Polityka Wschodnia Polityka Wschodnia
340
BLOG

Radczenko: Czy przepraszać za Żeligowskiego?

Polityka Wschodnia Polityka Wschodnia Polityka Obserwuj notkę 3

 

Generał Lucjan Żeligowski/Wikipedia/Open Source

Aleksander Radczenko z Wilna

Marcin Wojciechowski („Gazeta Wyborcza”) w odpowiedzi na tekst Piotra Skwiecińskiego („Rzeczpospolita”) napisał felieton, pod którym mógłbym się w gruncie rzeczy i sam podpisać, ale… diabeł jak wiadomo tkwi w szczegółach, w tych właśnie „ale”.

Wojciechowski bowiem proponuje nie tylko przestać zgrywać wobec Litwy „twardziela” i rozpocząć dialog, ale też przeprosić Litwinów za tzw. bunt Żeligowskiego. „W Polsce to wydarzenie nie wzbudza dziś żadnych emocji. Na Litwie wciąż psuje krew i przypomina, że był czas, gdy Polacy używali siły i podstępu przeciwko Litwinom. Przeproszenie za awanturniczą akcję generała Żeligowskiego to szansa, by w sferze symbolicznej większy partner wyciągnął rękę do Litwy i pokazał, że rozumie i szanuje jej wrażliwość” — pisze publicysta „Gazety Wyborczej”. Obawiam się, że takie przeprosiny nie są wcale ani takie proste, ani… potrzebne.

Czym był tzw. bunt Żeligowskiego? Tak polscy, jak i litewscy historycy od lat poszukują odpowiedzi na to pytanie. W sensie dyplomatycznym czy wojskowym niewątpliwie podstępem, wybiegiem, fortelem, dosyć perfidną zagrywką. Ale też nie ulega żadnej wątpliwości, że miał za sobą poparcie tak pochodzących z Wilna i okolic żołnierzy Dywizji Litewsko- Białoruskiej, jak i większości mieszkańców Wileńszczyzny. Gdyby nie bunt Żeligowskiego niewątpliwie doszłoby w Wilnie do buntu miejscowej ludności polskiej, na które RP musiałaby tak czy inaczej, ale zdecydowanie zareagować (powstańcy wileńscy dosyć poważnie wsparli ofensywę Żeligowskiego opanowując Górę Zamkową i okolice Zielonego Mostu jeszcze przed wkroczeniem do Wilna wojsk polskich).

Coraz częściej i litewscy, i polscy historycy dochodzą do wniosku, iż w rzeczy samej jesienią 1920 r. zderzyły się na Wileńszczyźnie nie Polska i Litwa, tylko dwie koncepcje Litwy: starolitewska, reprezentowana przez Piłsudskiego i Żeligowskiego, i nowolitewska, reprezentowana przez liderów litewskiego odrodzenia narodowego. Jedni wbrew realiom parli do odrodzenia koncepcji Rzeczpospolitej Obojga (a może nawet Czworga) Narodów, której częścią składową i równoprawną miała być polsko-litewska Litwa, wierząc, że "chcieć to móc"; zaś drudzy – do utworzenia litewskiego państwa narodowego, w którym połowa ludności nie tylko nie rozumiała ich dążeń, ale nawet ich języka. Była to więc w gruncie rzeczy litewska wojna domowa. Oba państwa – polskie i litewskie – dopiero się tworzyły, i ich liderom zabrakło dalekowzroczności, żeby ocenić wszystkie skutki swoich decyzji, znaleźć sensowny kompromis, nie odrzucać rozwiązań, które mogłyby ten spór zakończyć raz i na zawsze (plebiscyt pod nadzorem Ligi Narodów, plan Hymansa etc.). Być może za ten brak dalekowzroczności, tak typowy dla wszystkich polityków, należałoby przeprosić, ale wówczas wszyscy politycy musieliby przepraszać non stop, gdyż dalekowzrocznych to wśród nich ze świecą trzeba szukać.

