Wiem, że zachowuję się, jakbym testowała odporność Administracji, ale co poradzę - muszę, bo inaczej się uduszę!
Już myślałam, że sezon na przetwory mam już za sobą, kiedy się okazało, że źli ludzie czyhają wszędzie, zastawiając pułapki na mnie, tak łatwo ulegającą pokusom! No i tym sposobem natknęłam się w sklepie na pigwy. Nie te nasze, rodzime, malutkie, pięknie pachnące, tylko prawdziwe śródziemnomorskie pigwy, z kształtu podobne do dorodnych jabłek albo gruszek. Normalnie jest to ulubiony owoc syna (wiem - twarde to jak piołun, ale on uwielbia z jakiegoś powodu), ale teraz założył na paszczękę klamerki i z ulubionym przysmakiem pożegnał się na dłuuugi czas, o czym zapomniałam na widok rajskich jabłuszek (no przecież wiem, że mam słabą mocną wolę, no wiem!). A przecież żal dać przepadać dobru, czyż nie? ... Tak więc, choć mam zapas jeszcze sprzed roku, musiałam jakoś zagospodarować owoce. Na szczęście - robota jest prosta i szybka, a efekt naprawdę zachwycający, więc wyrzutów sobie specjalnie nie robiłam. No i do marmolady z pigwy nie potrzeba nawet słoików, można je trzymać prawie dosłownie w powietrzu. Sama frajda i przyjemność, zwłaszcza dla rodziny i przyjaciół:)
Wystarczy 10 owoców (jakieś 2,5 kg), których nawet nie obieramy: myjemy tylko dokładnie ciepłą wodą (można z mydłem, a potem dokładnie wypłukać - przezorny zawsze ubezpieczony!), wycieramy, przekrawamy na ćwiartki i z każdej wykrawamy gniazdo nasienne. Do krojenia używam dużego, solidnego, ząbkowanego noża do chleba i pomidorów - pigwy są NAPRAWDĘ bardzo twarde! - a środki wykrawam solidnym, dość cienkim nożem, którego nie lubię, więc jak pęknie, to już trudno. Wykrojone środki zachowujemy.
Oczyszczone ćwiartki wkładamy do odpowiednio dużego garnka (oczywiście idealnie czystego, to wiedzą wszyscy, więc nawet wstyd przypominać), zalewamy wodą tak, żeby prawie nic nie wystawało, doprowadzamy do wrzenia, przykrywamy, zmniejszamy ogień i gotujemy powolutku, aż owoce będą zupełnie miękkie. Trwa to różnie - od kilkunastu minut do godziny, raczej nie dłużej. Wszytko zależy od odmiany, stopnia dojrzałości i ... sama nie wiem czego. No niedługo to trwa.
Gdy pigwy z łatwością da się przekłuć na wylot łyżką - razem ze skórką - uznajemy, że pierwszy etap jest skończony. Wyłączamy ogień i studzimy zawartość garnka (bez pokrywki). Niestety, owoce trzeba zważyć i na każde pół kilo dodać tyle samo cukru. Masę owocową miksujemy i wtedy dodajemy do niej gniazda nasienne zawinięte w czystą gazę albo metalowy dziurkowany koszyczek do przypraw - i zaczynamy najprzyjemniejszą część zabawy: gotowanie właściwe.
To z kolei potrwa trochę, no i trzeba pilnować, mieszać, pilnować, mieszać ... W miarę upływu czasu masa zgęstnieje, a wtedy czujność trzeba zdwoić (potem nawet potroić i zdziesięciokrotnić). Mieszamy, mieszamy ... Idzie to coraz trudniej, a pigwa robi się coraz ciemniejsza. Proszę nie wierzyć, że marmolada z pigwy ma kolor złocisty: jest brązowa, może nawet brunatna? ... Ma być NAPRAWDĘ gęsta: tak, że masa upuszczona z łyżki na talerzyk wyjęty z lodówki nie będzie się rozlewać nic a nic. Acha - koszyczek z pestkami wyciągamy, gdy masa zacznie gęstnieć.
Gotową gęstą masę wylewamy na czystą płaską blaszkę cienką warstwą - 1,5-2,5 cm. Zostawiamy do ostygnięcia, a potem płaską, szeroką, drewnianą łyżką ostrożnie odklejamy ją od dna. Układamy w pudełkach przełożonych pergaminem albo folią aluminiową, przechowujemy w suchym miejscu (szafka w kuchni lub pokoju, ale NIE lodówka!
Można też gorącą marmoladę zapakować do słoików, choć idzie to powoli z powodu gęstości masy.
Marmolady można używać jako smarowidła do pieczywa, dodatku do sosów, albo tak jak dżemów do ciast czy naleśników, ale można też podawać do serów (białych i żółtych) albo jako "konfiturę" do różnych dojrzewających wędlin.
Moje marmolady pigwowe (a robiłam i z pigwy prawdziwej, i z pigwowca) trzymają się naprawdę długo - kilka lat - i cieszą się niezmiernym zainteresowaniem z powodu oryginalnego smaku i konsystencji.
Inne tematy w dziale Rozmaitości