Dawno, dawno temu ... jeszcze za PRL ... pracowałam przez kilka lat w Banku Handlowym (zanim skończyłam studia). Teraz to jest Citi Handlowy, przy czym najczęściej ten drugi człon zanika, ale kiedyś była to instytucja, która miała monopol na obsługę wszystkich finansowych transakcji międzynarodowych. Żadne fiu-bździu, sam top pracodawców, coś jak Centrala Handlu Zagranicznego! Był to wówczas jeden z niewielu wysokościowców w Warszawie, miał klimatyzację (w części pomieszczeń, ale jednak - zresztą ta klima była tak niewydolna, że wśród pracowników o słabym układzie krążenia czy oddechowym budynek miał ksywę Blue Stranger), szybkie windy (w porównaniu do bloków mieszkalnych były wręcz błyskawiczne), na każdym piętrze była kuchnia dla pracowników i w ogóle - na owe czasy był to high life i bon ton :) Była tam stołówka, która karmiła naprawdę przyzwoicie, oraz bufet albo bufety, już nie pamiętam. Za to pamiętam doskonale sałatkę jajeczną, po którą ustawiały się kolejki. Jak już wcześniej wspomniałam - nam, pracownikom BH, trudno było zaimponować, bo naprawdę poziom wszystkiego tam odstawał od szarej PRL-owskiej rzeczywistości niczym prezydentowa Duda od swojej poprzedniczki, ale na tę pastę vel sałatkę wszyscyśmy się rzucali. Sałatkę, oczywiście, kupowało się na wagę, do tego bułka - i śniadanie z głowy. Pyszne i zdrowe!
Zupełnie o tym zapomniałam, aż tu syn ostatnio drogą umowy kupna-sprzedaży nabył malutkie, plastikowe opakowanie pasty jajecznej pewnej firmy specjalizującej się raczej w rybach. No i tak jakoś postanowiłam w minioną sobotę odtworzyć smak jajecznej sałatki sprzed ponad trzydziestu lat - kurczę, jeśli wziąć uwagę początki, to prawie trzydziestu pięciu! - a przy okazji, skoro już o rybach pomyślałam, to za jednym zamachem zrobiłam pastę z makreli. Taką, jaką synowi często robiłam, gdy był mały, bo uwielbiał takie kanapki.
Okazałam się super matką i świetną przyszłą teściową :, co, generalnie, wcale mnie nie zasmuciło. Nic a nic!
Uważam, że takie pasty doskonale się sprawdzają przy małych dzieciach i na tematycznych kolacjach dla gości - wystarczy dorobić, dla urozmaicenia, awanturkę, smarować na małe kromki pieczywa i ozdobić plasterkiem ogórka, rzodkiewki, pomidora, natką pietruszki, kiszoną pieczarką itd.
Pasta/sałatka jajeczna:
4 jajka ugotowane na twardo (8 minut), przelane zimną wodą i obrane pokroić dość drobno lub przecisnąć przez krajalnicę do jajek - 2 razy, raz podłużnie, raz w poprzek, ale to raczej na będą grubsze ziarna), łyżka majonezu, płaska łyżeczka tartego korzenia chrzanu lub czubata chrzanu ze słoika, wyciśniętego z octu, pęczek szczypiorku lub mała cebula, oczyszczone i drobno pokrojone, płaska łyżeczka musztardy Dijon, sól i pieprz do smaku. Wszystko wymieszać, odstawić na pół godziny do przegryzienia (w lodówce). Smarować na pieczywo lub jeść jak sałatkę. To jest wolny kraj!
Pasta z makreli:
1 duża makrela, oczyszczona dokładnie ze skóry i ości, rozgnieciona widelcem (podczas manewrowania widelcem warto założyć okulary do czytania, bo wtedy widać nawet drobne ości, które się przeoczyło niefortunnie), łyżka majonezu, łyżka przecieru pomidorowego, czubata łyżeczka drobno pokrojonej cebuli, słodka mielona papryka (jeśli ktoś lubi, można dodać szczyptę wędzonej, ale bardzo mało, żeby nie zabić smaku ryby), szczypta cukru, pieprz, ewentualnie szczypta soli (uwaga - ryba zawiera sól!). Wszystko dokładnie wymieszać. Nie - nie będzie suche, jeśli makrela jest świeża i wilgotna. Jeśli jest przewędzona lub wysuszona długim leżeniem - owszem, trzeba dodać więcej majonezu. Aha - majonez w ogóle nie jest konieczny w przypadku makreli idealnie świeżej i dobrze uwędzonej.
Tak - makrelę można zastąpić inną rybą. Pstrąg oczywiście nadaje się bardzo dobrze (zwłaszcza, jeśli został uwędzony na naszych oczach gdzieś w górach), sieja czy sielawa też są dobrym towarem zastępczym, ostatecznie może być łosoś wędzony na gorąco (w ogóle wszystkie ryby do tego rodzaju past muszą być wędzone gorącym dymem), może być nawet śledź (choć czyszczenie go z ości, hm ....), ale ja najbardziej lubię pastę właśnie z makreli. Zresztą makrela to niezwykle smaczna ryba, jedna z najlepszych i najzdrowszych, i kiedyś we Francji była uważana za godną królewskiego stołu. Była - do czasu, gdy skojarzono sobie podobieństwo słów "makrela" i "makarela" - to drugie we Francji oznacza stręczycielkę. No - burdel-mamę. Tak przynajmniej kiedyś twierdził Ludwik Stomma, który Francję znał. A ja mu wierzę, bo facet twierdził, że francuska arystokracja niegdyś pijała wyłącznie wina białe, a plebs - czerwone. To by się zgadzało, bo ja, jeśli już, to właśnie białe:) A wracając do makreli, to ryba od kilku dziesięcioleci na całym świecie przeżywa swój renesans, bo też mało kto dziś pogardza makarelą ...
Awanturka:
szprotki z puszki dokładnie ugnieść z taką samą ilością bryndzy. Smarować na małych kromkach pieczywa, przyozdabiać fantazyjnie krojonymi warzywami, kiszonkami lub piklami.
Inne tematy w dziale Rozmaitości