Tegoroczny sezon grzybowy, choć nawet nie umywa się do poprzedniego, zaliczam jednakowoż do wyjątkowo udanych. Przede wszystkim: udało mi się na grzyby pojechać, i to aż kilka razy, więc pomimo, że nie przywoziliśmy jednorazowo całego bagażnika, to jednak efekt tych wypraw jest naprawdę imponujący. Nasuszyłam ponad osiem litrów grzybów (w większości: podgrzybków), jest trochę słoików z marynatami (prawdziwki, podgrzybki i kurki), a nawet udało się zrobić mały zapas "na słodko", czyli na słono, ale bez octu. Rodzina zadowolona, a ja liczę na to, że jeszcze nie koniec sezonu: jeśli obecna aura utrzyma się jeszcze przez tydzień, to podgrzybków będzie jeszcze sporo, bo małe brązowe brzdące właśnie wychodzą z poszycia.
Czy ten sezon jest jakiś wyjątkowy? Jesień długa i ciepła, co oznacza ocieplenie klimatu? Niekoniecznie. Pamiętajmy, że kalendarzowa zima przychodzi do nas w trzeciej dekadzie grudnia, a ciepłe listopady - przynajmniej kilka - pamiętam z dzieciństwa. Ba - nie sięgajmy pamięcią w czasy aż tak odległe! W roku 2002, co każdy może sprawdzić w internecie, w listopadzie w najlepsze zbierałam prawdziwki, i to całymi koszami, zaś w grudniu, tuż przed Bożym Narodzeniem, na spacerze, na który wybrałam się ze śp. mamą, nieoczekiwanie wygarnęłyśmy ... kilka kilogram prośnianek, szarych i zielonych, przecudnej urody: wielkich i zdrowych co do jednej! Oczywiście, musiałam wrócić po kosz, ale naprawdę było warto! Dodam, że poprzedniej nocy spadł śnieg i był lekki przymrozek, ale w lesie było go jak na lekarstwo.
Wczorajsza wyprawa zaowocowała pięknymi podgrzybkami (tych kilku osaków i koźlarzy, jak również kurek i prośnianek, nie liczę), z których część ususzyłam, a z dzieciarni zrobiłam marynatę. Przepisów na to jest sporo, ale mój jest rodzinny, kurpiowsko-mazowiecki, wypróbowany, więc może ktoś skorzysta? Obiecuję, że warto, bo nie dość, że grzyby zawsze są smaczne, to jeszcze trzymają się bardzo długo (nawet kilka lat).
Na 2 kg najpiękniejszych, najmłodszych, nieuszkodzony podgrzybków pozbawionych nóżek troszkę pod główką (tak wyglądają najładniej) potrzebujemy 7 lub osiem niedużych słoiczków (nieco mniejszych niż standardowe dżemowe), 1 niedużą cebulę, obraną i pokrojoną w cienkie półplastry, 4 ząbki czosnku, obrane i pokrojone, łyżeczkę ziaren gorczycy, po 2 ziarna ziela angielskiego i po 1 malutkim listku laurowym na słoiczek. Dodatkowo: 1 szklanka octu 10%, 3 szklanki dobrej wody, 4 czubate łyżki cukru i 1 czubata łyżka soli.
W umytych i wyparzonych słoiczkach równo rozmieszczamy cebulę, czosnek i przyprawy. W wielkim garze zagotowujemy wodę (do połowy objętości), w drugim - mniejszym - zagotowujemy wodę. Gdy woda w wielkim garze zawrze, wrzucamy tam - ostrożnie - grzyby, po czym znów doprowadzamy do wrzenia i gotujemy 2-3 minuty, po czym odcedzamy na sicie (tylko nie plastikowym!). W międzyczasie do wrzącej wody w mniejszym garnku wsypujemy sól i cukier, mieszamy do rozpuszczenia, po czym dolewamy ocet i znów doprowadzamy do wrzenia.
(najlepiej, gdy woda z octem i grzyby są gotowe w tym samym czasie).
Do słoików wkładamy gorące grzyby (nie za dużo, nie za ciasno - muszą mieć trochę komfortu!) i zalewamy je wrzącym octem do wysokości ok. 1-1,5 cm poniżej krawędzi, każdy zamykamy przykrywką (też umytą i wyparzoną), po czym ustawiamy do góry nogami (nie mam pojęcia tak dokładnie, po co - zawsze słyszałam, że to jest "pasteryzacja na sucho", ale czemu działa tylko, gdy słoiki stoją na głowie, to nie wiem i już, ale TO DZIAŁA, naprawdę, i mnie to przekonuje!). Gdy słoiki ostygną, stawiamy je na nogi. Wtedy można je opisać.
Grzyby muszą się przegryzać minimum 2 tygodnie - powtarzam: minimum. Stać mogą naprawdę długo: historia notuje pojedynczych uciekinierów, którzy u mnie zawieruszyli się na lat 2, 3 i nawet 4. Bez szkody dla smaku :) Niemniej jednak są to przypadki odosobnione, bo - jak wcześniej wspomniałam - dużą część każdorocznego urobku po prostu rozdaję rodzinie i przyjaciołom.
Bardzo podobnie robi się inne grzyby: jako dziecko najbardziej lubiłam kurki, które nie wydzielają śluzu, ale od dziesiątków lat przychylam się do zdania śp. rodziców, że najlepsze są prawdziwki i maślaki. A już mistrzostwem świata są rydze (dla mnie dostępne wyłącznie w drodze umowy kupna-sprzedaży, niestety), które tworzą w słoiku ... galaretkę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości