Pamiętam, że to był autobus: pod koniec lat sześćdziesiątych rodzice nawet nie marzyli o samochodzie. Ja mogłam mieć jakieś 4-5 lat; siostra była ode mnie młodsza. Do pojazdu weszła jakaś kobieta (wówczas mi się wydawało, że w podeszłym wieku - teraz wiem, że nie miała nawet dwudziestu lat) bardzo dziwnie ubrana, wymachując wszystkim, czym mogła - nogami, rękami, głową - i zaczęła śpiewać. Też dziwnie, bo bez melodii i jakoś tak ... strasznie. Słów nie rozumiałam. Obie z siostrą wlepiłyśmy w kobietę oczy, a ja powiedziałam: mamo, wariatka! ... i wszyscy ludzie w autobusie rzucili - nie na mnie, na biedną matkę - takim wzrokiem ... Matka czymś odwróciła naszą uwagę, a w domu długo tłumaczyła, że to jest biedna, nieszczęśliwa kobieta, która przeżyła wielką tragedię (nie pamiętam już, jaką). I że nie trzeba jej się bać, i że nieładnie się w kogoś wgapiać. A już pokazywać palcem, co w ogóle! No i mówienie o kimś "wariatka" jest niedopuszczalne. Zapamiętajcie, dziewczynki, raz na zawsze, że każdemu należy się szacunek ... Potem było jeszcze parę okazji, gdy nieposłuszny wzrok przyklejał się do kogoś - kaleki, garbusa, MURZYNA - a matka czy ojciec dokonywali cudów zręczności, żeby nas uszczypnąć, pociągnąć za rękę albo coś, ale generalnie błyskawicznie zrozumiałyśmy, o co chodzi. A wychowywałyśmy się na wsi. A ten autobus to jechał z tej naszej wsi do maleńkiego miasteczka (albo może odwrotnie, któż to może dziś wiedzieć), i podróżowali nim, w większości, rolnicy, robotnicy, pewnie jakiś nauczyciel czy urzędnik.
I tacy ludzie, bynajmniej nie jakaś ELITA, wiedzieli dokładnie, jak się zachować.
Dzięki starannemu domowemu wychowaniu nie byłyśmy z siostrą, już jako uczennice, narażone na kąśliwe uwagi nauczycielek (bo to płeć piękna miała do tego większe predylekcje) w rodzaju "Nie gap się tak - to nie ZOO" albo "Paluchem to możesz sobie wydłubać z nosa ..." (autentyczne!), bo też były to czasy, kiedy szkoła i uczyła, i - w razie potrzeby - wychowywała. Zresztą nie tylko nauczyciele: sąsiad, a nawet zupełnie obca osoba, widząc dziecko lub młodego człowieka w nagannej sytuacji, czuł się w prawie i OBOWIĄZKU zwrócić uwagę.
Szkoda, że pomysłodawcom i wykonawcom akcji "Nie świruj, idź na wybory", w szczególności pani Nehrebecka i - przede wszystkim - pan Pszoniak - uniknęli kiedyś takiej sytuacji, jaką przeżyłam ja.
Jak widać, jeśli pewnych zasad nie wyniesie się z domu, to później już bardzo trudno (może niemożliwe? ...) jest nadrobienie tego braku.
Kultura, głupcze!
Inne tematy w dziale Społeczeństwo