie Syberię zasiedlają Chińczycy, a dla zamieszkujących ją ludów, przez wieki z wyższością traktowanych przez kolonizatorów znad Wołgi i Oki, biali Rosjanie są dziś balastem.
Rozpad Federacji wcale nie musi się przy tym ograniczyć do utraty przez Moskwę kontroli nad krajami położonymi za Uralem. Przecież w sporej części muzułmańskie południe, już dziś bardzo różniące się od ziem rdzennie rosyjskich, również może zapragnąć zerwać z Moskwą.
– Czy Rosjanie w ogóle przetrwają jako jednolity naród, czy nie czeka nas los Rzymian? – zastanawiał się niedawno na swym blogu jeden z rosyjskich publicystów liberalnych Aleksander Szmieliow. – Wszakże jakikolwiek sukces Ukrainy będzie od tej pory postrzegany jako sygnał dla potencjalnych „Syberyjczyków”, „Kozaków” czy „Pomorców”: w czym niby my jesteśmy gorsi?
… wojna atomowa
Rosyjscy blogerzy przewidują, iż dojść może również do tego, czego zachodnia opinia publiczna obawia się najbardziej: że konflikt w Donbasie rozpali się na nowo, co spowoduje eskalację wzajemnych prowokacji Rosji i NATO, aż do wybuchu konwencjonalnej wojny. Prawdopodobnie Rosja wojnę taką przegra, lecz wówczas skonsolidowany w obliczu zagrożenia naród ulegnie „wzniosłemu” przekonaniu, iż lepiej umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach.
Do Władimira Putina codziennie trafiają apele, by się nie lękał i wcisnął czerwony guzik – puszcza wodze fantazji Szmieliow. – Sondaże Ośrodka WCIOM oraz Centrum Lewady potwierdzają, iż takie rozwiązanie popiera 84 procent ludności, a „kapitulanci” i „zdrajcy narodu” są w oczywistej mniejszości. W konsekwencji, w pewnym momencie wszystkie stacje telewizyjne nadają orędzie prezydenta do narodu: oczywiście nikt nie chce umierać, jednak nie możemy dopuścić do triumfu naszych wrogów; nigdy nie żałowaliśmy ofiar dla zwycięstwa i teraz również nie pożałujemy. Rozbrzmiewają gromkie oklaski i prezydent wciska guzik. Za chwilę znika w bunkrze…
…I to już wszystko. Dalej nie ma już nic.
Oczywiście, to tylko literacki zabieg inteligenta marzącego o zamożnej, demokratycznej Rosji, upodabniającej się do krajów Zachodu. Jednakże tacy ludzie – argumentują zwolennicy Putina – nie rozumieją duszy rosyjskiego narodu, który gotów jest znosić najgorsze nawet warunki, byle tylko żyć w poczuciu „wielkości Rosji”, kierowanej przez silnego lidera. Nie rozumieją też, że właśnie w obliczu egzystencjalnego zagrożenia naród ten może zwrócić się ku wartościom duchowym (nawet jeśli dziś jego tradycyjna religijność i wyższość moralna nad społeczeństwami Zachodu to tylko pobożne życzenia idealistów i wytwory prorządowej propagandy).
Dwóch rzeczy możemy być jednak pewni: po pierwsze Rosja – co zapowiedziała sama Matka Boża w orędziu fatimskim – wcześniej, czy później nawróci się, po drugie zaś – co z kolei podpowiadają nam wszystkie wskaźniki demograficzne, ekonomiczne i socjologiczne – nie będzie to już ta sama Rosja.
Piotr Doerre
Tekst został opublikowany w najnowszym, 42. numerze magazynu "Polonia Christiana". Magazyn dostępny jest w dobrych sklepach i salonach prasowych oraz na stronie internetowej Księgarnii Kontrrewolucji.
Więcej znajdziesz również na PCh24.pl
PCh24.pl to nowoczesny projekt internetowy skierowany do czytelników poszukujących niezależnych opinii, stanowiących, jak głosi hasło portalu, „prawą stronę internetu”. Aktualne informacje ze świata polityki i gospodarki towarzyszą wydarzeniom, recenzjom, esejom zamieszczanym w dziale religijnym i kulturalnym. Twórcy PCh24.pl stawiają na rzetelny komentarz i opinie ekspertów. Podstawowym założeniem nowego portalu jest bowiem podjęcie istotnych tematów, które w mediach tzw. głównego nurtu są często nieobecne bądź ukazywane w fałszywym świetle.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka