Mój nieżyjący już od kilku lat niestety ojciec był zapalonym wędkarzem. Nic w tym dziwnego - wychował się w widłach dwóch rzek, w tym jednej dużej, więc podobno wcześniej pływał i nurkował, niż chodził:), a łowienia ryb uczył się zarówno od starszych kolegów, jak i od ojca. A ponieważ ojciec urodził się przed drugą wojną, to najbiedniejsze lata wojenne i powojenne rodzina przeżyła m.in. dzięki dyskretnemu zarzucaniu wędki (oczywiście w tajemnicy przed Niemcami).
Oczywiście, im tata był starszy, tym mniej miał siły i zdrowia na swoje hobby, aż w końcu zarzucił je zupełnie, ale z czasów dzieciństwa i młodości pamiętam takie ilości ryb, że biedna mama płakała, bo to do niej należało przerabianie tego mięsa. Oczywiście, dawało jej to możliwość pokazania swego talentu, ale i męczące musiało być w okresach łowieckiej obfitości. Zwłaszcza, że ofiarą taty rzadziej bywały szlachetne szczupaki; znacznie częściej - płotki i karasie. Na tę drobnicę zresztą mama też miała swoje sposoby: zazwyczaj albo nacinała ryby aż do ości i potem je smażyła, co powodowało wytapianie się ości, albo po usmażeniu zalewała ryby w słoikach zalewą octową.
O wiele rzadsze szczupaki były traktowane z większym szacunkiem: ojciec, syn masarza, niezwykle misternie zdejmował z nich skórę, a potem nadziewał ją zmielonym doprawionym mięsem. Taki szczupak faszerowany był prawdziwym smakołykiem, wytwornym delikatesem, serwowanym na święta lub urodziny rodziców. Jednak pokrojony w dzwonka i usmażony podobnie jak karp też miał szczupak ogromne powodzenie!
Była jednak pewna potrawa, która jest prosta w wykonaniu, niezbyt droga, a efekt końcowy - olśniewający. Rybę należy usmażyć (mniejszą w całości; większą - pokrojoną w dzwonka) i jeszcze gorącą układać na półmisku na warstwie posiekanej cebuli i pokrojoną natką pietruszki; tą samą siekaniną posypać wierzch. Ryby można układać warstwami, przekładając je cebulą i natką. Powinny tak postać w chłodnym miejscu co najmniej 12 godzin. Pycha!
A ponieważ niedługo już post, to oczywiście przypomnimy sobie o śledziach. Przepisów na nie jest mnóstwo, ale ja szczególnie lubię smażoną ikrę - po wymoczeniu należy ją panierować w mące i smażyć na mocno rozgrzanym tłuszczu. Podawać na kanapce albo z ziemniakami z wody (jeśli się trafi karp z ikrą, to można ją przyrządzić identycznie, tylko zamiast odsalać - posolić).
Przyznam jednak, że do dziś obie z siostrą najczulej wspominamy sandacza - i to wcale nie złowionego przez tatę, ale ofiarowanego w prezencie. Ryba była naprawdę bardzo duża i po zużyciu jej na bieżące potrzeby pozostało zatrważająco dużo mięsa, które jakoś szkoda było zalać octem. W związku z tym rodzice wymyślili umieszczenie kawałków ryby w słoikach, z niewielką ilością przypraw, i zalanie ich olejem. Klasyczne litrowe twisty zostały później poddane domowej pasteryzacji i odstawione, by ryba dojrzała. Niby technologia podobna do puszkowanych ryb w oleju, ale ... co tu dużo mówić. Nawet w tej chwili czuję delikatny zapach tamtego sandacza ...
Inne tematy w dziale Rozmaitości