W momencie, gdy i po stronie polskiej, i po stronie litewskiej dojrzewa powoli zrozumienie, jak skomplikowane motywy i emocje kierowały ludźmi w owym okresie, jak trudnych wyborów musieli dokonać (wystarczy wspomnieć przykład braci Narutowiczów: Stanisław został sygnatariuszem Aktu Niepodległości Litwy, zaś Gabriel – pierwszym prezydentem wolnej Polski)przeprosiny za Żeligowskiego oznaczałyby przekreślenie szansy na jeśli nie polsko-litewskie porozumienie, to na wspólne zrozumienie tych tragicznych wydarzeń. A bez zrozumienia nie ma wybaczenia. Polityczne przeprosiny oznaczałyby bowiem, iz ten historyczny fakt został oceniony raz i na zawsze, dalsze dyskusje byłyby bezsensowne, a więc w tym momencie stałyby się „niedźwiedzią przysługą” – na Litwie zakonserwowałyby etnocentryczną wersję narodowej historii, te wszystkie antypolskie mity, które obecnie z takim trudem próbuje obalić nowe pokolenie historyków litewskich, w Polsce stworzyłyby kolejną legendę „o zdradzie elit”. Wygrałaby na tym tylko polska i litewska skrajna prawica.

Poza tym problem „Żeligowskiady” wcale nie jest na Litwie problemem numer jeden, nie jest szeroko dyskutowany. Praktycznie nie podnoszą go żadne liczące się siły polityczne czy środowiska. Przeprosiny były by na Litwie przyjęte z satysfakcją, ale nic poza tym. Natychmiast znalazł by się szereg dalszych problemów historycznych, na które Polacy i Litwini mają różne poglądy, i za które w mniemaniu tych prawicowych litewskich polityków i publicystów, którzy obecnie żądaja przeprosin za okupacje Wilna, Polska również powinna przeprosić: działalność AK na Wileńszczyźnie, Unia Lubelska… Polacy wypomnieliby Ponary i współpracę z Sowietami w roku 1920, i tak naprawdę po jakimś czasie wrócilibyśmy do tej samej obecnej patowej sytuacji.

Nie jestem przeciwnikiem samej idei przeproszenia jeśli się wyrządziło krzywdę. Uważam, że dobrze się stało, że prezydent Lech Kaczyński przeprosił za zajęcie Zaolzia, prezydent Algirdas Brazauskas za mordowanie Żydów przez litewskie oddziały w czasach niemieckiej okupacji, prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski - za Jedwabne etc. Jednak zostawmy historię historykom, politycy nie powinni się do niej mieszać. Gdy historycy dojdą do porozumienia w sprawie traktowania tych wszystkich wydarzeń, wówczas można będzie się zastanowić i nad przeprosinami, i nad tym kto kogo powinien przeprosić, o ile będzie jeszcze taka potrzeba. Ale najpierw powinniśmy je zbadać, zrozumieć, ocenić i rozliczyć.

Litewska tożsamość narodowa tworzyła się na długo przed buntem Żeligowskiego i, jak przyznają litewscy historycy, już wówczas tworzyła się właśnie w opozycji do polskości; symbole i mity leżące o podstaw każdego narodu w przypadku narodu litewskiego są symbolami i mitami w dużym stopniu antypolskimi. Aby je zwalczyć przeprosiny nie wystarczą. Potrzeba raczej nowego poglądu na wspólną polsko- litewską historię, zrozumienia dla racji drugiej strony, potrzeba czasu, i — co jest najważniejsze — zmiany sposobu wykładania tej historii w szkołach litewskich.

Pewnie i my, Polacy, powinniśmy kilka mitów z własnej historii obalić, pewne wydarzenia na nowo ocenić i pozbyć się kilku własnych stereotypów, przede wszystkim tego— jak słusznie zauważa Marcin Wojciechowski — „że jak hukniesz pięścią w stół, to może nic nie załatwisz, ale zostaniesz usłyszany i zaskarbisz sobie szacunek.

W podpisanym 26 kwietnia 1994 r. Traktacie polsko- litewskim o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy i Polska, i Litwa uroczyście zadeklarowały, że

wyrażają żal z powodu konfliktów między obydwoma państwami po zakończeniu I wojny światowej, kiedy po długotrwałej niewoli Polacy i Litwini przystępowali do budowy nowego, niepodległego życia oraz potępiają używanie przemocy, które się zdarzało w stosunkach wzajemnych obu narodów.

Myślę, że tymczasem możemy to uznać za przeprosiny w najlepszym stylu – „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. I zacząć patrzeć w przyszłość, nie w przeszłość.

Kontakt z autorem: aleksradczenko@politykawschodnia.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka